san quentin tarantino san quentin tarantino
439
BLOG

Śnia-dek-Du-da-So-li-dar-ność...

san quentin tarantino san quentin tarantino Polityka Obserwuj notkę 0

 

Śniadkowanie ani popularności, ani żadnych osiągnięć związkowi zawodowemu „Solidarność” nie przyniosło. Janusz Śniadek chciał być obliczalnym i kulturalnym partnerem społecznym dla strony rządowej podczas rozmów o sposobie sterowania rynkiem pracy w nowej rzeczywistości gospodarczej po roku 2001. Problem w tym, że druga strona, nie obawiając się już opozycyjnego potencjału „Solidarności”, takie aspiracje kierownictwa związku całkowicie zlekceważyła. Chwilowe (w okresach kampanii wyborczych) zbliżenia związku z PiS-em też niczym szczególnym, poza kilkoma deklaracjami intencji, nie zaowocowały. Osobista pozycja szefa „Solidarności” wzrosła zauważalnie dopiero po smoleńskiej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale zanim zdążyło to ewentualnie przenieść się na opinię ludzi o związku zawodowym, Śniadek jesienią 2010 stracił władzę na rzecz Piotra Dudy. Wtedy właśnie drugi raz w 30-letniej historii „Solidarności” wahadło odpłynęło od Gdańska i przechyliło się na stronę Śląska.

Duda przejął kierowanie związkiem w sytuacji, gdy związkowców gnębiło mocne poczucie stagnacji. Przekonanie, że tak dłużej być nie może, przeważało u sporej części związkowców. Ludzie oczekiwali zmian, chcieli, żeby „Solidarność” znów jak przed laty miała istotny wpływ na to, co się w kraju dzieje. Zmiana lidera nadzieje te ożywiła. Ale po wstępnych bojowych zapowiedziach i odreagowaniu sukcesu Duda wszedł właściwie w buty Śniadka. Z jedną, czytelną różnicą. Śniadka od początku politycznie kojarzono z PiS-em. A Piotra Dudę postrzegano jako kogoś, komu może być bliżej do Tuska. Ale większych zmian w skuteczności działań związku pod nowym szefem zaobserwować się nie dało.

Podczas wielkiej zeszłorocznej manifestacji, która o dzień poprzedziła początek polskiej prezydencji, para poszła praktycznie w gwizdek. Demonstracja, okazała i dobrze zorganizowana, euronewsem się jednak nie stała. Związek dołożył sił i starań, a premier zręcznie, jak to ma w zwyczaju, wyłgał się pustymi obietnicami. Można uznać, że niezapowiedziany w jesiennej kampanii wyborczej ani półsłówkiem zamach na długość życia ludzi po skończeniu pracy, to swoisty rewanż polityków Platformy dla związkowców z „Solidarności”. A dziś mamy dokładnie powtórkę z antyzwiązkowej rozgrywki.

Jeśli Donald Tusk, a wszystko na to wskazuje, zdoła uruchomić w sejmie swoją maszynkę do głosowania i społeczny wniosek o referendum skutecznie odrzuci, to kierownictwo „Solidarności” na taką arogancję rządzących powinno odpowiedzieć bardzo mocno. Jeśli bowiem wysiłek włożony w przygotowanie referendalnej inicjatywy oraz duża akcja protestacyjna pod URM-em i sejmem zakończy się fiaskiem, czyli odrzuceniem obywatelskiego projektu referendum (co należało chyba przewidywać), to związek może zapłacić cenę za daremność swoich poczynań. Przeforsowanie bezsensownej i wrogiej ludziom ustawy bez konsultacji społecznych (bo narady Tuska z Pawlakiem czy Palikotem trudno za takie uznać) będzie w praktyce oznaczać nagi dyktat rządu PO-PSL. Brak adekwatnej reakcji na takie polityczne chuligaństwo rządzących może okazać się groźny dla związku, może oznaczać kres jego historycznej formuły.

Niezależna i samorządna „Solidarność” była przecież od chwili swego powstania, przez całe lata 80., postrzegana jako skuteczny inicjator wolnościowych i niepodległościowych dążeń Polaków, ceniony organizator protestów w słusznej sprawie, a później w latach 90. także jako częściowy przynajmniej gwarant prospołecznego charakteru transformacji gospodarczej. Dlatego Piotr Duda musi bardzo szybko coś przedsięwziąć, jeśli nie chce zostać tym liderem związku, który zrealizuje głoszony od 20 lat postulat Wałęsy: Sztandar „Solidarności” wyprowadzić!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka