sine sine
455
BLOG

Opowiem Ci o Franku, Kelkeszosie

sine sine Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Dzisiaj @keklkeszos napisał kolejny mądry i – co najmniej – ładny tekst. O dzwonach na Anioł Pański. Jednak jego przedostatni akapit, dość brutalnie przechodzący od sacrum do (politycznego) profanum wzbudził moje wątpliwości, którym dałem wyraz w komentarzach.

Czuję się zobowiązany do eksplikacji owych wątpliwości Autorowi przywołanego tekstu.  

Nie wiem jak Ty, ale ja starałem się zawsze (?) odgraniczyć swoją nabytą erudycję,wiedzę wynikającą z formalnego wykształcenia, a nawetz  doświadczenia życiowego w obydwu tych sferach. Trudno mi to wytłumaczyć, tym bardziej, że jestem niechętny tłumaczeniom.  

Ale dzwony na Anioł Pański przypomniały mi jakiś fragment owego doświadczenia, któremu przed kilku laty dałem wyraz w osobistej notce https://www.salon24.pl/u/sine/814443,opowiem-wam-o-franku 

Oto jej treść: 

Franek urodził się w 1930 roku w podwarszawskiej wsi, która dzisiaj jest częścią Ursynowa. Raczej zamożna rodzina chłopska, zapisywana w księgach okolicznych parafii od połowy XIX wieku.

Na konspirację był za młody, a Powstanie Warszawskie go ominęło z racji terytorialnej. 

Historia dopadła Franka w latach 50. ubiegłego wieku. Ponieważ miał niewłaściwe pochodzenie i nie był młodym entuzjastą PRL, a gębę miał niewyparzoną, trafił do batalionów górniczych. Miło nie było, ale przeżył, w przeciwieństwie do swojego młodszego brata Mundka, który powołany do ludowego wojska zginął w niewyjaśnionych okolicznościach na poligonie. Podobno poraził go piorun... 

Potem Franek ożenił się z Felicją i spłodził syna i córkę. Syn okazał się niepełnosprawny intelektualnie, co nigdy nie przeszkadzało miłości rodzicielskiej. Córka zrobiła świetną karierę zawodową, ukończyła wyższe studia, co z kolei nigdy nie przeszkadzało w podkreślaniu – a wręcz kultywowaniu – swojej rodzinnej tradycji. 

Franek przez całe życie ciężko pracował fizycznie. Był rolnikiem, tak jak jego dziadowie i pradziadowie. Ciężką pracę przypłacił zdrowiem, w latach 90. przeszedł bardzo poważny wylew, co skończyło się przymusową emeryturą. 

Mimo marnej kondycji zdrowotnej Franek żył szczęśliwie i dostatnio, otoczony wraz z żoną i synem niezwykle troskliwą opieką córki, która stała się nową głową domu. 

Ale Frankowi dokuczał brak pracy. Tak to już jest ze starymi chłopami. 

Pewnego sierpniowego dnia tego roku Franek postanowił odmalować przydrożny krzyż z kapliczką w pobliżu swego domu, tak jak czynił to od bardzo wielu lat. Upał był niemożliwy, ale z pomocą sąsiada zrobił to, co zamierzał. Potem chciał wynieść przed bramę posesji świeżo skoszoną trawę w foliowych workach, bo zbliżał się termin wywózki. Nie dał rady. Kolejny wylew. \ 

W szpitalu stracił przytomność. Po dwóch tygodniach zmarł. 

Banalny życiorys. Ora et labora. Dlaczego więc opowiadam o Franku? 

Opowiadam, bo im starszy jestem, tym bardziej doceniam i podziwiam życie proste, uczciwe, pracowite i zgodne z rodzinną tradycją. 

I prostą, szczerą wiarę, która nie dryfuje na manowce polityki.

Franek, wzorowy katolik i benefaktor dwóch okolicznych parafii, swoją wiarę ukazywał ciężką pracą i pokorą wobec życiowych nieszczęść. Żył zwyczajnie, ale Jego śmierć – przynajmniej dla mnie – miała wymiar symboliczny. Zaczął umierać z wysiłku, który włożył w najprostszą, najbardziej fizyczną czynność, zapomnianą już dziś przez wiernych prawie zupełnie – zachowanie i upiększenie miejsca kultu.  

Był zbyt stary, zbyt niedołężny, aby bronić kościoła własną piersią. Na szczęście zresztą, nie musiał. Jego dawny, emerytowany już proboszcz (prałat rzymsk (nie spasiony katabas i nie pedofil)) żegnał Go mówiąc, że był ogrodnikiem.  

Był Ogrodnikiem Pana.  

Niech Ogrodnicy pozostaną Ogrodnikami. Niech wojownicy staną się w potrzebie Wojownikami. Ale nie mieszajmy porządków. Porządku Boskiego z ludzkim. 


sine
O mnie sine

Nic ciekawego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo