Przypadek Jerzego Stachowicza jest kolejnym przykładem pojawiania się kontrowersyjnych osób w otoczeniu władzy i instytucji publicznych. Przez połowę dzisiejszego dnia, komentując i analizując sprawy opisane w "Tygodniku Powszechnym" nikt nie zadawał pytań: Kto rekomendował Stachowicza na eksperta komisji ds. nacisków?, Kto głosował za jego powołaniem? Czy ktoś miał jakieś zastrzeżenia do owej kandydatury? Czy może nic nie było wiadomo o jego przeszłości?
Bo i owszem, bez znajomości szczegółów opisanych przez "TP" można było znaleźć odpowiedź na te pytania i tak cytując za rp.pl: "Na początku maja sejmowa komisja śledcza nie uwzględniła wniosku Arkadiusza Mularczyka (PiS) o usunięcie płk. Stachowicza z grona swych ekspertów. Poseł chciał tego powołując się na media, które ujawniły, że płk Stachowicz brał "czynny udział" w aresztowaniu działaczy opozycji w PRL. - Wspierał system totalitarny, dlatego dziś nie daje należytej rękojmi, nie może być obdarzony zaufaniem i może nie być bezstronny - twierdził Mularczyk."
Jerzego Stachowicza na eksperta komisji rekomendował sam wywołujący wiele kontrowersji Jan Widacki.
Dziś marszałek Komorowski dziwi się wielce całej sytuacji w słowach: Dobrze, że Stachowicz zrezygnował z funkcji eksperta komisji śledczej Dziwię się, że w ogóle aspirował do tej funkcji.
Najwyraźniej Marszałek Sejmu zdaje się nie wiedzieć, że samo aspirowanie nie wystarcza i ktoś człowieka na eksperta musi zarekomendować i podnieść rękę za jego kandydaturą. W tej sprawie Marszałek wątpliwości już nie wyraża.
Komentarze