sine sine
91
BLOG

Hucpa, albo nawet chucpa

sine sine Rozmaitości Obserwuj notkę 0

   Jestem zwolennikiem poglądu, że „symetryzm” w stosunkach polsko-żydowskich jest w gruncie rzeczy postępowaniem jałowym i bezsensownym. A to dlatego, że Żydzi – cokolwiek by nie robili podczas niemieckiej okupacji znacznej części Europy – zostali rozgrzeszeni. I to nie przez Jahwe, ale przez kogoś znacznie ważniejszego - własny parlament. W 1950 roku Kneset potwierdził to rozgrzeszenie stosowną ustawą.  

 

   Dlatego też proszę nie traktować poniższej notki jako fragmentu szeroko obecnie rozwiniętej „akcji wypominkowej”. Co nie znaczy, że Żydom nie należy  przypominać wielu zachowań, których dopuszczali się podczas II WŚ. Ale nie na zasadzie „a u was bili Murzynów”, a na zasadzie przypominania faktów bez bieżącego i intencjonalnego osadzania ich w aktualnym kontekście politycznym. To bardzo trudne, o czym świadczy chociażby przypadek Hannah Arendt… 

 

   Wszystkie przytoczone poniżej fakty pochodzą z książki dziennikarza i historyka amerykańskiego pochodzenia żydowskiego, Lawrence`a Malkina, pt.”Fałszerze” (wydanie polskie 2008, Świat Książki). Sama notka jest przeredagowaną wersją tekstu zamieszczonego na portalu Niepoprawni kilka lat temu. Vide link na końcu tekstu.  

 

   Yaakov Levy był jednym z dwóch żydowskich agentów zatrudnionych przy operacji „Bernhard”. Drugim był Georg Spitz. O zatrudnieniu Żydów przez RSHA przesądziło pragmatyczne myślenie  wysokich funkcjonariuszy SD. SS-Sturmbannfuhrer Wilhelm Hoettl pisał, że wybrano ich „zwracając uwagę „nie na przodków, ale na kompetencje”.  Niemcy już wtedy potrafili wznieść się ponad podziały.  

 

  Yaakov Levy był  jubilerem w Breslau. Był też ekspertem w dziedzinie dzieł sztuki. Z Breslau przeniósł się do Berlina. Uciekł z żoną do Szwajcarii przed Hitlerem. Ale Szwajcarzy podejrzewali – nie bez racji chyba – że pracuje dla Niemiec. Wydalili uciekiniera. W roku 1940 pojawił się w Budapeszcie. Z holenderskim paszportem na nazwisko Jaac van Harten. Podawał się za przedstawiciela MCK. 

 

   Van Harten żył sobie w Budapeszcie bogato. Część jego bogactw pochodziła z  obrotu dziełami sztuki, których sprzedaż wymuszał zapewne na potrzebujących współbraciach – Żydach. Ale podstawowym interesem van Hartena było przedsiębiorstwo Transkontinental Import Export. Handlowało ono medykamentami oraz żywicami i olejami roślinnymi. A tak naprawdę to rozprowadzało fałszywe funty szterlingi produkowane przez żydowskich więźniów obozu Sachsenhausen, co było częścią wspomnianej wcześniej operacji „Bernhard”.  

 

   Pod koniec 1944 van Harten nawiązał kontakt z żydowskim ruchem oporu w Budapeszcie. Podarował  mu 50 tysięcy funtów. To wtedy była suma gigantyczna. Ale funty były fałszywa. Mimo to van Harten nie zapomniał o pobraniu pokwitowania. W grudniu 1944 roku van Harten prysnął z Budapesztu. Miał ze sobą masę walizek. 

 

Odnalazł się w zamku niedaleko Merano we Włoszech. Zamek należał do jego zwierzchnika w siatce dystrybucji fałszywej waluty, Friedricha Schwenda. Van Harten – człowiek obrotny – nie porzucił interesów. Włochy – okupowane w części przez Niemców, a w części zajęte przez aliantów – stwarzały wielkie możliwości handlowe. Nadal podawał się za przedstawiciela MCK. Interesy szły świetnie. 

   Ale van Harten zbyt rzucał się w oczy. Rzucił się w oczy wojakom z Brygady Żydowskiej  armii brytyjskiej. To była tzw. Banda (Havurah) nieoficjalnie zwana TTG (Tilhas Tizi Gesheften, co można tłumaczyć jako „Przedsiębiorstwo - pocałujcie mnie w dupę”). Chłopcy od całowania w dupę uznali, że forsa van Hartena przyda się w dziele tworzenia państwa Izrael. Toteż interesy van Hartena kwitły nadal. Wspomagał inne organizacje syjonistyczne, m.in. Ha-Szomer ha-Cair. Funtami. Fałszywymi. Przypominał ich emisariuszom o swoim hojnym datku na ruch oporu w Budapeszcie. Liczył na spłatę darowizny.  

 

   Amerykanie wreszcie zapuszkowali van Hartena. Jego spekulacyjne interesy robione m.in. na amerykańskim zaopatrzeniu nie mogły ujść płazem. Ale wypuścili go w 1946 roku. Wtedy dorwali go członkowie Bandy, aby wycisnąć z van Hartena to, co jeszcze mu zostało. I – zdaje się wycisnęli – choć może nie wszystko. Van Harten pohandlował trochę bielizną w Mediolanie, a potem – w 1947 roku – pojechał do Palestyny. Brytyjczycy nie przyjęli go serdecznie i chcieli wydalić jako fałszerza. Ale ujęła się za nim Golda Meir, wówczas szefowa departamentu politycznego Agencji Żydowskiej.  

 

   Teraz dopiero zaczęła się prawdziwa chucpa (lub hucpa). Zażądał odszkodowania od Amerykanów za towary zajęte w jego magazynach we Włoszech. Jakieś tam marne 5 milionów zielonych. Od Agencji Żydowskiej zażądał natomiast zwrotu 50 tysięcy funtów – tym razem prawdziwych – które „pożyczył” konspiratorom żydowskim w Budapeszcie. „Pożyczył” falsyfikaty, przypomnę. Nie dostał ani dolarów, ani funtów. Ale jubilerski interes w Tel Avivie prosperował dobrze. I tak pozostało aż to śmierci tego wojennego bohatera.  



Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jeszcze-nie-przypisane/chucpa-albo-nawet-hucpa

sine
O mnie sine

Nic ciekawego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości