"To był pojedynek Dawida z Goliatem", skomentował wynik wyborów poseł PiSu Paweł Poncyljusz. Ach te nasze polityczne (medialne, biznesowe) tuzy erudycji. Porównanie kogoś do Dawida walczącego z Goliatem ma sens tylko przy zwycięstwie tego pierwszego. Dobrze, że poseł Poncyljusz nie zaszalał bardziej z biblijnymi odniesieniami, i nie porównał Jarosława Kaczyńskiego do Gedeona, który rozpuścił wszystkich słabych i małej wiary żołnierzy, i pokonał Madianitów tylko trzema setkami. Kaczyński w tej walce zbierał pospolite ruszenie, skąd tylko się dało, na prawo i lewo, z przymilaniem się i do związkowców, i do ultraliberałów, i do czytelników "Gazety Polskiej", i do tych co z sentymentem wspominają czasy Edwarda Gierka, z sięganiem i pod opiekę Opatrzności, i po duchowy patronat Lennona. Dobrze, kupuję to porówanie do Dawida, jednak z dookreśleniem jak w tytule.
Według danych z 95 % okręgów, przewaga Komorowskiego nad Kaczyńskim wynosi ponad 5 %. Nie jest to miażdżące zwycięstwo, jakiego spodziewano się jeszcze miesiąc temu, nie jest to jednak też zwycięstwo minimalne, "o włos", jak się pocieszają niektórzy politycy PiSu i proPiSowscy blogerzy. W USA i Francji wygrana ponad 5-procentowa uchodzi za dość znaczącą. Taką przewagą, rzędu 4-6 %, wygrywali Mitterrand, Clinton, Chirac, Bush*, Sarkozy, Obama.
Prawda, że jest to zwycięstwo sporo poniżej oczekiwań opierających się na sondażach z kwietnia i maja, dających Komorowskiemu przewagę w II turze miejscami ponad 60 %. Ale było jasne, że takie oczekiwania na prawdziwy pogrom Kaczyńskiego są na wyrost. Zwykle przy silnej polaryzacji w kampanii prezydenckiej, nie tylko u nas, kandydat startujący z gorszej pozycji sporo w trakcie kampanii nadrabia. Można by też zasadnie zapytać, czy trafne są komentarze mówiące o względnym sukcesie PiSu i jego kandydata: uzyskaniu wyniku ponad 47 % przy starcie z bardzo niskiej pozycji. Wynik Kaczyńskiego należy zestawiać nie tyle z sytuacją jego i jego partii przed 10 kwietnia, co z oczekiwaniami po 10 kwietnia. A po 10 kwietnia zwolennicy Kaczyńskiego nie kontentowali się ograniczonymi celami, by dzięki kampanii prezydenckiej zwiększyć poparcie dla partii i przyciągnąć do niej nowy elektorat (co zresztą nastąpiło); zwolennicy Kaczyńskiego mierzyli w wielki triumf, w przejęcie przez Jarosława sukcesji po Lechu, i odsunięcie uzurpatora, namiestnika wiadomego mocarstwa. Okazuje się, że nawet "posmoleńskie przebudzenie narodu" nie pomogło. Przegrana, nawet nie tak dużą różnicą, kłóci się z całą posmoleńską mitologią PiSu, według której doszło do przebudzenia narodu z letargu, wręcz z jakiegoś otępienia, obywatele przejrzeli na oczy, i poniesione "męczeństwo" daje moralne prawo do wyborczego zwycięstwa. W PiSowskiej mitologii Jarosław Kaczyński miał być predestynowany do "naturalnej" sukcesji po bracie, i jego elekcja byłaby zwieńczeniem posmoleńskiej narracji. Przegrana Kaczyńskiego rozrywa tę PiSowską "świętą historię" - stąd nic dziwnego, że już szaleją w salonie24 pomysły o fałszowaniu wyborów. Mit nie może dopuścić zwykłej, banalnej wyborczej przegranej, tak jak nie mógł dopuścić zwykłego, banalnego wypadku samolotowego.
Pomysły niektórych komentatorów, dziennikarzy i blogerów, że Jarosławowi Kaczyńskiemu tak naprawdę zależało tylko na uzyskaniu dobrego wyniku, bliskiego zwycięstwu, ale nie na samym zwycięstwie, wydają mi się absurdalne: Kaczyński jak najbardziej walczył o zwycięstwo. Choćby dlatego, że ten, kto jako cel walki zakłada tylko umiarkowany sukces, zwykle zdoła wywalczyć jeszcze mniej. Zresztą, przegrana w wyborach prezydenckich niesie konkretne skutki polityczne. Nawet jeśli po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych PiS sięgnąłby po władzę, to będzie miał opozycyjnego wobec siebie prezydenta - czyli odwrócenie sytuacji z lat 2007-2010. Pamiętajmy też o ogromnej wadze przypisywanej urzędowi prezydenta w politycznym koncepcjach Kaczyńskiego i jego partii. Bez prezydentury PiSowska rewolucja moralna (ktoś jeszcze pamięta to pojęcie? jakoś wyparowało, tak samo jak IV RP, ze słownika politycznego PiSu) będzie połowiczna, tak w sferze symbolicznej, jak i pragmatycznej.
*przy wyborze na drugą kadencję, przy pierwszej elekcji otrzymał mniej niż Gore głosów w głosowaniu powszechnym, wygrał - minimalnie - w kolegium elektorskim
Inne tematy w dziale Polityka