seaman seaman
92
BLOG

Święty spokój zamiast sprawiedliwości

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 6

Ojciec Grzegorza Przemyka nie będzie już mógł dochodzić sprawiedliwości od sprawców śmierci syna, dołączył do rzeszy ofiar grubej kreski. Wszyscy właściwie jesteśmy ofiarami w tym sensie, to znaczy wszyscy, którzy daliśmy się nabrać na to odkreślanie przeszłości, przestraszyliśmy się epitetu o jaskiniowym antykomunizmie, pozwoliliśmy sobie wmówić pojednanie z beneficjentami reżimu w imię lepszej przyszłości.

To jest główna przyczyna, że w sprawie zamordowanego przez komunistyczną milicję maturzysty triumfuje bezprawie, które było istotą tamtego ustroju. Jeśli rzeczą ludzką jest dochodzić prawdy, to nieludzką rzeczą jest z drogi do prawdy dobrowolnie zejść. A zeszliśmy ze ścieżek sprawiedliwości dobrowolnie, godząc się na transformację ustrojową według recepty i pod dyktando ludzi z korzeniami tkwiącymi głęboko w ideologii tego bezprawia. Ja wiem, że najważniejsza jest ropa i gaz, consensus jest istotny, że praworządność to grunt i żebyśmy zdrowi byli, i żeby mniejszości nam się pleniły obficie.

Jednak my prawicowcy najbardziej lubimy sprawiedliwość. Taka natura. Jest w tym coś biblijnego i naturalnego, to prawda, ale jestem przekonany, że w końcowym rozrachunku liczy się właśnie to, co naturalne. Przy czym, gdy mówię o sprawiedliwości, to nie mam na myśli jakiegoś Hammurabiego czy innego okrutnego bożka albo jeszcze okrutniejszego człowieka – prawodawcę. Nic z tych rzeczy, ja mam na myśli dążenie do sprawiedliwości.

Nie wiem czy wszyscy to wiedzą, ale jeden ze statków Jamesa Cooka, niezwykłego człowieka i odkrywcy, nazywał się  "Endeavour", co w przekładzie oznacza właśnie dążenie. Na pierwszy rzut oka to wygląda trochę bezsensownie, taka nazwa dla statku, ni w pięć ni w dziewięć – ale trzeba pamiętać, że inne statki Cooka miały nazwy "Resolution", czyli postanowienie oraz "Discovery" – odkrycie. Dopiero w odpowiedniej konfiguracji te nazwy przybierały głęboki sens, który Cook poświadczył swoim życiem i odkryciami.

Jak wspomniałem, moja ulubiona sprawiedliwość niekoniecznie oznacza oko za oko czy ząb za ząb; przede wszystkim oznacza uparte dążenie – czasami nawet za wszelką cenę, ale nie zawsze. Ja mam w głowie to, co słusznie napisał pięćset lat temu pewien autor, za którego wszyscy intelektualiści daliby się posiekać na kotlety mielone - największy w świecie król, co sprawiedliwość miłosierdziem słodzi. Właśnie tak ma być, słodzić miłosierdziem sprawiedliwość, ale się jej nie wyrzekać.

Gdy natomiast przyjdzie zagadnąć nasze autorytety intelektualne, dlaczego nie gardłują i nie krzyczą, żeby te słowa stały się ciałem, to mówią, że dlatego, iż najważniejszy jest consensus. Co oznacza pokrótce, że choćby jakieś rozwiązanie wołało o pomstę do nieba, to będzie przyjęte, żeby prawodawca miał święty spokój. To właśnie w wyniku consensusu w ramach tak zwanych praw człowieka zrównano ofiary przestępstw oraz sprawców. A przecież skoro stworzeni jesteśmy na podobieństwo wspomnianego króla, to powinniśmy go naśladować w słodzeniu sprawiedliwości, a nie w usprawiedliwianiu nieprawości ani w wyrzekaniu się dążenia do sprawiedliwości.

 Czymś takim jest bowiem orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie Grzegorza Przemyka, które w gruncie rzeczy oznacza rezygnację w dochodzeniu do prawdy, rezygnację z dążenia. Wiadomo, że my, grzeszni ludzie, nie wyplenimy ze szczętem złodziejstwa czy innych plag, a jednak robimy wiele, jeśli nie wszystko, żeby je ograniczyć, czyli dążymy do celu, który w praktyce jest nieosiągalny. I to jest dobre.

Jeśli zaś państwo sterujące w końcu wymiarem sprawiedliwości godzi się na to, że lata bezprawia PRL liczą się także do biegu sprawy, że rezygnujemy z dochodzenia do prawdy, bo taki jest osiągnięty consensus prawny, to mamy do czynienia z czymś poważniejszym niż głupotą. Bo to jest najpierw interes pewnych środowisk, a dopiero potem zaniechanie, bezmyślność, nieudolność - przede wszystkim ustawodawców i prawodawców, ale także całej tej napuszonej watahy, która przewala się codziennie w uczelniach, salach sądowych, europejskich instytucjach i w mediach, gardłuje uczenie i tokuje gładko o prawach człowieka, o resocjalizacji i penalizacji, o wysokości kary i pewności ukarania.

Sami sobie nawzajem piszą opinie , ekspertyzy i laudacje, wymieniają się stołkami, sami dla siebie są wyższą instancją, apelacją oraz recenzentami. Gdy zaś przyjdzie dochodzić sprawiedliwości dla tego człowieka, którym bez przerwy sobie gęby wycierają w telewizjach, to rozkładają bezradnie ręce i mówią nam, że matactwa z czasów komunistycznych okazały się skuteczne. A ja bym powiedział, że matactwo wygrało na spółkę z interesownością, prywatą, niewydolnością, bezwładem naszego systemu prawnego.

W tym sensie matactwo okazało się rzeczywiście skuteczniejsze od tabunów złotoustych posłów, profesorów prawa, prokuratorów i sędziów. Jednak w pierwszej kolejności matactwo jest skuteczniejsze od państwa. Bo problem z umorzeniem i przedawnieniem sprawy Grzegorza Przemyka nie polega tylko na tym, że jest to porażka wymiaru sprawiedliwości. Istota problemu tkwi w tym, że nasz wymiar sprawiedliwości jest jedną wielką porażką, bo dążenie do sprawiedliwości zamieniliśmy na święty spokój.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka