Kiedy w poniedziałek portal "Wprost" ogłosił, że "dotarł" do informacji o telefonie posła Leszka Deptuły do żony z pokładu samolotu zmierzającego 10 kwietnia do Smoleńska, czucie mi mówiło, że z tego będzie nierzadka na tym portalu komiczna chryja: wszyscy, którzy chcą łyknąć, łykną bez cienia pomyślunku, będzie trąbienie i dudnienie, będzie gromko, podniośle i oskarżycielsko, blogerska publicystyka śledczo-smoleńska obrośnie w nowe odkrywcze hipotezy i śmiałe domysły - a potem bańka pęknie, i zostaną rozdziawione gęby, naprędce klęcące kolejne gromkie, podniosłe i oskarżycielskie teksty, by przykryć niemiłą i dość kompromitującą wpadkę.
Poseł PSL Leszek Deptuła nie dzwonił do żony z pokładu Tu-154 w momencie katastrofy - dowiedzieli się dziennikarze śledczy RMF FM. Media cytują zeznania żony posła PSL, który zginął w Smoleńsku. Miała ona zeznać, że mąż nagrał sie na skrzynkę pocztową jej telefonu w momencie katastrofy. Jak jednak ustalili nasi dziennikarze, takiego telefonu nie było. Jest za to inne nagranie. Prokuratura przeanalizowała billingi obydwu telefonów i stąd wiadomo, że fizycznie takiego połączenia nie było. Prokurator Zbigniew Rzepa potwierdził tę informację. Wiadomość w telefonie pani Deptuły pochodzi od osoby, która dzwoniła z terytorium Polski - powiedział. (RMF FM)
Kolega gw1990 zdążył już dopatrzyć się w informacjach o rzekomym telefonie posła Deptuły dowodów, że niektóre ofiary nie zginęły od razu, przy upadku samolotu...Reakcja kolegi gw1990 zbytnio mnie nie dziwi, wiadomo, młoda głowa, ideologicznie rozgrzana do białości, ale Łukasz Warzecha? Który 1 listopada kropnął długachny tekst, wnioskując, z nienaganną logiką, że skoro Deptuła dzwonił do żony, to na pokładzie samolotu musiało dziać się coś nadzwyczajnego: musiał mieć poważny powód do obaw. Może nawet był przerażony i pewien, że lądowania nie przeżyje. Bowiem poseł Deptuła - Warzecha wie to z całą pewnością - do żony miał zwyczaj dzwonić tylko w nadzwyczajnych okolicznościach, zwłaszcza wtedy, gdy obawiał się o życie. Pan redaktor Warzecha pracuje w takiej gazecie, że powinien doskonale znać kuchnię przyrządzania takich "wiadomości", jakimi nas uraczył "Wprost" 1 listopada; tymczasem Warzecha przyjął te rewelacje, jakby był czytelnikiem "Faktu", nie dziennikarzem tej gazety.
Nie dziwi mnie stadna reakcja ogromnej większości blogerów na tę wiadomość z d... wziętą. Po pospolitym ruszeniu w obronie wolności wypowiedzi blogera Łażącego Łazarza, na którą to wolność miał ponoć nastawać Janusz Palikot (o czym ani Palikot, ani rzekomo reprezentujący go pełnomocnicy nie mieli pojęcia), nic już tu zdziwić nie może.
Inne tematy w dziale Polityka