Stary Prokocim Stary Prokocim
1345
BLOG

Puszcza Notecka - odcienie jałowej gleby

Stary Prokocim Stary Prokocim Ekologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

image


Twierdzenie, że lasy nizinne w Polsce (i nie tylko w Polsce) przetrwały głównie na lichych piaszczystych glebach jest prawdą, ale też i banałem – tyle wie w zasadzie każdy, ale już nie każdy wie, że piasek piaskowi nierówny i że różne są stopnie tej jałowości. Najżyźniejsze z nich, piaski gliniaste, tzw. szczerki to już całkiem przyzwoite, przeciętne gleby, w ogromnej większości zajęte pod uprawę i to wcześnie, bo jako gleby lekkie były też łatwe do uprawy. Najwięcej jest piasków słabogliniastych, znacznie mniej urodzajnych, pełno ich jak Polska nizinna i szeroka, porastały je pierwotnie świeże i wilgotne bory sosnowe. Ale to nie one są najbardziej jałowe. Palmę pierwszeństwa dzierżą piaski luźne, zawierające tak mało części ilastych i pyłowych, że w okresach suszy mogą tworzyć się na nich ruchome wydmy. Takim właśnie lasem jest Puszcza Notecka, najbardziej jałowa knieja w Polsce. Nie dość, że piaski w widłach Warty i Noteci najpierw z części ilastych wypłukał topniejący lodowiec, to na dodatek wiatry wydmuchały zeń części pyłowe. Ja pochodzę z innej części Polski, ale na południe od mojego miasta rodzinnego – Radomska, też w pradolinie Warty (co prawda w tym miejscu znacznie węższej) rozciąga się pas jałowych, piaszczystych gleb i pojawiają się nawet wydmy, ale na mniejszej powierzchni i nie tak wysokie, jak w Puszczy Noteckiej. Ponadto jest jednak nieco więcej opadów. Lichy, sosnowy las nie jest mi widokiem obcym, a jednak jałowością Puszczy Noteckiej byłem zaskoczony. Ogromne powierzchnie suchych, jednowiekowych, sadzonych z wielkopolską precyzją w rządek lasów sosnowych robi przygnębiające wrażenie. Znaczne powierzchnie borów suchych przykryte są albo wyłącznie igliwiem sosnowym, albo chrobotkiem reniferowym z niewielką domieszką traw kostrzewy owczej lub szczotlichy siwej. Połacie wydm od strony północnej porośnięte są mchami, ale wyłącznie tymi niskimi, bo gleba jest tak jałowa, że nawet mało wymagający rokietnik pospolity (taki gatunek mchu) nie chce rosnąć – przynajmniej w niektórych miejscach. Sadzony las jest stosunkowo gęsty (w naturze – nie), co powoduje, że jest tu nieco mniej roślin runa charakterystycznych dla siedlisk suchych: borówki brusznicy i wrzosu pospolitego, ograniczają się do przesiek pod liniami energetycznymi, ale ogólna produktywność lasu jednak większa niż gdzie indziej na takim samym siedlisku; wydajność z ha to dla poznańskiej duszy świętość. Jak wiemy, w poznańskiej pszenicy nie ma chwastów, np. miotły zbożowej, więc w poznańskich lasach nie ma krzywych dębów, czy lichych jałowców, których pełno w tak samo jałowych lasach na terenie byłej Kongresówki. Można przejść 20 km i nie widzieć ani jednej siewki dębu (choćby lichego) czy krzewu jałowca. Bo Poznaniacy mają to do siebie, że nie uznają dziadostwa: dąb ma prawo rosnąć tylko tam, gdzie urośnie przynajmniej dostatecznie, a jałowiec nie jest do niczego potrzebny. Natura jednak nie zabrania próbować wysiewać się dębom w ubogich borach świeżych; rosną krzaczaste, często koślawe, ale czasem się zdarzy, że któremuś się uda. Dlatego pierwotne bory świeże zawsze były lasami z jakąś dębową domieszką, aż przyszedł Poznaniak i zrobił porządek: krzywy dąb to dziadostwo, więc po co? W Poznańskiem nie ma też bagien, bo to jest dziadostwo: albo się bagno osusza i powstaje łąka, a jak się nie da, to się pogłębia i robi staw. Przynajmniej będą ryby, a w bagnie to ino pełno komarów. Nie ma też w tej krainie ugorów, tak częstych dziś w moich rodzinnych stronach. Do legendy urósł wyczyn niejakiego Pawła Jechalika ze wsi Mężyk, któremu corocznie zalewało łąkę. W wieku 72 lat zaczął kopać rów odwadniający z użyciem szpadla i taczki. Po 11 latach rów był gotów, a jedynie wykonania drenów pod drogą podjęły się władze samorządowe. Nazwano go (faceta, nie rów) Syzyfem z Puszczy Noteckiej. Paweł Jechalik to uosobienie poznańskiej duszy: połączenie chłopskiej zawziętości i uporu z brakiem tolerancji dla dziadostwa.

O ubóstwie gleb Puszczy Noteckiej świadczy też mały areał porośnięty przez paproć orlicę pospolitą, tak charakterystyczną dla sosnowych lasów. Ale nie dla byle jakich sosnowych, bo borów mieszanych. W „moim” nadleśnictwie stanowią prawie 30%, (w skali kraju prawie 20) powierzchni, co by nie więcej. Właśnie masowo rosnąca orlica pospolita, a także konwalijka dwulistna, pojawiająca się pojedynczo poziomka pospolita, rzadziej konwalia majowa są roślinami wyznacznikowymi dla tego siedliska. Gleba jest ciągle licha, piaszczysta, ale poziom próchniczny jest już głębszy, sosna rośnie znakomicie, dęby i lipa drobnolistna wysiewają się już dobrze, a rosną co najmniej dostatecznie, a jak się pojawi gdzieniegdzie klon, to też nie jest sensacja botaniczna. Poznaniak ma zagwozdkę: sosna rośnie jednak lepiej, a lipa nie jest do niczego potrzebna, jej drewno jest mało kaloryczne jako materiał opałowy, poza tym miękkie nie nadaje się do stolarki, czyli chwast, wytępić! Można je stosować do drewnianych rzeźb, ale Wielkopolanin nie jest artystą. Kongresowiak myśli tak samo, ale nigdy nie tępi lip z taką precyzją, nie mówiąc już o dębach. W naturze, w nizinnych borach mieszanych sosny zamieniają się pokoleniami z drzewami liściastymi: sosna zakwasza podłoże, ale dąb to wytrzymuje, po pokoleniu sosen rośnie pokolenie dębów, które z kolei nieźle glebę wyjaławiają, ale to wytrzymuje mało wymagająca sosna i znów następuje pokoleniowa wymiana, taki naturalny płodozmian. Roślinność runa jest nieodmiennie borowa, dominuje więc borówka czarna, a w miejscach wilgotnych także bagienna (łochynia). Takich siedlisk nie ma w Puszczy Noteckiej zbyt dużo, trafiają się np. nad brzegami puszczańskich jezior. Zdarzają się jednak płaty boru mieszanego nieco bogatsze, gdzie dąb będzie rósł dostatecznie dobrze, a przecież jego drewno jest cenniejsze i droższe niż sosnowe. Co zrobi Poznaniak? Dobrze wyliczy, a raczej już porachował, że u niego takich siedlisk jest 885 ha i posadzi tam same dęby! Nazywa się to Dąbrowy Obrzyckie. 

Tyle że…

…dąbrowa nie jest lasem do końca naturalnym, jest efektem dziadostwa! Tworzy się na siedliskach boru mieszanego, w miejscach, gdzie pod koronami drzew prowadziło się kiedyś intensywny wypas zwierząt. Tak, było kiedyś w Poznańskiem dziadostwo! Wypas uniemożliwia wykształcenie warstwy podszytu i podrostu, bo zwierzęta wypasane to zeżrą lub zniszczą. Poznaniak w takim przypadku sprowadził do Dąbrów Obrzyckich koniki polskie, mieszańce wytępionego tarpana z koniem domowym.

Inną pamiątką po minionym dziadostwie jest koryto rzeki Miały, płynącej przez środek Puszczy. Kiedyś były ich aż trzy, bo w dawnych przedpruskich czasach masowo wypasano tu owce. Spowodowało to uruchomienie się lotnych piasków na jałowych przepasionych wydmach, które po uruchomieniu piasków tarasowały bieg rzeki, a ta musiała znajdować sobie inne. Gdy przyszli Prusacy, zrobili porządek, zasadzili wszędzie sosnę, którą na przywitanie niepodległości w latach 1922-24 zeżarła strzygonia choinówka. Od tej pory aż do 10 sierpnia 1992 roku wszystkie lasy były jednowiekowe, bo zasadzono je po gradacji. Jest jeden wyjątek – rezerwat Cegliniec, który uratowały mrówki. Było tam tak dużo mrowisk, że mrówki nadążały zżerać gąsienice strzygoni, zanim one zeżarły sosny. Jest to piękny przykład zwycięstwa Natury nad pruską szkołą leśną, szkoda, że ma tylko 4,31 ha powierzchni.

Jeszcze jedno: zgubiłem źródło, ale dawno temu wyczytałem, że gęstość zazwierzęcenia Puszczy sarnami i jeleniami na km² nie jest wysoka, no po prostu nie bardzo tu jest co jeść. A od paru lat zadomowiły się tu wilki (ma być ich tu koło 30) i o ile nie zaczną zjadać leśników lub okradać sklepów mięsnych, mogą chodzić niedożywione…

Dość żartów z Wielkopolan, to jednak Polacy, a więc znajdują się pod szczególną opieką Matki Bożej. 10 sierpnia 1992 roku podczas wyjątkowo suchego i gorącego lata zablokowane koło składu pociągu osobowego z Poznania do Krzyża wywołało iskrę, a ta pożar, który ośmiu godzin strawił prawie 60 km² lasu. Wydawało się, że nic nie uratuje wyschniętego i rozgrzanego lasu o powierzchni 130 000 ha. Lasu składającego się w 99% z sosny wydzielającej podczas upału całkiem spore ilości łatwopalnych olejków eterycznych. I stał się cud. Nie padało od maja, a gwałtowny deszcz tej nocy padał tylko przez 15 minut i chyba tylko po to, by ugasić pożar. Nikt nie zginął. A sarny i jelenie wyszły ze zwęglonego lasu na okołopuszczańskie łąki, z niedowierzaniem patrząc, jak im się chałupa spaliła. Ocalał też stary krzyż, do którego wierni domontowali dziękczynną tablicę.

Na miejscu pogorzeliska posadzono nowy las, ale inny: składa się on w 74% z sosny (dotychczas 99%), 18% z brzozy brodawkowatej (przed pożarem 0,4%), 2% dębu (a jednak!) i 2% modrzewia (nowość). Pasy brzóz posadzono głównie wzdłuż torów kolejowych. Mieszkańcy Puszczy kochają Matkę Bożą i dziękują jej za cud, ale nie zaniedbują zabezpieczenia się przed nowym pożarem o własnych siłach.

Bo taka już jest poznańska dusza, w głębi bardzo polska i katolicka, ale też i silna, harda, mało romantyczna, żyje w niezbyt malowniczej krainie, umie sobie radzić z przeciwnościami losu, wygrywa powstania, ale dumę czerpie z faktu, że jest tu najwięcej świń na km², a nie z malowniczości ugorów, starorzeczy, czy bagien…



Коммунизм победил!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości