Alderamin123 Alderamin123
108
BLOG

Giganci medialni i społecznościowi - dyktatorzy XXI wieku? Część 1

Alderamin123 Alderamin123 Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Trump przegrywa wybory

W listopadzie 2020 roku Stany Zjednoczone przeprowadziły pięćdziesiąte dziewiąte w swojej historii wybory prezydenckie. Wybory wygrał kandydat Demokratów Joe Biden, za rządów Baracka Obamy pełniący funkcję wiceprezydenta, który zostanie 46. prezydentem w historii USA. Biden zdobył 81 mln głosów powszechnych i 306 głosów elektorskich, pokonując ubiegającego się o reelekcję Donalda Trumpa. Od kiedy 7 listopada 2020 roku stacje telewizyjne ogłosiły zwycięstwo Bidena i wiceprezydent-elekt Kamali Harris, 45. prezydent USA wielokrotnie stawiał tezę, że wybory zostały sfałszowane i ukradziono mu zwycięstwo. Sztab Donalda Trumpa wystosował kilkadziesiąt pozwów sądowych, domagając się ponownego przeliczenia głosów, zaprzestania liczenia głosów bądź innych działań. Wspólnym mianownikiem tych działań była chęć zmiany wyniku wyborów. Dodajmy, że niemal wszystkie pozwy złożone przez współpracowników ustępującego prezydenta rozpatrzono negatywnie, przy czym za negatywnym rozpatrzeniem byli też często sędziowie nominowani przez Republikanów czy samego Trumpa (mowa tu głównie o Sądzie Najwyższym). Badania opinii publicznej wskazują, że wielu zwolenników odchodzącego prezydenta wierzy w jego oskarżenia o sfałszowanie wyborów.

Próby zmiany wyniku wyborów

Po każdych wyborach prezydenckich w USA w grudniu zbiera się Kolegium Elektorskie, które głosuje na kandydata który wygrał w danym stanie (oprócz stanów Maine i Nebraska gdzie głosy elektorskie rozdziela się na kandydatów zwycięskich w okręgach kongresowych). W 2020 roku zebrało się ono 14 grudnia i zagłosowało zgodnie z wynikami z 3 listopada, przy czym nie było wiarołomnych elektorów. Następnie na początku stycznia Kongres zbiera się w celu zatwierdzenia wyników wyborów. Po ostatnich wyborach Kongres zebrał się i zatwierdził wyniki 6 stycznia 2021 roku. Tego dnia ustępujący prezydent w Waszyngtonie kolejny raz mówił do swoich zwolenników, że ukradziono mu zwycięstwo i by "odzyskali swój kraj". W godzinach następujących po tym przemówieniu byliśmy świadkami zamieszek na ulicach Waszyngtonu. Zwolennicy Donalda Trumpa wtargnęli do Kapitolu, próbując zatrzymać procedurę zatwierdzania głosów i zmienić wynik wyborów. Niestety zginęło 5 osób. Po spacyfikowaniu zamieszek kongresmeni wrócili do siedziby amerykańskiego parlamentu i ostatecznie zatwierdzili zwycięstwo Joe Bidena i Kamali Harris.

Impeachment Trumpa

W związku z tymi wydarzeniami uznano, że należy Trumpa ukarać. Po pierwsze, rozpoczęto drugą w kadencji Trumpa procedurę impeachmentu wobec prezydenta. Kontrolowana przez Demokratów Izba Reprezentantów zagłosowała za impeachmentem, przy czym wniosek poparło też 10 Republikanów. Obecnie procedura oczekuje w Senacie. Senat może usunąć Trumpa z urzędu bądź zakazać mu pełnienia federalnych urzędów w przyszłości. Izba wyższa parlamentu USA nie zbierze się przed 20 stycznia, więc Trump kadencję dokończy, zatem jedyne sankcje, jakie mogą go spotkać za te zamieszki, to zakaz ponownego kandydowania w 2024 roku i później oraz odebranie przywilejów przysługujących byłym prezydentom USA. Impeachment jest normalną procedurą, zapisaną w amerykańskim prawie i nie ma tu nic dziwnego. Mój niepokój budzi co innego.

Kto decyduje co jest zgodne z prawem?

Współcześnie ogromną rolę w kreowaniu rzeczywistości politycznej i społecznej pełnią media społecznościowe. Jest to stosunkowo nowy rynek, powstały w pierwszej dekadzie XXI wieku. Na rynku tym mamy do czynienia z oligopolem przede wszystkim Facebooka i Twittera. Od listopada pod każdym tweetem Trumpa o sfałszowaniu wyborów pojawiał się przypis o niezgodności tych twierdzeń z oficjalnymi źródłami. Po 6 stycznia jednak "miarka się przebrała". Twitter najpierw skasował trzy wpisy prezydenta USA, a następnie zablokował jego prywatne konto @realDonaldTrump, najpierw na 12 godzin, następnie permanentnie. Podobne działania podjął Facebook. Oczywiście każdy portal społecznościowy ma pewien regulamin i moderatorzy mogli uznać że Trump złamał jego zasady. Wydaje mi się jednak, że podjęcie decyzji czy dany wpis jest zgodny z prawem powinno należeć do sądów, które mają zdecydowanie większe kompetencje w dziedzinie prawa. Zakazy "mowy nienawiści" czy "podżegania do przemocy" w pierwszej kolejności rodzą pytanie, co jest mową nienawiści a co nie. Niektóre osoby pod definicję mowy nienawiści podciągają krytykę dowolnego zjawiska, które popierają. Żeby w ogóle mówić o usuwaniu wpisów szerzących nienawiść czy podżegających do przemocy, najpierw trzeba jasno i klarownie zdefiniować, co jest mową nienawiści, a co nie. W przeciwnym razie mamy do czynienia z cenzurą wprowadzaną pod płaszczykiem "walki z mową nienawiści".

Problem tej cenzury nie byłby tak poważny, gdyby znajdujące się na oligopolistycznej pozycji firmy nie stosowały brudnych taktyk wobec konkurencji. Najbardziej widoczne było to ostatnio, gdy Google, Apple i Amazon (również globalne korporacje mające oligopolistyczną pozycję na rynku internetowej sprzedaży aplikacji) podjęły decyzję o zablokowaniu sieci społecznościowej Parler. Parler jest medium społecznościowym podobnym do Twittera, założonym w 2018 roku. Główna różnica polega na tym, że twórcy Parlera zdecydowali się bronić pełnej wolności słowa, co oznacza też nieusuwanie wpisów podpadających pod kategorie "mowy nienawiści" czy "podżegania do przemocy". Z racji tego sieć ta została zdominowana przez zwolenników Donalda Trumpa. Zablokowanie tej sieci przez Google, Apple i Amazon oznacza dla niej niemal pewną śmierć. W ten sposób wycięto potencjalną konkurencję wobec sieci stosujących się do ideologii "poprawności politycznej".

W części drugiej o praktykach znanych z czasów sowieckich i literatury George'a Orwella...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo