Chevalier Chevalier
162
BLOG

Wzniosłość utracona

Chevalier Chevalier Kultura Obserwuj notkę 12

Dobrą fuchą jest być "funkcjonariuszem duchowym" (ukute przez Gombrowicza), to jest mężem (lub damą), który regularnie wypowiada się o sprawach ducha ludzkiego, będąc wyposażonym w autorytet  nadający jego słowom wymiar niemal objawienia, bez względu na to co powie; a często taki funkcjonariusz duchowy zwyczajne głupstwa gada. Do roli duchowego funkcjonariusza najbardziej zdatni są filozofowie; aura samego tytułu filozofa zwalnia ich, w oczach szerszej publiczności, od obowiązku rzeczowej argumentacji, a także od empirycznej znajomości spraw, o których prawią. Leo Strauss czy Hannah Arendt w swych rozważaniach o "greckiej polityczności" nie potrzebują przejmować się nadmiernie regułami warsztatu filologicznego ani znajomością fachowej literatury. Wyposażeni już w autorytet filozofa "o szerokich perspektywach", mogą sobie pozwolić na to, co dyskwalifikowałoby każdego filologa klasycznego czy historyka starożytności. Za nimi podążają rzesze mniej sławnych akademików na filozoficznych wydziałach, których "prace naukowe" wyglądają mniej więcej tak: jak pisze bowiem Leo Strauss - tu cytat - klasyczne arystotelesowskie rozumienie polityczności zostało w czasach nowożytnych zapomniane etc.; święcie przekonany jest akademik, że posiadł głębszą wiedzę o Arystotelesie i greckiej polis. Zaś za akademikami mielą owa arystotelesowską polityczność rozmaici eseiści od rozważań "nad stanem ducha naszych czasów", adepci kulturoznawstwa, publicyści.

W najnowszej "Europie" (teraz jako dodatek do 'Newsweeka") w najwyższych rejonach ducha ludzkiego błądzi Peter Sloterdijk, jeden z tych filozofów, którzy status funkcjonariusza duchowego bardzo sobie upodobali, i lubią autorytywnie orzekać o sprawach, o których pojęcie dość względne mają. Sloterdijk rzecze m. in.

Żyjemy w epoce, którą charakteryzuje wulgaryzacja rzeczy wzniosłych. Wzniosłość była jedną z kategorii estetyki arystokratycznej: wielmoże narażali się na ryzyko śmierci, by uszlachetnić życie. W XX wieku wraz z rozwojem prasy bulwarowej, filmu, telewizji i kultury masowej nadchodzi ogromna zmiana: zamiast wzniosłości rozrywki ma [dzisiejsza kultura] dostarczyć nieszczęścia. 

Gdyby ten wyświechtany banał powiedział, dajmy na to, bloger Chevalier, nikt by na to nie zwrócił uwagi. Ale że banał pada z ust funkcjonariusza duchowego, to statusu głębokiej mądrości dostępuje. A nic bardziej banalnie wyświechtanego nie ma, jak funkcjonariusz duchowy pomstujący nad wulgaryzacją dzisiejszej kultury, i stan ten przeciwstawiający dawnej szczęsnej epoce wzniosłości.

Tak, z pewnością wzniosłym był książę Karol Stanisław Radziwiłł "Panie Kochanku". Wzniosłość najsubtelniejsza w sprawach ducha była cechą przeciętnego polskiego szlachcica, który swą wiedzę o świecie czerpał głównie z kalendarzy zawierających strawę duchową podobną do tej, jaką można znaleźć w dziele Nowe Ateny, albo Akademija wszelkiej sciencyji pełna, na różne tytuły jako na classes podzielona, mądrym dla memoryjału, idyjotom dla nauki, politykom dla praktyki, melankolikom dla rozrywki erygowana. Kulturalną wzniosłością aż do gotowości umierania za Piękno bez wątpienia odznaczał się przeciętny ziemski właściciel w Anglii, który rzadko kiedy coś poważnego czytał, a erudytów i ludzi pióra darzył pogardą. Ziemianie - mentalne prymitywy gęsto zapełniają powieści Defoego, Fieldinga i Thackeraya (może Peter Sloterdijk z angielskich powieści sprzed Dickensa czytuje głównie Jane Austen?). To samo można powiedzieć o przeciętnej kulturalnego poziomu szlachty innych krajów. Ethos szlachty gardził wiedzą, i tymi, którzy się jej poświęcają, literaci też nie cieszyli się estymą w tej warstwie społecznej.  Wprawdzie oczekiwano od arystokratów ogólnego polotu i wyszktałcenia, ale i z tym w realnej praktyce różnie bywało. Nie dajmy się zwieść obrazowi XVIII-wiecznego salonu, w którym arystokraci i arystokratki dyskutują o literaturze, filozofii, matematyce, fizyce, czy badaniach nad dokumentami (tj. historią w naszym rozumieniu) - było to wyjątkiem, nie czymś powszechnym.

Pustosłowiu Sloterdijka - jak to zwykle bywa w tego rodzaju utyskiwaniach, obecnych już w romantyzmie, nad utraconą wzniosłością duchową czasów przedindustrialnych - zupełnie umyka fakt,  że w tej szczęsnej wzniosłej epoce przeważająca większość populacji we wzniosłości kultury udziału nie miała i mieć nie mogła. Analbabetyzm większości, czesto przerążająco nędzne warunki codziennego bytowania, tłumy żebraków i tzw. ludzi luźnych, wyrzuconych poza społeczną strukturę, poddaństwo osobiste chłopów na wschodzie Europy, zdaniem wielu de facto mało różniące się od niewolnictwa. Ludzie z niższych pięter społecznej drabiny na rozkoszowanie się wzniosłością wytworów ducha nie mieli zwykle ani środków (wykształcenie, opłacenie dostępu do książek, do teatrów itp.), ani czasu. Pokreślam: zwykle, bo wyjątki zawsze się znajdą, bywały też rejony, np. Holandia, Flandria czy niektóre miasta w Niemczech i północnych Włoszech, gdzie poziom edukacji i uczestnictwa w kulturze również wśród warstw niższych był nienajgorszy. Jeśli plebejusze mieszkali w odległych od centrów kultury wsiach, to często (zwłaszcza na wschodzie Europy) wzniosłość docierała do nich tylko w fomie ceremonii religijnych. 

I jakoś jestem przekonany, że gdyby wehikuł czasu przeniósł Petera Sloterdijka do epoki arystokratycznej wzniosłości ducha, natychmiast i gwałtownie zapragnąłby on powrotu do dzisiejszych wulgarnych czasów. 

 

 

Chevalier
O mnie Chevalier

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura