Sosenka Sosenka
44
BLOG

O dzięciole z rezonansem i ciasteczkach "silikonkach"

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 40

Beżowe buty czarne, czarne spodnie w beżowe plamy, a granatowe rękawy - zielone. Kiedy około piętnastej budowaliśmy prowizoryczny mostek nad potokiem, błoto sięgało mi już do wysokości obojczyka. Świrnięta grupa rozpoczęła sezon wycieczkowy trasą z Przerzeczyna Zdroju do Nowej Wsi Niemczańskiej.

Niestety, od początku sypał nam się plan. Bo nie było otwartego sklepu. Węsząc nosem przy ziemi, doszliśmy do torów kolejowych.  Przy torach wielka dziura w asfalcie. Po tym, jak po kolei wrąbywały się w nią samochody - gwałtownie czy lekko - można było ocenić, czy miejscowy, czy przyjezdny. - Nie idźcie na tory - ostrzegła nas jakaś Stara Baba - zarośnięte. Ale przy torach rosło jedzenie, czyli zamrożona dzika róża. Przeszliśmy kilkadziesiąt metrów po śliskich podkładach aż do stacji z pięknym niemieckim napisem  "Bad Dirsdorf", wyglądającym spod polskiej tablicy. Rónie swojskie napisy ozdabiały drogę do Kłodzka. A to Pension, a to Zimmer Frei (wisiało to akurat nad komórką ogrodową).  Tu na murek przy płocie wyjechały ogóreczki kiszone, ciastka i chleb.- Nie lubię jeść przy drodze - powiedział Adam - Chodźmy na jakiś cmentarz.

Pod cmentarzem byłam już ubabrana kruchymi ciastkami, do których wlała się woda do mycia zębów (noszę aparat, więc połowa mego bagażu to woda do mycia). Wyglądało to, jakbym trudniła się wydobyciem gliny. I jeszcze rozkleił mi się termos. - Czy to jest silikon z twego termosu? - zapytał Adam, patrząc na masę oklejającą mój polar.  - Tak, to ciasteczka "silikonki".  Ludzie zmierzający na sumę, przyglądali się nam z zainteresowaniem. A czasem nawet przerywali rozmowy. Na szczęście, szybko zniknęliśmy miejscowym z oczu. 

Wyżej jeszcze leżał śnieg. Co chwilę przebiegały przed nami stada saren, a na śniegu ślady jakiegoś starego potwora ("Ryś sudecki!"). Nad polem krążyły dzikie gęsi. Ślęza wiła się zielonymi mendrami, cichutko pluszcząc przebiśniegom, które powoli odsłaniały białe główki. Dzięcioł stukał, obwieszczając nowe, wiosenne porządki. - Ja też bym tak umiał  stukać - powiedział Adam - trzeba tylko usztywnić sobie kark i wpaść w rezonans. - O, a tu leży zdechła kuna. Romantyczny ten pejzaż rychło zmienił się w zwały błota, a także strumień bez mostu. - Co to by była za wycieczka bez przechodzenia po kłodach? - podpierając się jakimś kijem, przeszliśmy po wrzuconych do wody pniach.

Czy przez opowieści o skarbach, pruskiej obronie Śląska, tajnej radiostacji i ostatnim partyzancie Dolnego Śląska, czy przez celowanie obiektywem w głupią mgłę,  tego nikt nie umie wyjaśnić. Ale my się zawsze wleczemy i w drugą stronę musimy biec. Najczęściej po ciemku. Między godziną osiemnastą i dziewiętnastą nie widziałam już,  po czym  biegnę Czułam tylko, że pod nogami coś miękkiego i lepkiego.  A mokre buty coraz cięższe. - Chodzenie w błocie - to wciąga - pocieszałyśmy się z Izą starą turystyczną metodą. A wtedy w dali śmignął autobus PKS z Ząbkowic. - O, w mordę! - Adam poleciał łapać autobus. My z Izą na wariata przez kłodzką szosę. A kto wsiada ostatni, ten ma problem. Kierowca popatrzył na moje buty, oklejone lśniącym błockiem z pól buraczanych. Na ochraniacze zdobne zaciekami wody z bukowych lasów. Niestety, nie zdążyłam wyczyścić ich w przydrożnym śniegu. - H.. go j... ł - zmartwił się szczerze. - Mogłem wcale nie czekać. I zamknąwszy drzwi, z ponurą miną ruszył w stronę Wrocławia.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Rozmaitości