Sosenka Sosenka
57
BLOG

W Zaułku Lewiatana

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 42

 

Pociąg, który miał wyjechać o 9.30, odjechał o 11.20, a i tak był w Trzebini później niż mój planowany, który wyjechał dopiero o 11.30. Ponieważ byłam  już na dworcu, a kierunek jazdy się zgadzał, wsiadłam w to, co akurat ruszało. Że jadę innym pociągiem, niż planowałam, dowiedziałam się przed Oławą. W Trzebini za to czekała na mnie Pani Łyżeczka, która z nudów zaczęła już malować paznokcie (ja tego nie umiem, bo Mida, ożeż, nie Mida, tylko Penelopa zdążyła mnie - jak na razie - nauczyć obsługi puderniczki). - A może będziemy udawać, że ja jestem ty, a ty jesteś mną? - zapytałam, ciekawa, czy nas czytelnicy rozpoznają na spotkaniu. Spojrzałam jednak na Łyżeczki koronkowe rajstopy i damskie kozaczki i powróciłam wzrokiem do swoich wibramów. - E, to chyba nie wyjdzie. Znowu winne moje pantofelki!
 
W Krakowie pani GPS, czy jak się to ustrojstwo nazywa, wykierowała nas prosto w wąską, uroczą uliczkę, zamieszkałą przez Państwa Consolamentów, ich dwa koty i ich koszatniczkę. - Słuchaj, jak to możliwe, że mój aparat leży poza futerałem, skoro pakowałam go do bagażnika szczelnie zamkniętego?? - zapytałam bezradnie. Za chwilę, już w zacisznym mieszkanku Consolamentów wyjmowałam z plecaka swój naszyjnik. Był... jakiś dziwny. Z jego końca zwisał plastykowy długopis. - Co się tu dzieje?? - zaniepokoiłam się. - To w końcu Zaułek Lewiatana... - pokiwała głową z uśmiechem Łyżeczka. Consolamentum przeprowadził nas przez tajemniczy korytarz, w którym pachniało roślinami (jak w domu mojej Babci), dzwonki dzwoniły u drzwi jak  koło zakrystii w katedrze, a na półpiętrze okazały rower sąsiadował z maszyną do szycia Singera Kaysera. Nasz gospodarz widocznie, tak jak Państwo Łyżeczkowie, mieszka w swojej własnej baśni. I przyjął nas jak królewny. Gadając jedno przez drugie (i trzecie), poznając się w końcu w świecie realnym, śmiejąc się z efektu, jaki daje nagłe przejście z internetu do prawdziwego mieszkania, popędziliśmy na Studencką, do Galerii Przyrody.
 
Przy drzwiach wisiał już plakat zapowiadający spotkanie, wykonany przez naszą niezawodną Kasię. W malutkim wnętrzu kawiarni królowały duże akwaria, w których pływały kolorowe rybki. Z każdej strony kusiły wzrok książki - dla dorosłych, dla dzieci. A także stosy czekolady, takiej ręcznie robionej. Pan Grzegorz, właściciel tego królestwa, szybko rozsadził nas po kątach, uruchomił laptopa oraz produkcję różnych pyszności, którymi nas następnie poczęstował. Kiedy w kawiarence zagościł marcowy zmierzch, przy stolikach siedzieli już Consolamentum, Pani Łyżeczka, panowie Lorenzo, Wojciech Pająk i Rybitzky (ha, Wrocław w centrum Krakowa, co za odkrycie!), a także Znajomi Znajomych z Frondy oraz Przybysze Nieznajomi. I ja. Cieszę się, że mogłam w tempie karabinu maszynowego pokazać im piknik na torach kolejowych, przenoszenie rowerów przez rzekę po drabinie, polowanie z lassem zrobionym z dętki rowerowej, dolnośląskie pałace i pola uprawne. Natomiast Pani Łyżeczka - czego nie robi na blogu - uchyliła rąbka tajemnicy, pokazując fotografie swojej licznej rodziny. Panny na pikniku w górach, pierwszy, historyczny obiadek Chłopczyka i jego bardzo ważna kolejka na baterie znakomicie uzupełniły opowieści książkowe. Przy czym ja miałam problem, bo dostałam kilka pytań o to, gdzie zrobiłam konkretne zdjęcia, lub - co gorsza - gdzie  swoje zdjęcia zrobiła Iza, i żeby odpowiedzieć, musiałam sięgać... do książki!
 
Przegadaliśmy czas aż do 20.30, o tym i owym, o pisaniu, krążeniu między realnym a wirtualnym, o swoich wyobrażeniach postaci, które znamy z ekranu etc. Jak zwykle przy takiej okazji, było dużo śmiechu. Pan Lorenzo wspominał, że jeszcze w połowie lat 60. XX wieku, będąc w Krakowie na studiach, spotykał 20-latków, którzy pierwszy raz mieli w rękach słuchawkę telefoniczną. Przysłuchując się tym uwagom, podpisywałyśmy z Łyżeczką książki dla naszych gości i dla klientów Galerii, a jeden specjalnie dla pana Grzegorza. A potem powędrowaliśmy wszyscy nocnymi uliczkami do knajpy sałatkowej, no i do Zaułku Lewiatana. Siedząc tam przy pysznej herbacie, zaprosiłyśmy Consolamentów (Pani Consolamentum  wróciła już z pracy), odpowiednio do Sosenkowa i Łyżeczkowa. Zatarli łapki z radości. Bo normalnie, jadąc przez Polskę, nie ma się człowiek u kogo zatrzymać, same obce miejsca. A teraz, proszę - Salon, którego nie ma "nigdzie", a jednak jest wszędzie!
 
 
Serdecznie dziękujemy Consolamentum za pomysł spotkania, organizację, gościnę i przemiłe towarzystwo. Kasi dziękujemy za zrobienie pięknego plakatu. Dziękujemy też panu Grzegorzowi za gościnę, wszelką pomoc i wielką życzliwość.
Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (42)

Inne tematy w dziale Rozmaitości