seaman seaman
3212
BLOG

Jaś Flanelka i templariusze

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 62

Jaś Flanelka znowu napisał książkę i tak się szczęśliwie złożyło, że zdążyła wyjść w ostatniej niemal chwili, tuż przed wyborami. To już druga książka na ten sam temat, czyli o tym, jakim niedoścignionym detektywem może być prosty dziennikarz, jeśli tylko mu się chce. Uciecha Jasia jest tym większa, że pochlebną recenzję zamieściła gazeta znana ze skrajnego obiektywizmu w przedstawianiu tragedii smoleńskiej.

Nie udało się bowiem odczytać stenogramów ruskim śledczym ani polskim specjalistom z komisji państwowej. Antoniemu Macierewiczowi się nie powiodło wraz z całą komisją sejmową, wyłożyli się na tym także zagraniczni niezależni eksperci. Tylko Jaś Flanelka odczytał ze swoim kolegą Tomusiem. I to bez trudu odczytali, wystarczyło tylko się pochylić nad stołem i nadstawić ucha ku taśmie, ot i już, cała robota. W całej Polsce tylko my! - zdaje się mówić Jaś Flanelka niczym major Hubal po poddaniu się ostatnich dywizji Kleeberga pod Kockiem.

Sami nie mogli w to uwierzyć, dlatego książkę napisali, aby potomności świadectwo zostawić, że Polak jednak potrafi. Do tej pory nadziwić się obaj nie mogą, jak to łatwo im poszło. Kto wie, czy trzeciej książki nie napiszą na wypadek, gdyby zaszła konieczność powtórzenia wyborów. Nawet rozmowę telefoniczną braci tuż przed katastrofą odczytali, pewnie z ruchu warg.

A w miarę jak czytali te stenogramy, to groza podnosiła włosy na głowie, ciarki czuli na całym ciele, a w szczególności mrowie jakieś po kręgosłupie im szło z góry na dół i z powrotem. Bo też okropne odczytali tam „treście”, między innymi, że piloci nabijali się po starcie ze swojego przełożonego, co jest oczywistym dowodem, że przed startem się z nim pokłócili. A na dodatek Jaś z koleżką odkryli błąd w tłumaczeniu stenogramów, co z kolei zapewne spowoduje rewolucję w translacji technicznej. Wtedy właśnie opadły im ręce, bo to już było za dużo nawet dla takich starych wycirusów śledczych jak Flanelka i przyjaciele.

Jednak najbardziej monumentalnym odkryciem Jaś i Tomuś muszą podzielić się z pilotami wypowiadającymi się w ich książce na temat pewnych niegodnych praktyk wykonywania zawodu pilota. Otóż niektórzy piloci kultywują karygodny obyczaj zakładania słuchawki na jedno ucho. Ten brzemienny w skutki błąd popełnili również piloci w feralnym locie. Według Jasia Flanelki to jest widomy znak i dowód, który obala teorię, że skoro załoga nic nie słyszała, to nie ulegała naciskom – otóż tym drugim wolnym uchem załoga pilnie nadsłuchiwała, co mówił przebywający w kokpicie generał i tym samym – to oczywiste, dlaczegóż nikt na to nie wpadł wcześniej! - wywierał presję na załogę.

Brakuje zaledwie jednego ogniwa: w jaki sposób z kolei generał, będąc w kokpicie ulegał naciskom prezydenta, którego w kokpicie nie było? Ale to drobiazg, oczywiste jest, że na taką okoliczność mieli wcześniej opracowany sposób porozumiewania się za pomocą systemu znaków, co także tłumaczy, dlaczego generał zajął pozycję w pobliżu drzwi. Podobno są także pogłoski, że pierwszy pilot miał zwyczaj zakładania buta lewego na prawą nogę i odwrotnie, żeby nie zasnąć podczas lądowania. Tymczasem istnieją silne poszlaki, że pilot zapomniał w feralnym dniu o tej zasadzie, co rzuca nowe światło na tło. Jednak znany z ekstremalnej bezstronności Jaś Fasola nie zamieścił tej teorii w książce, czeka na obiektywnych świadków, którzy są już zapewne w trakcie identyfikowania.

Jaś Flanelka nie byłby sobą, gdyby nie pociągnął swojego ulubionego wątku metafizyczno-telepatycznego. Jeden z rozdziałów traktuje o wpływie rzekomo pogarszającej się atmosfery w relacjach pomiędzy Kancelarią śp. prezydenta Kaczyńskiego a dowództwem 36 SPLT. Ona to, ta paskudna atmosfera powodowała, że dowódcy bali się narazić prezydentowi i ministrowi obrony oraz mianowanym przez niego zwierzchnikom pilotów. A przecież wiadomo, że od pogarszającej się atmosfery już tylko malutki krok do bezmyślnego rzucenia samolotu w smoleńską mgłę.

Co ciekawe, Jaś Flanelka przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że oficerowie nie bali się narazić premierowi Tuskowi, który jest bezpośrednim przełożonym ministra obrony i na jego skinienie mógł zrobić z 36 Pułkiem wszystko, łącznie z posłaniem go na zieloną trawkę, co zresztą premier w końcu uczynił. Ale jakoś wyszło, że piloci bali się tylko prezydenta, taki mieli dziwny feblik. Zapewne jeszcze trwają poszukiwania wiarygodnych świadków, żeby wytłumaczyć to dziwne zjawisko niekonsekwencji w oficerskim strachu przed niektórymi tylko zwierzchnikami. To już jednak pojawi się w następnej edycji książki, jeśli oczywiście w ogóle zajdzie potrzeba trzeciej edycji.

Pan Samochodzik z powieści Nienackiego odkrywał tajemnicę skarbu templariuszy w ruinach starego zamku. Jaś Flanelka dojrzał swoją szansę w konflikcie interesów obu rządów, które prowadzą śledztwo w sprawie swoich własnych poczynań w kontekście feralnego lotu, co pozwala skutecznie skrywać przyczynę tragedii.

W tej analogii poczynań Jasia Flanelki do Pana Samochodzika niemal wszystko się nie zgadza. Z jednym wyjątkiem – obaj są detektywami amatorami i szukają swego skarbu. Poza tym wszystko ich różni, nawet mundurki harcerzy, którzy pomagali Panu Samochodzikowi w jego poszukiwaniach. O różnych mundurach templariuszy, którzy znają tajemnicę skarbu Jasia Flanelki, nawet nie wspomnę.


 

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (62)

Inne tematy w dziale Polityka