Podpisano odręcznie Podpisano odręcznie
302
BLOG

Idzie nowe, czyli nocne katorgi świadomości

Podpisano odręcznie Podpisano odręcznie Kultura Obserwuj notkę 16

Stało się tak, że tydzień temu dostałam do opisania techniczo-merytorycznego prace studentów pierwszego i drugiego roku pewnej państwowej wyższej uczelni. Tekst miał być w formie recenzji i dotyczył festiwalu pewnych sztuk w pewnym mieście wojewódzkim. Do sprawy z założenia nie podeszłam zbyt krytycznie, gdyż absolwenci tegoż kierunku nie muszą koniecznie być perfekcjonistami w słowie pisanym, ale jednakowoż może się ono im przydać w życiu choćby do przeczytania tego, co kiedyś ktoś napisze o nich samych.

Zaczęłam luźno i z dobrym nastawieniem, ale z biegiem akapitów atmosfera w moim umyśle robiła się coraz bardziej gęsta.

Pierwsze... stylistyka... Zdania konstruowane na dwa sposoby: albo w formie wypracowania ucznia klasy 6. szkoły podstawowej, albo tak przefigurowane i artystycznie zgniłe, że zanim doszłam od wielkiej litery na początku do kropki na końcu nie wiedziałam o czym czytam. E tam "o czym"! "Co" czytam!

Po drugie... logika... 80% autorów "recenzując" wybrany materiał najpierw wysilało się na przemyślaną(sic!) krytykę w przeświadczeniu, że należy się czegoś czepić (czyt.: dogłębnie ocenić), by potem próbować udowodnić, że z tematem koniecznie należy się zapoznać, gdyż jest wartościowym elementem polskiej kultury w danym wydaniu.

Po trzecie... forma... Brak szacunku dla oceniającego (nie moim zadaniem było wystawienie stopni, ale opisanie wrażeń), czyli totalne olanie zwyczajnych norm estetycznych. Albo pisane 8ką z odstępem między wierszami na 1, albo ręcznie na pogniecionej kartce papieru wyrwanej w pośpiechu z kajetu A4.

Po czwarte... wiedza... Nieumiejętność rozróżnienia recenzji od streszczenia, eseju, felietonu i/lub wypracowania powalała na kolana. Już pomijam prace, które pointę zawierały już w pierwszym zdaniu, ale większość studentów nie potrafiła ogarnąć tego, by w treści zawrzeć nie tylko to co artystycznie przeżyli(sic!), ale i wnioski dotyczące całej oprawy opisywanego tematu.

Po piąte... ortografia... Ludzie!!! Co to był za koszmar! Wiecie co to jest "kolarz"? Ha!!! To nie to "coś" co jeździ na rowerze, ale fonetyczny "collage"! A tak, tak! Zdziwieni? Słownik worda nie był zdziwiony, bo mu się przecież zgadzało. Rozumiem też, że zgadzało mu się "z poza", bo nie umie tego w kontekście odróżnić od "spoza" lub wyczaić różnicy miedzy "chodź" a "choć". Mogę się jeszcze zgodzić z "sąg", bo to miara objętości drewna, choć ewidentnie w odniesieniu do muzyki pisze się z obcego inaczej. Ale, że zgadzało mu się "nacodzień" lub "wzioł"? Nie uwierzę, że nie podkreślił na czerwono. Im było też wszystko jedno, czy piszą "władcą", czy "władcom" (bo było ich kilku), albo "zgnił by"/"zgniłby" (w zamierzeniu tryb przypuszczający). W pewnym momencie tak zdurniałam, że zaczęłam konsultować się z dzieckiem.

Reasumując... wielkie i wartościowe doświadczenie. I nie popadłam w rozpacz nad poziomem wykształcenia naszej młodzieży wchodzącej właśnie w czas prób reanimacji rzekomo zniewolonej zewsząd Polski, ponieważ po tej katorżniczej pracy jestem na to przygotowana.

Już wiem jakie to "idzie nowe", a najważniejsze, to być świadomym.
 

Jestem źle nastawiona do ludzkiej głupoty... Oj bardzo źle!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura