Czasy, gdy Szymon Hołownia był sympatycznym prezenterem, popularnej, prywatnej stacji telewizyjnej, dawno minęły. Jako marszałek Sejmu w ekspresowym tempie wszedł na orbitę wielopoziomowej gry politycznej. Gdy mówi o „zamachu stanu”, nie chodzi tylko o retorykę – ale o sygnał, że ma wiedzę, której inni nie mają. I że zamierza tę wiedzę politycznie wykorzystać.
Kiedy Szymon Hołownia w piątkowy wieczór, na antenie Polsat News, wypowiedział słowa o „zamachu stanu”, wielu uznało to za przejaw braku doświadczenia politycznego. A z kolei ze strony medialnych hunwejbinów dają się słyszeć słowa o zdradzie i politycznym końcu. Tymczasem (moim skromnym zdaniem), to żadna dziecinada, zdrada czy też polityczny koniec. Wręcz odwrotnie, to polityczny początek i w pełni świadomy ruch polityczny, można powiedzieć zagranie pokerowe, którym marszałek sprawdza, kto jakie ma karty. Jednym słowem, marszałek Hołownia rozpoczął grę o wysoką stawkę: o swoją przyszłość w polityce a może nawet o przyszłość obozu, który to obóz przypisał sobie nazwę (chyba dla żartu, obserwując praktykę rządzenia ostatnich blisko dwóch lat), demokratyczny.
W życiu, a tym bardziej w polityce, informacje są twardą walutą. Jeżeli człowiek ma prawidłowe informacje, podejmuje prawidłowe decyzje. Szymon Hołownia, z racji pełnionej funkcji, ma do informacji dostęp jak nikt inny. Uczestniczy w unijnych gremiach, ma kontakt z dyplomacją unijną, światową a w tym i naszego sojusznika zza oceanu. Wie, kto, z kim się spotyka, jakie są nastroje w NATO, w UE i kto oraz gdzie szukają partnerów na przyszłość. W końcu to właśnie w Brukseli i Waszyngtonie zapadają decyzje, których skutki Polska odczuwa najszybciej i najdotkliwiej. Marszałek Sejmu, będąc jednym z ogniw tych kontaktów, może być kanałem wczesnego ostrzegania – zarówno dla rządzącej koalicji, jak i dla opinii publicznej. Jego przekaz o „zamachu stanu” to nie przypadek, to sygnał, że ktoś próbuje rozgrywać scenariusze destabilizacji. Słowa Hołowni o zamachu stanu to nie dziecinada jak to próbował sugerować premier D. Tusk w Pabianicach, to rozgrywka z chłodną precyzją, podbijająca stawkę i zmuszająca innych do odkrycia kart.
Donald Tusk, to w Polsce polityk pierwszej ligi (a właściwie extra ligi). Ale coraz częściej mówi się, że jego misja w Polsce się kończy. Powrót do Brukseli, do struktur unijnych, gdzie ma ciągle mocne i ugruntowane kontakty, to scenariusz realny. W polskiej prasie też były takie sygnały. Hołownia wie o tym i widząc nadchodzącą lukę przywódczą buduje własną strukturę polityczną, która nie będzie uzależniona od Platformy. Rozumie, że PO może wejść w okres słabości, rozliczeń po porażce prezydenckiej i że trzeba być gotowym na nadchodzącą, niewykluczone, że ‘wielką smutę’ największego ugrupowania rządzącej koalicji. W tym kontekście przegrana Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich staje się dla marszałka Hołowni okazją, by przejąć inicjatywę. Elektorat Platformy, rozczarowany brakiem sukcesu i stagnacją przekazu, może być podatny na świeżą narrację – zwłaszcza, jeśli będzie pochodzić od kogoś z wewnątrz, kogoś, kto sprawia wrażenie kompetentnego, przewidywalnego i umiarkowanego.
Po porażce Trzaskowskiego, część wyborców PO jest zdezorientowana. Szukają nowego lidera, nowego języka i nowej ‘story’. Hołownia doskonale zna tę przestrzeń, bo już raz – w wyborach prezydenckich w 2020 – odegrał rolę ‘języczka u wagi’. Dziś wraca, jako polityk z instytucjonalnym zapleczem i doświadczeniem. Nie musi wygrywać natychmiast. Ale musi być obecny po to, aby pokazywać różnicę stylu, tonu, języka i konsekwentnie, cierpliwie, krok po kroku – przejmować wyborców Platformy.
Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego małego kroku, mówi stare chińskie przysłowie. Marszałek Sejmu też wybrał się w długą drogę i podjął długą grę. Nie zrywa koalicji, ale też nie daje się zdominować. Każdym ruchem pokazuje, że Polska 2050 to nie przystawka Tuska, lecz projekt autonomiczny, dojrzały, gotowy do przejęcia przywództwa. W jego działaniach widać logiczną strategię: zachować lojalność wobec rządu, ale stopniowo wykuwać własną pozycję. Wypowiedź o „zamachu stanu” to pokerowy blef albo sprawdzenie – kto się przestraszy, kto zareaguje, kto będzie milczał. A może to w ogóle nie blef, tylko sygnał, że zna karty innych graczy.
Nieoficjalnie mówi się, że Hołownia jest dziś jednym z polityków, któremu partnerzy zachodni przyglądają się najuważniej. Dla Amerykanów – istotne jest, by Warszawa pozostała stabilna. Dla Brukseli – aby władzy nie przejęła prawica. Hołownia jest komunikatywny, przewidywalny, europejski w stylu. To może wystarczyć, by zyskać przychylną neutralność – a być może nawet wsparcie na czas „zmiany warty” w Polsce. Sygnały o rosnącym zainteresowaniu Hołownią płyną z różnych źródeł – od spotkań z ambasadorami, przez zaproszenia do europejskich forów politycznych, aż po opinie think tanków transatlantyckich. Dla Zachodu liczy się stabilność, a Hołownia – jako przedstawiciel środka sceny politycznej – może stać się gwarantem ciągłości.
Czy Hołownia chce zastąpić Tuska? W sensie formalnym – nie musi. Ale w sensie funkcjonalnym – z pewnością tak. Chce być liderem nowej formacji prodemokratycznej, która będzie centrowa, umiarkowana, nastawiona na instytucjonalny ład i partnerskie relacje z Zachodem. Gra toczy się o to, kto po Tusku poprowadzi wyborców do kolejnych zwycięstw. Hołownia zamierza być tym graczem.
W pokera nie gra się dla zabawy. Marszałek Hołownia rozdał ‘pierwszą rękę’ i czeka na ruch przeciwników. Nie blefuje. Ale nie odkrywa jeszcze wszystkich kart. Bo wie, że gra będzie długa i następne rozdania dopiero nadejdą.
Konserwatysta zatwardziały :) W czasach pędzących zmian - zarówno na lepsze jak i na gorsze - tylko konserwatysta potrafi odróżnić jedne od drugich, wybrać te lepsze i być naprawdę nowoczesnym!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka