Ci sami ludzie podnoszą lament, że mamy w Polsce państwo wyznaniowe oraz pomstują na rząd, że ugina się przed grupką fanatyków broniących krzyża. Żeby dopełnić miary sprzeczności, jednocześnie w pełni popierają tę samą władzę, która z dumą oznajmia, że zdała egzamin. No ludzie! - jakby rzekł Lech Wałęsa.
Jeśli mamy państwo wyznaniowe, to źródła kłopotów trzeba szukać w Konferencji Episkopatu, a nie w rządzie. Jeśli natomiast mamy neutralne państwo, jak zresztą deklaruje sam rząd, wtedy ten rząd jest do niczego i trzeba go wymienić na lepszy model. Jest i trzecia możliwość, o której zapewne wie zarówno Kościół, jak i władza, ale żadna ze stron nie kwapi się o niej mówić. Taka, że za rzekomą garstką fanatyków stoi potężna – chociaż na razie milcząca – większość katolicka, która obserwuje i wyciąga wnioski. Wypowie się zaś w czasie wyborów.
Głębię chaosu wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu dopełnia prezydent Komorowski, który co chwila wyskakuje na światło dzienne, niczym kukułka z rozregulowanego zegara. Po czym natychmiast się chowa do dziury, ku zdumieniu zgromadzonej publiczności. Albo niczym jakiś drapichrust, który przed chwilą coś zwędził i filuje zza krzaka, czy nikt go nie ściga.
Za pierwszym razem wyskoczył z nagła jeszcze jako elekt i zadeklarował, że krzyż będzie przeniesiony, po czym zniknął w Ruskiej Budzie. W czasie inauguracji zapewnił, że pragnie godnie uczcić pamięć tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Potem pokazał się na króciutko na Śnieżce i ulotnił się nagle tylnymi drzwiami. Wczoraj wcale się już nie pojawił, wysłał tylko dwóch urzędników, żeby asystowali przy poświęceniu tablicy z inskrypcją, którą zapewne sam mozolnie ułożył. W krótkich żołnierskich słowach upamiętnił w niej ludzi, którzy się tam gromadzili po tragedii smoleńskiej. O samych ofiarach nie dał nawet wzmianki, widocznie nie pasowały mu do koncepcji przesłania. Właściwie należy się cieszyć, że nie napisał czegoś do rymu, a ma do tego silne upodobanie.
Tempo, w jakim wydano zezwolenie na tablicę, wykonano ją, zamontowano, odsłonięto i poświęcono, wywołało powszechny podziw. Były nawet głosy, że to nadaje się do księgi Guiness`a. Mój znajomy się jednak skrzywił: to żaden numer wobec rekordu premiera, który trzy lata po ślubie doczekał się wnuka. Ja się natomiast upieram, że znajomy nie docenia prezydenta, który dopiero co zaczął kadencję.
Bo rozpętanie przez prezydenta Komorowskiego zawieruchy z krzyżem, to jest początek prezydentury, który można śmiało określić jako trzęsienie ziemi. Jeśli dalej wszystko pójdzie zgodnie ze znanym zaleceniem dla autorów powieści kryminalnych, to będziemy świadkami sensacyjnych dramatów odgrywanych na polskiej scenie politycznej. A przecież pod pojęciem dramatu rozumiemy zarówno tragedię, jak i komedię.
Z pewnością najbardziej zawiedli się ci Polacy, którzy spodziewali się głowy państwa, czyli kogoś w rodzaju monarchy uosabiającego godność państwa czy arbitra ponad podziałami. Natomiast może być skuteczny w roli bycia rozjemcą, czego nie robili właściwie poprzedni prezydenci. Mamy w Polsce konflikty interesów bardzo istotne, mamy emerytów, mamy górników, mamy te sprawy związane z emeryturami, rozmaite grupy zawodowe, które dążą do ochrony przywilejów. A więc rola rozjemcy – tak na przykład formułował swoje oczekiwania względem prezydentury Komorowskiego profesor Henryk Domański.
Tymczasem mamy do czynienia z sytuacją trochę analogiczną do meczu piłkarskiego, w którym sędziuje przysłowiowy sędzia kalosz. Stadion wrze niczym kocioł pełen namiętności, arbiter popełnia błąd za błędem, gwiżdże czy trzeba, czy nie potrzeba. Widzowie również gwiżdżą jak opętani. Jednak nie dość na tym, bo zacietrzewiony sędzia po każdej wpadce podbiega pod trybuny i pokazuje kibicom środkowy palec. Publika dostaje szału.
W takiej właśnie roli występuje dzisiaj prezydent Komorowski. W trakcie kampanii wyborczej wykazał kilkakrotnie ignorancję w sprawach państwa. Wielokrotnie byliśmy świadkami jego gaf, czasami śmiesznych, czasami grubiańskich. Przywykliśmy już trochę, że prochu nie wymyśli, subtelnością rozumowania ani obyczajów nie zaimponuje. Teraz jednak okazuje się, że nie ma za grosz wyczucia nastroju ani intuicji, ma za to skłonność do jątrzenia.
Niektórzy twierdzą, że jego postępowanie w sprawie krzyża to świadoma gra na spółkę z premierem dla przykrycia nieudolności rządu. To jeszcze gorzej, bo nie dość, że sędzia kalosz, to jeszcze zblatowany. Tak czy inaczej, mamy dramat z Polską w roli głównej. No i nowy rekord do księgi Guiness`a.
Inne tematy w dziale Polityka