Cały miniony dzień ginie w niepamięci. Jedyne, co się liczy, to świadomość, że się dogoniło ten ostatni pociąg.Może tylko przypomina się jeszcze, że tam pod niebem, tak cudnie grały świerki. Poza tym, w głowie chaos, i drżenie mięśni.
Marzyłam, żeby usiąść na ławce. A siedziałam w kamiennej wnęce przy drzwiach stacji zabitych dyktą. W okolicach mojego prawego ucha lał się z dachu deszcz, w którym srebrzyło się światło latarń.
Marzyłam o kołdrze. A miałam przepocony polar.
Marzyłam o cieple. A mogłam tylko skulić się w sobie. Ogrzałam w ten sposób "front", a wiało mi w plecy.
Marzyłam o poduszce. A miałam półeczkę pod oknem, wymoszczoną polarem, na której mogłam oprzeć policzek.
Marzyłam o suchych skarpetkach. A miałam kompletnie przemoczone buty i łydki zapakowane w mokre ochraniacze.
Marzyłam, by wrąbać gorący obiad. A miałam już tylko jednego banana i ostatnią kostkę czekolady oraz letnią już herbatę.
Przez to nad sznurem wagonów towarowych widziałam ciemne góry i burzę nad nimi. Potem, byłam zadowolona, że mi polar wystarcza, a ramiona mimo wszystko nie zdrętwiały w stałej pozycji, oparte na półeczce. Od czekolady myśli stały się jaśniejsze. A stopy, mimo że od paru godzin w wodzie, wciąż ciepłe. To lubię w powrotach. Nie dostaję wszystkiego, czego chcę. A mam wszystko, czego potrzebuję.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości