Bloger Rybitzky dał pryncypialną krytykę sztuki nowoczesnej, w osobie Krzysztofa Pendereckiego, na którego koncert wybrał się był, jak pisze, w ramach "dokulturalniania się"
Niestety, na koncercie (spóźnionym o 20 minut) mogłem być tylko godzinę – ale i tak bym dłużej nie wytrzymał. Słuchając arytmicznego piłowania skrzypiec zrozumiałem, że na tym właśnie polega sztuka współczesna – łamaniu naturalnej ludzkiej wrażliwości. Przecież muzyka to rytm. Przed tysiącem lat nasi przodkowie uderzali kijami o kawałki drewna, albo walili w bębny – i wiele się od tego czasu w ludzkich upodobaniach nie zmieniło. Czy Wagner, czy Chopin, czy Eminem, czy Rihanna – liczy się rytm. U Pendereckiego jest rysownie pazurami po szkle.
W rzeczy samej, muzyka nowoczesna łamie naturalną ludzką wrażliwość, artymicznie piłuje, daje dźwięki rysowaniu pazurami po szkle podobne. Pytanie tylko, jaka muzyka jest reprezentatywna dla owej naturalnej ludzkiej wrażliwości? Antyczna egipska, antyczna grecka, średniowieczna polifonia, barokowy stile concertato, dźwięk wykształconej w XIX wieku orkiestry symfonicznej; a może porzućmy utarte wzory i tradycje, i poszukajmy ucieleśnienia naturalnej ludzkiej wrażliwości w muzyce indyjskiej, peruwiańskiej, albo w melodiach wsi kurpiowskiej? Obawiam się, że nawet muzyką naszych przodków, którzy kijami o kawałki drewna uderzali, nie byłby Rybitzky w pełni ukontentowany.
Gdzie by owej naturalnej dla ludzkiej wrażliwości muzyki nie szukać, na pewno jej nie znajdziemy w twórczości tego kompozytora, którego snobistyczne elity największym z wielkich ogłosiły. Człowiek trochę, w ramach dokulturalniania się, posłucha, ale dłużej jak pół godziny nie zdzierży: w głosów plątaninie rytm się gubi, skrzypce, czy wiolonczela piłują jakby szyby rozbijane były, rytmiczne wariacje, pełno dysonansów i dziwacznych akordów, w których wszelka melodyjność ginie, zamiast przyjemności rytmu i melodii śledzenie akordów i interwałów, za dużo myśleć przy tym trzeba. Nic dziwnego, że ten kompozytor nie umiał się na wolnym rynku dzieł sztuki utrzymać, i po lewacku kasę darł z podatków płaconych przez mieszkańców swego miasta. No i ten natłok dźwięków - za dużo naraz tej muzyki, za dużo! Taka ona, jakby ów przereklamowany Kapellmeister nie umiał nut notować, i kilka głosów, ba, kilka różnych utworów omyłkowo mieszał.
Zostawmy już ten wątek, Rybitzky to surowy Zoilos muzycznej krytyki, i na pewno go nie usatysfakcjonujemy. Zwróćmy uwagę na opis, jak to z koncertu Pendereckiego nogę dawały VIPy, które zapewne też, jak Rybitzky, przybyły tam w zbożnym celu dokulturalniania się. Oraz, oczywiście, okazania przywiązania do wartości kultury, poprzez zaszczycenie koncertu obecnością tak znamienitych person.
Kiedy ruszyłem do wyjścia, okazało się, że z Hali wypływa już strumyczek ludzi. Ku zdumieniu panów ochroniarzy, mruczących z dezaprobatą: Koncert trwa, a już wychodzą. Zaczęli wychodzić również oficjalnie goście Kongresu, których pakowano do wielkich białych autobusów z logo polskiej prezydencji.
Pakowanie vipów najwyraźniej trochę trwało. Zdążyłem bowiem dotrzeć do auta, podjechać do centrum, zaparkować (co nie było łatwe z racji najazdu fanów sztucznych ogni – pokaz nad Wyspą Słodową także stanowił część Kongresu) i zajrzeć na Plac Solny po kwiaty (następnym punktem programu miała bowiem być impreza urodzinowa koleżanki). Zdobywszy bukiet zbliżałem się właśnie do pasów na Kazimierza Wielkiego, gdy przez przejście przefrunęły trzy autobusy prezydencji (nie zafrunęły wprawdzie daleko – utknęły w korku zaraz za skrzyżowaniem). Ponieważ zabłysło zielone światło, ludzie weszli na pasy... i wtedy niemal rozjechały ich rządowe limuzyny oraz kilka busów z – zapewne – kolejnymi kongresowymi vipami. Rządowa kolumna nie jechała nawet na sygnale.
Najwyraźniej przyczyną ucieczki vipów z koncertu był pokaz sztucznych ogni (kolumna jechała w stronę Wyspy Słodowej). Bynajmniej się gościom Kongresu nie dziwiłem – każdy przecież wolałby fajerwerki od piłowania Pendereckiego.
Relacja Rybitzky'ego może być przerysowana, kierowała nim złośliwość tak wobec "arytmicznie piłującego" Pendereckiego, jak i wobec VIPów, w sporej części z partii rządzącej. Niemniej opis wydaje się prawdopodobny. Tak właśnie reagują nasze nowe elity, polityczne (z różnych partii), biznesowe i medialne; są one bardzo kulturalne, i nie ustają w dokulturalnianiu się, ale ich wrażliwość, smak, wiedza to wrażliwość, smak, wiedza osob zaliczających (tak, zaliczających, tak jak się zalicza przyjęcia, nowe gadżety, kobiety, mężczyzn) koncerty, na których wypada bywać, i kupujących płyty, które wypada mieć. To wrażliwość ludzi, których cieszy tylko to co dobrze znają, z czym są osłuchani; niekoniecznie muzyka "prosta, łatwa i przyjemna", bywają też na koncertach muzyki bardziej wyrafinowanej - ale tylko takiej, która, z różnych względów, stała się modna (jak ostatnio wykonawstwo muzyki barokowej na historycznych instrumentach), bo wtedy mogą powtórzyć kilka zasłyszanych i przeczytanych frazesów, co jest znanym i sprawdzonym sposobem grania koneserów. Tam gdzie - jak w przypadku wspomnianego koncertu Pendereckiego - nie ma ani osłuchania, ani gotowych na podorędziu frazesów, reagują tak właśnie jak w opisie powyżej - ucieczką. Nawet pozorów nie potrafią trzymać. VIPy przybyły na koncert Pendereckiego niejako z nawyku, z nawyku zaliczania takich imprez, i z nawyku przydawania sobie samym blasku bytnością w rejonach kultury wyższej - ale tym razem srodze się zawiodły, nuda okazała się silniejsza niż moda (a po części też społeczny przymus) bycia kulturalnym. I niedopieszczony smak artystyczny naszych elit znalazł ukontentowanie w pokazie sztucznych ogni.
Inne tematy w dziale Kultura