Czapla usiadła przy autostradzie. Dopiero, gdy Wujek Muminika (i Włóczykija) pokazał ją palcem znad kierownicy, Włóczykij dostrzegł długonogie ptaszysko, siedzące pod barierką. - Musi być niedaleko jezioro – dodała Ciotka. Jezioro. Włóczykij poczuł nagle, że to nie bezpieczny kąt na południowym zachodzie. Skąd z każdej strony jadąc, można dotrzeć do gór...
- Musimy być na wysokości Lubuskiego – pomyślał. Bo pas przygraniczny określał dotąd tylko według drogowskazów na Berlin. Stary, miły sercu Berlin, do którego jedzie się cztery godziny, na jakąś dziennikarską szwendaczkę. Takie same domy jak u nas... Ten sam duch cygaństwa... I skąd prosta droga do Wrocławia. Nazwy są tam bliskie, ciepłe. No, bo Drezno, Lipsk. Z drugiej strony Zgorzelec, Legnica. A teraz drogowskazy zmieniły się na zimne: Cottbus i Frankfurt oraz morskie. „Stettin (Szczecin)”. Ostatnio nad morzem byłam trzynaście lat temu. A nad polskim morzem – szesnaście.
Dopiero gdy mewy zakrzyczały nad dachem samochodu, Włóczykij podniósł głowę. - Mewy?? - Za metalową barierką, za szlabanem była ciemność. To tam jest woda? Już?? - I kiedy powoli za paskudnymi budynkami portu zaczęły przesuwać się jakieś złote okienka, ciemny, dumny kształt, dotarło, że to idzie prom..
Morze..
Do luku wielkiego jak paszcza prowadziły też nitki torów. Bez trakcji elektrycznej. Ale w dobrym stanie. - Widać, że używane - ucieszył się Włózykij. Za budynkiem portu przesunął się oświetlony pociąg.. Włóczykij ucieszył się na myśl o drodze powrotnej. Na nieznanej trasie..
„Zjedz, chodź, zobacz, ale chodź, popatrz” – trajkotała Ciotka. Włóczykij nie znosi, gdy ktoś mu każe zwiedzać, uważać i podziwiać.. Skutek był taki, że siedząc przy stole restauracyjnym i mając towarzyszy podróży z lewej strony, uparcie odwracał głowę w prawo. Do okna. Bo podróż miała oprawę plastyczną jak jakiś uroczysty bal. Czarną, nocną wodę pokrywała delikatna siatka srebra. A nad nią złote punkty miasta, otaczały zatokę jak jakiś naszyjnik..
Włóczykij naprawdę był na morzu.
Wieczór i noc były raczej ciężkie. - Wieczorem jakby cień jakiegoś dużego ptaka przesunął się w świetle od sufitu, od lampy.. - relacjonował potem Włóczykij do Jana Nowaka - A radio w ścianie nadawało i nie dało się wyłączyć. Za ścianą awanturował się pijany chyba ojciec, który wyzywał płaczącego synka („K.., będzie mi tu płakał!”). Za dużo Włóczykij zjadł na kolację. A w ogóle w kabinie było za ciepło.
Dopiero rano było tak, jak podczas wyruszania w drogę być powinno. Za oknem tak spokojnie.. - Różowy wschód na morzu.. – nie wytrzymał Włóczykij i napisał sms do Pani Łyżeczki. Bo to właśnie tak jest. Jak ja patrzę i widzę, a ona tylko czyta, to i tak odpowiada, jak gdyby sama patrzyła. Był właśnie cenny moment, gdy Włóczykij mógł patrzeć, przyzwyczaić się, wchłonąć i nazwać to, co widzi. Dopiero, gdy nazwał, mógł iść dalej.. Korciło. Jeszcze będąc w zasięgu polskiego operatora, weszłam przez komórkę do Salonu. Uśmiechnęłam się, czytając słowa Józefa K.: „Sosenko, nawet jeśli byś poszła na drugą stronę lustra.. „ - Takie zdania są dobre. Bo są półżartobliwym przyzwoleniem na to, by od czasu do czasu Włóczykij, stale widoczny dla obcych oczu, umknął w sobie znane krainy. Lubię też, jak czyta Jan Nowak1, który czasem nie pyta, tylko zdaje mi się, że słyszę, jak milczy i czeka na długiego maila. Słucha, choć jeszcze nie słyszy. Ale tutaj kompa nie było gdzie podłączyć. Chciałam więc tym razem, dla żartu, nagrać relację na MP3. Ale uznałam, że głos zmęczony, marudny, więc dałam spokój. Dyktafon czekał cierpliwie i zjadał resztę baterii.
Może w drugą stronę..
Morze takie ciche i niebieskie..
--
Ostatnia z cyklu "Włóczykij i morze". Choć tak naprawdę to była odsłona pierwsza. Ale przecież nie musi być chronologicznie..
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości