Sosenka Sosenka
52
BLOG

Dziadowska opera

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 14

Zatrzymaliśmy pociąg na żądanie. Tego nie przewidziałam nawet w snach.

O ósmej rano stałam sobie na środku torowiska stacji Świdnica Miasto i patrzyłam tam, gdzie na tle czystego nieba wznosił się niebieski masyw Wielkiej Sowy. Akurat PKS zrobił sobie 20 minut przerwy i wszyscy rozeszli się po parku, sklepach i aptekach. - Muszę siusiu - stwierdziła smutno Iza. - Pani uratuje koleżankę po fachu - zaczęła błagalnie do świdnickiej aptekarki i wygrała, choć jako jedyny dowód bycia farmaceutką posiadała pasek od pensji z Cefarmu. Byłam pewna, że to pierwszy objaw naszej "choroby", pierwsza klatka filmu. Niewątpliwie zaczynało się kolejne wariactwo. Ale że skończy się tak, jak się skończyło, tego, jak napisałam w leadzie, nie byłam w stanie przewidzieć.

Godzina marszu, godzina jedzenia

Wycieczka nasza, niezależnie od czasu i nakazów rozsądku, ma takie pierwsze punkty: sklep z jedzeniem, kościół, cmentarz, pałac. Po tym jesteśmy tak zmęczeni, że jemy do oporu, a w rezultacie robimy maksymalnie 3/4 zaplanowanej trasy. Aha. Bo to przez realizację tych punktów ustawicznie brakuje nam czasu. W podizerskim Barcinku znaleźliśmy na przykład ciekawą nekropolię ze zbiorową mogiłą ofiar sanatorium. To niesprawiedliwe, ale właśnie rodzinny grobowiec pacjentów bywa znakiem istnienia kurortu. Widzieliśmy też niemiecki pomnik żołnierzy I Wojny oraz mogiłę byłych i obecnych mieszkańców (symboliczną). Wzajemne zrozumienie między narodami wzmacniały drogowskazy, już wiem, ile kilometrów jest z Barcinka do Paryża, Berlina i Moskwy. To pewnie miasta partnerskie.

Ja się już zaczynam wstydzić: 3 godziny w PKS, 1 godzina człapania przez wioskę, 1 godzina na jedzenie, uwieńczona fotografowaniem, jak Iza i Adam jedzą śledzie. Mistrzowskie gospodarowanie czasem zemściło się potem na nas okrutnie. A przecież musieliśmy zaliczyć ruiny jak rodem z Łukaszenkowskiej Białorusi: chodziłam po ukrytych w gąszczu zdemolowanych budynkach sanatoriów i nie mogłam pojąć, jak można tak niszczyć majątek narodowy. Wyrwane druty, kafelki, futryny. Tam nie ma już nawet stropów, nie ma już NIC. Piękne niegdyś schody pozbawione są poręczy i cały kompleks ginie w nadrzecznej dziczy..

Tam, tam, taram..

Znalazłszy się w głuszy, poza zasięgiem cudzego oka, ucha i ręki, zaczęliśmy porozumiewać się językiem dzikich, czyli na migi i okrzykami. Idąc wąwozem wśród bazaltowych skałek, nad rzeką, opadającą w kaskadach, śpiewaliśmy głośno, ćwicząc przyśpiewki z Izowego chóru, "Hej, bystra woda", "Bella rosa", drąc się, wyjąc, słaniając ze śmiechu i robiąc sobie nawzajem zdjęcia. Ukoronowaniem tego było pamiątkowe zdjęcie na moście, gdy moja para zaczęła się całować i zażądała do tego tradycyjnej oprawy w postaci fotografii oraz Marszu Mendelsohna. To co miałam zrobić? Zaczęłam nucić dla nich ten Marsz i robić zdjęcie, a mój klocowaty Pentax aż upuścił osłonę. Osłona, w dwóch częściach, spadła pod most i romantyczne małżeństwo ruszyło jej na pomoc. Zostało po tym pamiątkowe zdjęcie Izy leżącej na płask w pozycji trupa, bez głowy, głowa zaglądała bowiem pod kładkę, oraz pocałunku pod mostem.

A las pachniał sosnową żywicą. U stop góry wił się Bóbr, na południu zaniebieszczył łańcuch Karkonoszy, na wschodzie łagodnie układały się zielone wzgórza Gór Kaczawskich. Wróciło do nas nawet echo, które zostawiliśmy w Gostkowie. Śpiewając, bo ciągle śpiewaliśmy, zeszliśmy na rozkwiecone łąki, pełne ostróżek, maków i chabrów. - Gdy przejdziemy ten teren, napiszemy operę - doszłam do wniosku i wszyscy parsknęliśmy, bo zaczęło się mówienie wierszem, czyli pole do kolejnych nadużyć. Mamy w grupie już dwa alty i tenora, a że od jakiegoś czasu prowadzimy intensywne rozmowy rekrutacyjne do naszej grupy wycieczkowej, więc być może niedługo dołączy do nas kolejny tenor, i to zawodowy muzyk. O ile nie zadrży, czytając końcówkę mojego tekstu. O ile nie odstraszy go dziadowska opera, układana na raty i dwa nieszkolone głosy.

Pomarańczowa cisza

Późnym popołudniem jedliśmy kolację w dawnym parku pałacowym. Adam opowiadał o spotkaniach wściekłych rowerzystów z Dutkiewiczem i o Masie Krytycznej, my dyskutowałyśmy o stanikach Triumpha, bo u nas z tematami jak z bigosem, można wrzucić wszystko, wymiesza się i tak. Było daleko od dróg i cicho. Słońce zaróżowiło stare dęby, klony i lipy, niezamieszkany pałac wyglądał zza drzew jakby czekał. Leżałam w trawie, która z tej perspektywy wyglądała jak las, i chłonęłam spokój kochanej, dolnośląskiej ziemi, którą zwiedzam ostatnio z nosem przy gruncie. Potrzeba mi było jeszcze namiotu, czekania na zmierzch i słuchania sennego śpiewu ptaków. Przyjadę, przepadnę na parę dni, chodząc tunelami skałek, szpalerami rododendronów i tajnymi przejściami pod żywopłotem. Będziemy okrążać jasne polany, zwiedzać ruiny domów z zardzewiałymi tabliczkami na froncie, myśleć kto tu mieszkał i dokąd odszedł (jedna chata w sam raz dla mnie), zrywać pierwsze jagody i odkrywać renesansowy dwór, który wyrósł przed nami nagle n skraju wsi. Już mamy miejsce na biwak w rozpadlinie skalnej. A Srebrny dostał wreszcie nowe klocki i opony Michelina, więc on też stoi gotowy do drogi..

- Eee, a co to za rajd?? - zapytał nas jakiś pijak, gdy wyszliśmy z gąszczu na drogę.

- Sosenko, no, jaki? - zapytała zaskoczona pytaniem Iza.

- Jak to jaki? Dziadowski!

Iza powtórzyła to z satysfakcją, rżąc z cicha, a pijak odszedł, mrucząc z podziwem. A nas już nie było. Za nami już tylko unosił się kurz. Najpierw dziarsko, potem ostrym tempem, a potem bie-giem ruszyliśmy w dół do stacji w Pilchowicach. Jak szaleńcy, mijaliśmy pola, ponad którymi wznoszą się równy wał Karkonoszy, Izerów i Rudaw, wapienniki, ruiny i domy. Szlak musieliśmy zostawić, biegliśmy na orientację według mapy. Zbiegaliśmy po kamiennych ścieżkach, szorowaliśmy po asfalcie (zaraz Jan Nowak skomentuje ze znawstwem, że to był spacerek, no, to proszę czytać dalej, he, he), wpadaliśmy po pachy w wysoką trawę - Iza na Zyrtecu, ja z chusteczką przy nosie - Omijaliśmy zwalone mostki, i z drżeniem patrzyliśmy jak daleko w dole, po przekątnej, jest stacja PKP. Mieliśmy 20 minut do jedynego pociągu i 2 kilometry do przejścia.

A wtedy okazało się, że nie ma tego mostu na Bobrze.

Ożesz jasna cholera.

Ruszyliśmy w drugą stronę.

Bóg jeden wie, jak mi się udało o 20.27, czyli minutę przed odjazdem, przejść pod wiaduktem kolejowym. - Sosenko, wracaj! - darł się Adam, który czuwał na górze, przy torach, gotowy zatrzymać pojazd. Podał mi rękę i weszłam na wiadukt równo z szynobusem, który minął mnie w odległości 10 cm, rycząc ostrzegawczo. - Brr! - ruszyłam biegiem do stacji. Iza trzymała szynobus w miejscu, Adam sadził po podkładach, ja goniłam za nim. Czułam, że już nie mogę, że się duszę. Podobno kolor buzi miałam taki jak moje okulary od słońca.

Stacja na żądanie

- A tę kobietkę to byśmy potrącili - stwierdził konduktor, pokazując na mnie.

- E! - pomyślałam, siedząc bezpiecznie na nowiusieńkim fotelu. - Nieprawda. Ja odróżniam tory od kładki dla pieszych.

- A państwo właściwie dokąd?

- Do PKSu w Jeleniej Górze.

- Aha - powiedział obojętnie i zebrawszy swój dobytek, zniknął na tyłach wagonu.

Pociąg wtoczył się na przedmieścia Jeleniej, kiedy Iza stwierdziła, że nie będziemy przecież czekać do stacji (iść przez całe miasto). Wysiadamy na nasypie. Po prostu stanęła przy drzwiach i nacisnęła guzik otwierania drzwi.

Pociąg się zatrzymał..

Nie zdążyłam wysunąć nogi za próg, kiedy drzwi znowu się zamknęły. Ładnie. Iza wysiadła, a my z Adamem jedziemy dalej. Tymczasem pociąg znowu stanął. Smyrgnęliśmy przez drzwi i zeskoczyli do rowu. Tam spotkaliśmy się nos w nos.. z naszym konduktorem. Szedł, z torbą i kurtką przewieszoną przez ramię.

- Pytałem.. Mogliście powiedzieć, że chcecie wysiąść przed stacją.

- Yyy? - popatrzyliśmy po sobie. Szynobus odjechał, my dalej tkwiliśmy w rowie pod starym cmentarzem.

- To PKP ma przystanki na żądanie??

- Chyba ma!

Konduktor udzielił nam pouczenia w kwestii wysiadania w biegu. Czynił to bez przekonania, był już po służbie. Łagodnie i sennie stwierdził:

- A tera to ja idę oglądać mecz.

I poszedł.

 

 

 

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Kultura