W ostatnim czasie mieliśmy trzy co najmniej przypadki nagłośnienia walki w obronie życia - walki przeciw osobom, którym polskie prawo zezwala na przeprowadzenie aborcji. W przypadku "Agaty" - chodziło o uniemożliwienie jej skorzystania z tego prawa, w przypadku Alicji Tysiąc oraz państwa Wojnarowskich - o napiętnowanie domagania się przez te osoby odszkodowań za odmowę należnego wedle prawa zabiegu, w wypadku A. Tysiąc - również odszkodowań za nazywanie jej "morderczynią", i porównywanie do nazistów.
Można zrozumieć, że ktoś kto widzi w aborcji fundamentalne zło, ima się takich sposobów, używa takich słów. Rygoryści moralni mogą być darzeni szacunkiem, nawet przy zdecydowanej niezgodności poglądów - o ile owemu rygoryzmowi nie towarzyszy zakłamanie i wybiórczość w potępianiu czynów uważanych przez nich za haniebne i zbrodnicze. Ale właśnie co do piętnowania "morderczyń własnych dzieci" mamy do czynienia z charakterystyczną asymetrią.
Jakoś nie słyszałem i nie czytałem o piętnowaniu jako "morderczyń" kobiet przeprowadzających aborcje na życzenie, bez spełnienia warunków przewidzianych ustawą. O ile robią to za własne pieniądze - w Polsce, albo za granicą. To drugie nie jest uznawane za sprzeczne z polskim prawem, ale przecież - jak to "obrońcy życia" bezustannie podkreślają - chodzi nie o formalną zgodność z prawem, tylko o Boskie przykazania i tzw. prawo naturalne. Zatem dlaczego pryncypialni przeciwnicy aborcji niezależnie od postanowień prawa i od okoliczności - milczą odnośnie kobiet zabijających swe dzieci za własny szmal? Czemuż milczą odnośnie lekarzy, którzy uprawiają ludobójstwo w prywatnych gabinetach? Czemuż nie wzywają do stwierdzenia "zaciągnięcia ekskomuniki" przez tych wszystkich, który dopomogli w zabijaniu nienarodzonych w gabinetach reklamujących się "wywoływaniem miesiączki"? Czemuż ksiądz Gancarczyk czy red. Terlikowski z zapałem tropią i piętnują takie tylko osoby, którym warunki materialne kazały zwrócić się o przeprowadzenie aborcji do publicznej służby zdrowia, i w wypadku których jej nieprzeprowadzenie skutkowało uszczerbkiem na zdrowiu, lub urodzeniem dziecka z wadami genetycznymi? Czemuż to nie nazywają "morderczyniami" godnymi nazistów kobiet, którym urodzenie dzieci nie przysporzyłoby większych kłopotów materialnych, i które stać na aborcję prywatnie? Czyżby mordowanie za własne pieniądze nie kwalifikowało się już na miano zachowania na miarę Eichmanna czy Mengele?
Otóż red. Terlikowski, ksiądz Gancarczyk i wielu podobnych im "obrońców życia" - dobrze wiedzą, gdzie jest granica, do której mogą się posunąć. Wiedzą, że jest w Polsce milczące przyzwolenie na obrzydliwą hipokryzję: kto domaga się aborcji teoretycznie prawnie mu przysługującej, za pieniądze publiczne, okazuje się być "mordercą", ale gdy płaci za zabieg nielegalny - to już jego prywatna sprawa. Formalnie dopuszcza się czynów sprzecznych z prawem, ale rzadko prawo nasze w takie sytuacje się miesza, a już opinia społeczna jest wobec nielegalnych, ale prywatnie przeprowadzanych aborcji tolerancyjna. A już nigdy takie przypadki nie stają się przedmiotem publicznych potępień na miarę nagonki na Alicję Tysiąc. Podobną hipokryzję można zaobserwować odnośnie zabiegów in vitro - choć Kościół pryncypialnie takie zabiegi potępia, to przecież larum podniesiono dopiero po propozycji ich refundowania. To jeden z wielu przykładów, że w Polsce surowe reguły moralne obowiązują maluczkich, zamożni zaś mogą "kupić sobie wolność".
Nie twierdzę, że większość "obrońców życia" jest owładniętych podobną hipokryzją, i nie sądzę, by nie potępiali "morderczyń" za własne pieniądze dzieci swe zabijających. Ale ich zakłamanie polega właśnie na zgodzie na wspomnianą podwójną miarę w wypowiedziach publicznych.
Inne tematy w dziale Polityka