Rozdział II
Maksio. Jeszcze o Rodzeństwie. Rodzice,
Wujek Andrzej, Dom

Maksio jest Psem. Już samo to byłoby trudne do zrozumienia, ale w wypadku Maksia wszystko jest jeszcze trudniejsze.
Maksio pojawił się u nas razem z Łazikiem. To by wskazywało na to, że Maksio i Łazik to bliźnięta. Ale nic bardziej mylnego!
Łazik jest przecież Kotem, jak my, choć mówi trochę inaczej, bo jak już mówiłem, nasi Rodzice urodzili go po powrocie do Polski, a nie w Mołdawii. Ale Maksio nie tylko nie jest podobny do Łazika z wyglądu i usposobienia, ale on nawet w ogóle nie jest Kotem. To jedyny w naszej Rodzinie Pies!
Czy Mama nie mogła urodzić jeszcze jednego Kota? Czy w takiej wielokotnej rodzinie musiał urodzić się Pies? W dodatku też jak tylko się urodził, to od razu się gdzieś zagubił!
Już sama historia Łazika wydaje mi się dość tajemnicza, chociaż jakoś ją sobie wytłumaczyłem. Ale historia Maksia jest zupełnie jak z „Mody na sukces”!
Jak opowiedziała nam pani weterynarz, która do nas wtedy przychodziła, Doktor Ela, Maksio trafił do schroniska „Dobry Pies”, przyprowadzony tam przez jakąś panią, która znalazła go na ulicy zagłodzonego i pobitego. Doktor Ela poznała, że to Synek naszej Mamy, i tak Maksio wrócił do swojej Rodziny, czyli do nas. Początkowo byłem zdziwiony, bo Mama wcześniej nigdy nam o Maksiu nie opowiadała, ale to pewnie dlatego, że nie chciała nas martwić. Teraz zrozumiałem, dlaczego tak często płakała. Myślałem, że to może przez drobne słabości Taty, który pracuje tak dużo jakby był Anglikiem, ale teraz zrozumiałem, że Mama płakała, bo tęskniła za swoim Synkiem Maksiem i nie wiedziała, co się z nim stało.
Nasza Mama w ogóle nie pracuje, więc tym bardziej nie pracuje jak Anglik. Przeczytałem kiedyś, co Agatha Christie pisze o mężach Anglikach i ze względu na pewne analogie utkwiło mi to w pamięci. To historia męża, którego żona nagle zachorowała w hoteliku w Syrii, podczas gdy on musiał określonego dnia stawić się w jakiejś misji w Iraku. Francuz, który opowiadał tę historię, uważał zostawienie żony za barbarzyństwo, ale dla pary protagonistów, Anglików, rozwiązanie to było oczywistym i jedynym wyjściem. Pracowanie necesse est, żona mniej jest (w tym kontekście) necesse (często leżę sobie na słowniku łacińsko-polskim, ale nie wiem, czy to dobrze wymyśliłem, w każdym razie moje Rodzeństwo nie zna łaciny w ogóle, a ja znam i jestem z tego dumny).
To nie jest dla mnie całkiem jasne, jak można było chcieć urodzić sobie Psa, ale Mama jest jednak trochę inna niż ja, może to dlatego, że jest ode mnie dużo starsza. Podobno charakter zmienia się z wiekiem, więc może z czasem i ja zrozumiem, jaki jest sens posiadania Psa.
Może to chodzi o demografię. Słyszałem, że w Europie rodzi się za mało Dzieci. Widocznie Psów też jest za mało i Mama uznała za swój obywatelski obowiązek przysporzenie Europie jeszcze jednego Psa.
Tajemnicze jest też to, że Maksio jest owczarkiem niemieckim. Kiedyś Mama wróciła ze spaceru z Maksiem bardzo podekscytowana i opowiedziała, że zaczepiła ją jakaś pani i powiedziała, że prowadziła „hodowlę” (dziwne, nazywać Rodzinę hodowlą!) owczarków staroniemieckich ze Szwabii znad dolnego (a może górnego? Właściwie to nie wiem, jak rzeka może być dolna lub górna, a takie na przykład przepisy oddolne lub odgórne!) Renu i że Maksio jest dokładnie taki sam jak te owczarki. Słyszałem, że Rodzina Wujka Andrzeja przywędrowała do Polski ze Szwabii koło roku tysięcznego. Może to ma z tym jakiś związek. Ciekawe, jak by wypadło porównanie genotypów Maksia i Wujka? I Maksia i nas oczywiście.
Jak każdy owczarek, Maksio nas zagania i pilnuje. Doktor Ela mówi, że owczarki mają to we krwi. Ciekawe, czy Ona to wie na podstawie badania krwi, które Mu kiedyś robiła? Doktor Ela leczy nas i Mamę, i jak każdy weterynarz na pewno o krwi wie bardzo dużo.
Swoją drogą zastanawiam się, skąd wzięło się słowo weterynarz. Jak leżałem kiedyś na słowniku łacińsko-polskim (Mama często go przegląda, bo lubią do siebie z Tatą wysyłać SMS-y po łacinie), sprawdziłem to i wiem, że veterina to Zwierzęta domowe, a zwłaszcza juczne (tego słowa nie rozumiem, myśmy z Myszunią jukę naszej Mamy zjedli dawno temu razem z draceną, może Zwierzęta juczne to właśnie takie, które żywią się juką? Muszę spytać o to Mamę). Może weterynarze leczą również juki, ale kto w takim razie leczy draceny? Ciekawe!
Wolałbym, swoją drogą, żeby Maksio nie był owczarkiem i nie uważał nas za swoje Owce do zaganiania. To mi przeszkadza, że stale za mną chodzi i wtyka nos nie w swoje sprawy, na przykład w moje futerko. Nos Psa jest zimny i mokry, więc to wcale nie jest sympatyczne.
Mopcia to się go wręcz boi, no ale ona jest malutka i ma jedną łapkę krótszą, więc kica, uciekając przed Maksiem jak mały Zając.
Zachowanie Maksia toleruje tak naprawdę tylko Łazik. Może to ta ich wspólna tendencja do gubienia się i odnajdywania tak ich łączy.
Ja sam staram się lubić i Łazika i Maksia mimo ich wad, ale przychodzi mi to z pewnym trudem. Właściwie to głównie lubię ich straszyć i bić łapką z wysuniętymi pazurkami, ale o tym już pisałem i nie chcę się powtarzać.
W odróżnieniu od Łazika Maksio ma jedną zaletę własną – nie umie skakać po szafach. Przypuszczam, że dzieje się tak dlatego, ponieważ Maksio nie widzi. To jest podobno skutek krzywdy, jaką mu ktoś wyrządził w dzieciństwie.
Nie chcę o tym myśleć, bo to takie okropne.
Ale to, że Maksio nie może skakać po szafach jak normalne Koty, to akurat dobre. Jakby tak Maksio skakał za nami pod sufitem, to w ogóle nic by nam nie zostało z naszej prywatności!
Zresztą Mama też nie skacze po szafach i też uważam, że to dla nas, Kotów, dobrze.
Tata też nie skacze po szafach.
Niestety zdarza się to Doktor Eli, jak chce nam zrobić zastrzyk, a my jesteśmy akurat na górze. No, ale Ona jest młodsza od naszych Rodziców (więc może Oni też tak kiedyś skakali? Muszę Ich o to zapytać!).
To właściwie wszystko, co chciałem powiedzieć o moim rodzeństwie. Nasi Rodzice mają jeszcze inne Dzieci, każde swoje oddzielnie, ale te Dzieci, jak mówi Tata, są starsze od Nich („Nasze Dzieci są starsze od nas” – mówi, nie bardzo wiem, jak to możliwe, ale widocznie tak jest, bo Tata wszystko zawsze wie najlepiej) i nie znamy Ich za dobrze, bo nie mają czasu, żeby się z nami bawić.
Nasi Rodzice są oboje filologami Polski. Oni mówią, że są filologami polskimi, ale moja wersja jest, moim zdaniem, słuszniejsza. Każdy Polak powinien być filologiem Polski, to znaczy powinien Polskę znać i lubić tę wiedzę, bo inaczej nie byłby patriotą. A każdy powinien być patriotą we własnym kraju. My na przykład, to znaczy ja i Myszunia, jak tylko wróciliśmy z Rodzicami do Polski, to od razu zjedliśmy mapę Europy. Mapa nie jest nam potrzebna, bo wcale nie chcemy z Polski wyjeżdżać. To nie jest ksenofobia tylko dobrze pojęty interes własny, bo Koty podróżują w szeleczkach, a bez szeleczek jest dużo wygodniej. Samochody warczą, obraz za szybą przesuwa się tak szybko, że można dostać oczopląsu, a szeleczki uwierają.
Podobno podróże kształcą. Też coś! O wiele bardziej kształci czytanie książek z własnej biblioteki, a to hasło wymyślili producenci szeleczek, którzy nie mogli zbyć swojego towaru!
Mama i Tata poznali się na studiach doktoranckich. Nie skończyli ich zresztą, bo zaczął się stan wojenny i już Im się podobno nie chciało. Mnie nawet bez stanu wojennego wiele rzeczy się nie chce, więc doskonale Ich rozumiem.
W każdym razie poznali się na tych studiach i dobrze się stało, bo potem mogliśmy urodzić się My, i to w normalnej pełnej Rodzinie, a nie w jakiejś Rodzinie patologicznej, gdzie Matka jest jedna, a Ojca często nie ma w ogóle. Nic dziwnego, że w takich Rodzinach Koty rodzą się bezdomne jak poeta z „Mistrza i Małgorzaty”, i potem musi się nimi opiekować opieka społeczna, czyli Wydział Środowiska.
Ale to znowu bardzo smutne i, na szczęście, nas nie dotyczy.
Do naszej pełnej i szczęśliwej Rodziny należy też Wujek Andrzej. Wujek mieszka nad nami piętro wyżej i sam ma w swojej Rodzinie Ciocię Zosię i własne Koty. Byłem kiedyś u Niego z wizytą, ale jakoś nie ponawia zaproszenia. Za to sam przychodzi do nas bardzo często, Maksio uważa go więc za domownika i szczeka, jak Wujek z własnej woli, a bez wiedzy i zgody Maksia chodzi po klatce schodowej i nie zagląda do nas na herbatę i czekoladę. To się zdarza rzadko, ale się zdarza. Muszę dodać, że Maksio szczeka i uważa za swoje Owce do zaganiania tylko domowników, jeśli obcy nie wchodzą w Jego jurysdykcję, zostawia ich w spokoju, ograniczając swoją opiekę (i szczekanie, niestety) do naszej Rodziny.
Wujek mówi na Mamę „Sowa”. Nie wiem, dlaczego. Przecież Mama nie jest przemądrzała i, o ile wiem, nigdy nie mieszkała w Stumilowym Lesie. Wujek i Mama byli kiedyś Małżeństwem i nasz najstarszy Brat jest Ich Synem. Może to jakoś uzasadnia nazywanie Mamy Sową, ale dla mnie to nie jest jasne.
Wujek lubi z nami rozmawiać i często przynosi nam jedzonko. Myszunia i Montuś przytulają się do Niego i przychodzą do Niego mruczeć. Czasami myślę, że mogłyby okazywać więcej godności, ale ogólnie Je rozumiem. Pamiętam też, jak Wujek ratował nas z wypadku, jak na samochód, którym jechaliśmy z Kiszyniowa, wpadła pod Warszawą jakaś pani, jak tłumaczyła, oślepiona słońcem. Też tłumaczenie, Stworzenia, jak są oślepione, nie powinny prowadzić samochodu. Jestem pewien, że nasz Maksio, który przez jakiegoś złego człowieka (tu specjalnie piszę małą literą) nie widzi w ogóle, nawet by nie próbował kierować samochodem! On kieruje tylko Mamą, a do tego wzrok w ogóle jest niepotrzebny!
Wujek ma dużo czasu, odkąd przestał być dziennikarzem. Nie musi się śpieszyć, i dlatego może spędzać czas z nami, jak uzna, że ze swoimi Kotami spędził go dostatecznie dużo.
Kiedyś przychodziła też często do nas Pani Ilonka, która pomagała Mamie w sprzątaniu, dbała o nas, żebyśmy mieszkali w czystym i ładnie pachnącym domu, przez jasne okna widzieli wszystkie muchy i wszystkie motyle, mieli zawsze czyste łapki, nie musieli chodzić po zakurzonej podłodze i ranić sobie poduszeczek, brodząc po pełnych okruchów dywanach. Od pewnego czasu jednak już do nas nie przychodzi. Powiedziała Mamie, że w naszym domu jest za dużo Zwierząt. „Za dużo Zwierząt jest u Ciebie, Aneczko, czasami jest tak brudno, że nie wiadomo, w co ręce włożyć!”.
Hm... Czy to jest powód, żeby do kogoś nie przychodzić?! W ZOO jest na pewno więcej Zwierząt i jakoś to nikomu nie przeszkadza.
Szkoda, ale za to przychodzi do nas Ola, która opiekuje się nami, kiedy Mama wyjeżdża. Ola studiuje na uniwersytecie na trzech różnych wydziałach i zawsze można się od Niej czegoś ciekawego dowiedzieć.
Więcej osób w naszej najbliższej Rodzinie nie ma.
Pacnę Maksia po przyjacielsku łapką, postraszę Łazika, i pójdę coś zjeść.
A potem położę się do góry brzuszkiem.
Cieszę się, że taki jestem piękny!
Inne tematy w dziale Rozmaitości