Fot. Maciej Chanaka OP. Strona www.dominikanie.pl
Fot. Maciej Chanaka OP. Strona www.dominikanie.pl
SANARE. SANARE.
2431
BLOG

Joachim Badeni OP. Ojciec Zosima naszych czasów

SANARE. SANARE. Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Dziś mija 2. rocznica śmierci o. Joachima Badeniego, dominikanina, duszpasterza akademickiego i mistyka. Nigdy nie miałem przyjemności spotkać go osobiście, ale dużo o nim słyszałem. Czytałem jego przemyślenia w internecie, intrygowały mnie opowieści o przeżyciach mistycznych i tym, jak ujmował ludzi w bezpośrednich kontaktach. Zawsze wydawał mi się duchowo bliski. Od jakiegoś czasu przyglądam się o. Joachimowi jeszcze uważniej. W ostatnie Boże Narodzenie czytałem jego Prostą modlitwę podyktowaną Alinie Petrowej – Wasilewicz. Książka mnie ujęła. Otworzyła oczy na wiele aspektów wiary. Wzmocniła. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że zakonnik siedzi ze mną przy wigilijnym stole.

Gdy mam przed oczami obraz o. Joachima, tryskającego witalnością staruszka zakochanego w Bogu, od razu przychodzi mi na myśl postać Ojca Zosimy z Braci Karamazow Dostojewskiego. Zosima także był powszechnie szanowanym mnichem, szlachcicem z wojskową przeszłością. Dzięki wierności Ewangelii mógł błagać Boga o cuda, z serdecznością odnosił się do ludzi, wyrażał w sposób niezwykle prosty, a zarazem głęboki. Był przywiązany do ludowej pobożności, pogłębionej kontemplacją. Zosima fascynował się rodzimymi klasztorami, Badeni fenomenem Jasnej Góry i Lichenia. Obaj twierdzili, że w Piśmie Świętym jest wszystko – obraz świata, człowieka i charakterów ludzkich, wskazywali na wartość pokory i modlitwy, wzywali do radości.

Kim był i czego nas uczy o. Joachim Badeni, ojciec Zosima naszych czasów?

Urodził się w 1912 r. w Brukseli. Naprawdę nazywał się Kazimierz hrabia Badeni, na cześć dziadka, premiera Austro – Węgier. Młodość spędził w wielu miejscach, m.in. w Żywcu, Lwowie i Krakowie. Od podstawówki uczył się bardzo słabo, z trudem ukończył prawo na UJ. Przedwojenny arystokrata z trzema majątkami początkowo nie interesował się Panem Bogiem. Katolicyzm w jego rodzinnym domu nazwał później „konwencjonalnym”, msze „odstawał” u krakowskich kapucynów, bo trwała tyko pół godziny. W 1938 r., gdy przechodził obok figury Matki Bożej we Lwowie, poczuł, że Maryja kładzie mu rękę na plecach. Dotknięcie to było przynagleniem, by iść do kościoła. Trafił do świątyni dominikanów. Zaczął czytać dzieła św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila. Spodobał mu się czarno – biały habit. Spowiednik zapytał, czy nie chciałby wstąpić do zakonu. Wyjaśniłem, że mam trzy majątki i że gdybym je stracił, to bym wstąpił do zakonu. Rok później wybuchła wojna i wszystko straciłem. Problem rozwiązał się sam.

Ale to właśnie wojna, która zastała go w Szwecji, pokrzyżowała dotychczasowe plany. Kazimierz bardzo pragnął bronić ojczyzny. Chciałem koniecznie być bohaterem, bo wtedy w Polsce to było bardzo modne. Wyruszył do Rumunii, gdzie zaręczył się z Maricziką; pytania o powołanie przycichły. Następnie udał się przez Jugosławię i Grecję do Francji. Walczył pod Narwikiem i w Maroku, w Gibraltarze wrzucił do Atlantyku pierścionek zaręczynowy od Maricziki. Napisałem do jej matki, że zachowam na zawsze piękne wspomnienie rumuńskiej dziewczyny, ale wstępuję do zakonu. Odpisała mi, że nie jest zdziwiona, bo siedziałem ciągle w kościele, nie z narzeczoną.

Ze względu na słaby wzrok nie przyjęto go do brygady spadochronowej. Spotkał za to o. Józefa Bocheńskiego OP, który zaproponował mu, by nie czekał na skończenie wojny, lecz wstąpił do klasztoru już teraz. Wylądował w seminarium w Szkocji, a potem w Anglii. Na imię zakonne wybrał imię ojca Matki Bożej.

Studia szły mi bardzo ciężko. Intuicyjnie rozumiałem wiele z filozofii, ale nie potrafiłem z tego zrobić ani referatu, ani dłuższej wypowiedzi. (…) Po dwóch latach, przed końcem studiów, już po zakończeniu wojny – jako niezdolnego do nauki – wysłali mnie do Polski, do Krakowa. Chciał zostać zwykłym braciszkiem, ale prowincjał skierował go na teologię. W 1950 r. przyjął święcenia kapłańskie.

Był jednym z prekursorów Odnowy w Duchu Świętym w Polsce. Uważał, że jest cudem, że zaczął głosić Słowo Boże – w dzieciństwie panicznie bał się ludzi. Lęk przed ludźmi znikł zupełnie. Ale zawsze miałem poczucie, że jestem natchniony. To, co mówiłem, nie było tylko ze mnie. (…) Sam nie byłem w stanie przygotować żadnego kazania. Pracował w Poznaniu i Wrocławiu, współtworzył krakowską „Beczkę”. Od 1977 r. mieszkał w Krakowie.

Kiedy zaczęły się przeżycia mistyczne? Nie bardzo pamiętam. To nie było na zamówienie, po prostu zaczęły się same dziać. Trudno powiedzieć, kiedy pojawiła się modlitwa kontemplacyjna, a właściwie stan kontemplacji, bo nie pamiętam konkretnej daty. Kilka lat temu. Miałem więc pod dziewięćdziesiątkę. O. Joachim przeżywał ekstazy, odczuwał głębokie zjednoczenie z Bogiem po przyjęciu Komunii, ale także ataki diabelskie.

Ta modlitwa we mnie jest coraz bardziej obecna, coraz bardziej się rozwija. Najpierw zdarzała się tylko w kościele, tylko przy ołtarzu, tylko w celi. Teraz jest wszędzie, nie jest ograniczona miejscem ani czasem, ale wyzwolona z miejsca i czasu. Boję się o tym mówić, żeby nie zrobili ze mnie świętego. Niektórzy robią ze mnie świętego. Ale to, co mówię o modlitwie, to prawda. Gdy z kimś rozmawiam, też nie jestem poza modlitwą. Zazwyczaj nie myślę o tej obecności. Jest poza moją myślą, obserwacją. Jest dana. Jeszcze jakieś pięć lat temu tego nie było. Podobno to mistyka. Nie wiem, co to jest. Znawcy życia wewnętrznego mówią, że to bezpośrednie doświadczenie Boga. Boga, Który jest.

Cały czas czuję świętość Boga w sobie. Wyraźnie. Nie dlatego, że jestem doskonałym, świątobliwym zakonnikiem, tylko że mieszka we mnie Bóg. Czuję to wyraźnie. Świętość Boga czuję bardzo wyraźnie, tak jak widzę ten stół. Ale z tego nie wynika, że ja jestem święty.

Czasami łudzimy się, że osiągnęliśmy już wysoki stopień doskonałości… i nagle się wykładamy. Gdy kiedyś przy ołtarzu potrącił mnie współbrat, którego nie lubię, miałem ochotę dać mu w pysk. Niby taki wyrobiony jestem, wydaje mi się, że nie jestem pyszny, a tu taki brak pokory! Mówię sobie: „No proszę, tak wygląda u ciebie pokora?”. Wydaje się, że już wszystko jest dobrze, że poszedłem drogą pokory do końca. I wówczas się okazuje, że mam ochotę w pysk dać współbratu. Pan Bóg mówi: „Widzisz? Widzisz?”.

Uważał, że modlitwa jest czynnością prostą, że niepotrzebne są żadne fajerwerki aby „złapać” więź z Bogiem. Kontakt z Chrystusem ma bowiem każdy człowiek, który mówi do Niego jak do Przyjaciela. Prosto i spontanicznie. Przestrzegał przed rutyną, prosił o cierpliwość, wskazywał, że nuda może mieć w wierze wartość oczyszczającą.

Walka z rutyną jest kwestią cierpliwości. Najważniejsze jest to, żeby nie przestawać się modlić, mimo że modlitwa jest bardzo nudna. Kiedy człowiek przezwycięży tę nudę, powoli dojdzie do rdzenia modlitwy, czyli do samego Boga. To jest próba – czy człowiek kocha Boga dla Niego Samego, czy dla przyjemności, którą ma z kontaktu z Nim.

Możemy wpatrywać się w Boga lub w siebie. Wybieramy siebie. Ale w pewnym momencie to dostrzegamy. Zaczynamy prosić, aby to On był Bogiem, nie nasze „ja”. Nasz egoizm przestaje być blokadą i powoli ustępuje.

Mówimy do Boga słowami. Własnymi lub znanych modlitw. W pewnej chwili narasta bliskość Boga, słowa zaczynają się stapiać. Stają się niepotrzebne. Pan Bóg działa sam. (…) Jest wielkie milczenie obecności.

Był zafascynowany tajemnicą kobiety. Wskazywał na duchowy, kontemplacyjny wymiar seksu. Przestrzegał przed odarciem z niego miłości do poziomu genitalnego, poziomu psa Fafika. W ostatnich latach życia zdążył podyktować kilka książek: o modlitwie, śmierci, kapłaństwie, sekretach mnichów, Boskiej miłości kobiety i mężczyzny.

W liście do byłego dziekana swego nowicjatu dominikańskiego w Anglii, który wystąpił z zakonu i przeszedł na anglikanizm, napisał, że katolicyzm to whisky on the rock, co tłumaczy się: whisky z lodem, nierozcieńczone. Nasza wiara to czysty, skondensowany sens – oparty na skale.

O. Joachim mieszkał w skromnej celi, jadł na śniadania owsiankę, tryskał humorem. Kochał coca – colę i swojską kiełbasę, zaczytywał się we Władcy pierścieni Tolkiena. Uwielbiał młodzież, zachwycał się kontaktem dzieci z Bogiem.

Pan Bóg jest bardzo blisko młodzieży, bo młodzi są bardzo szczerzy, bardzo prości i szukają prawdy. Są bardzo wrażliwi na fałsz. (…) Jest dziewczynka, która zawsze dyga, gdy mnie widzi. Ktoś spytał, co też ciekawego widzi w takim staruszku jak ojciec Joachim? „Ale fajny staruszek” – odpowiedziała. Bo ona szuka Boga, a staruszek jakoś w tym pomaga.

Znany był z tego, że kojarzył pary – stąd ukuło się powiedzenie: „tylko Badeni dobrze cię ożeni”. Na jego spotkania ze studentami do „Beczki” zawsze schodziły się tłumy. Swe proste, duchowe porady często okraszał humorem. W jego towarzystwie uwielbiało przebywać młode pokolenie dominikańskich braci studentów – zupełnie jak Alosza u boku Zosimy.  

W ostatnich latach życia bardzo słabo widział, ale podkreślał, że za to wyostrzył mu się wzrok wewnętrzny. Zmarł 11 marca 2010 r. w krakowskim klasztorze, pochowano go w kaplicy dominikańskiej na Rakowicach. Artur Sporniak i Jan Strzałka, autorzy jego Autobiografii, ujawnili, że miał on charyzmat uzdrawiania. Przekonało się o tym wiele osób uleczonych jego modlitwą. Dominikanie gromadzą obecnie materiały związane z jego życiem i działalnością.

Czego nas uczy? Tego, że Bóg jest blisko i można zwracać się do niego prosto, jak do Przyjaciela. O. Joachim wskazywał na wyjątkowość człowieka i zachęcał do afirmacji świata. Zwracał uwagę na to, że Bóg zniża się do radości taksówkarza, że wchodzi w kontakt zarówno z babcią z różańcem w ręku i z siedmioletnim Michałkiem, który wyczuwa, że w kaplicy nie ma Najświętszego Sakramentu. Swym życiem pokazał jak przejść z utartego katolicyzmu do żywej więzi z Bogiem, do mistyki codzienności.

Jak się Ojciec dziś czuje? - Świetnie, lepiej niż kiedykolwiek. Pan Jezus blisko! Nic nie widzę, nic nie słyszę - pełna kontemplacja!

____________

Większość cytatów pochodzi z książki: Joachim Badeni OP, Alina Petrowa – Wasilewicz, „Prosta modlitwa”, Kraków 2010.

Zobacz galerię zdjęć:

Fot. Maciej Chanaka OP. Strona www.dominikanie.pl
Fot. Maciej Chanaka OP. Strona www.dominikanie.pl kaplica dominikańska na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, miejsce spoczynku o. Joachima. Fot. Sanare. 11.03.2012 grób o. Joachima, kaplica dominikańska na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Fot. Sanare. 11.03.2012 fani o. Joachima :) czyli autor z przyjaciółką K. :) 11.03.2012
SANARE.
O mnie SANARE.

Interesuję się historią, teologią, literaturą i polityką.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura