Sówka55 Sówka55
1850
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 8

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 29

 

Rozdział VII

 

Żyły wodne są jak duchy, a bakcyl podróży jest jak dżuma

 

Martwię się o Mamę, bo mimo naszych wysiłków – czuwania nad Nią, mruczenia czyli kociej muzyki, i konsekwentnego wtulania – ciągle narzeka na swoje uszki i wcale nie czuje się lepiej.

Może to nie przeziębienie a żyła wodna, która obudziła się jak Niedźwiedzie z zimowego snu, odkąd zaczęło świecić słońce, a temperatura w nocy przestała spadać poniżej dziesięciu stopni.

Jak kiedyś stwierdziły dwie kompetentne i wcale o to nie pytane Osoby, w naszym Domu pełno jest żył wodnych, nie widać ich, bo są jak duchy, niewidzialne, ale obecne, gdzieś płyną, niosą jakiś podstępny jad, zatruwają i syczą. Jak Węże są te żyły, tak sobie wyobrażam, a może jak duchy Węży, skoro są, ale my nie możemy ich zobaczyć. Chciałbym je wywabić niezrównanym wywabiaczem plam Pinkertona z zasobów lorda Kenterwilla, ale nie mogę znaleźć tego opowiadania w naszej bibliotece.

Szczególnie okropna żyła przechodzi podobno przez kanapę Mamy w Jej pokoju, czyli w Pokoju U Sówek, tzn. ta żyła przechodzi przez Mamę, jak Mama śpi. Albo przez Nas, jak my tam śpimy z Nią lub nawet bez Niej.

Dlatego Mama śpi tak mało, budzi się nieprzytomna, jakby całą noc goniły po Niej Mopięta, i w ogóle czuje się, jak sama mówi, „do niczego”.

Co to znaczy, do niczego? Widziałem reklamę jakiegoś banku w telewizji, w którym ten bank mówił, że jak inne banki chwalą się, że są „do wszystkiego”, to tak naprawdę są właśnie „do niczego”.

Myślę, że z Mamą jest w gruncie rzeczy odwrotnie: jest „do wszystkiego”, przynajmniej  dla nas, Dzieci.

Tak zresztą powinno być ze wszystkimi Mamami.

Ale może to Mamy przeziębienie dało się jednak żyłom wodnym zastraszyć i dlatego utrzymuje się już drugi tydzień?

Uważam, że najwyższy czas, by ta żyła poszła sobie gdzie indziej. Wystarczy, jak my chodzimy przez Mamę, po Mamie i na Mamie.

Poza tym przykre jest to, że gdy Mama jest chora, każdy dzień ciągnie się jak makaron (to z „Wojny domowej”), i prawie nikt do nas nie przychodzi.

Nie przyszedł dziś na przykład w ogóle Wujek Andrzej, co się bardzo rzadko zdarza (Wujek tylko zadzwonił i powiedział Mamie, że nie przyjdzie, bo musi pomyśleć. Ja to rozumiem, bo ja też czasem muszę pomyśleć, a przy Mamie to trudno. Do Wujka na przykład Mama stale mówi: ”Napijesz się herbaty?” „Jadłeś śniadanie?” „Może zrobić Ci kanapkę?” „Masz ochotę na ptasie mleczka?”. W tej sytuacji biedny Wujek musi stale coś jeść lub pić i nie może położyć się spokojnie na przykład na szafie, jak ja, i sobie pomyśleć. Nic dziwnego, że czasami do nas nie zagląda - bardzo rzadko! – jak chce mieć trochę spokoju od naszej nadopiekuńczej Mamy).

Oprócz Wujka zwykle przychodzi do nas wielu innych naszych Przyjaciół, podobno dlatego, że Rodzice prowadzą dom "otwarty". Nie bardzo rozumiem, na czym to polega, bo Mama przecież zamyka drzwi na klucz, co uważam za niepotrzebne, bo ja bym sobie chętnie trochę pochodził po klatce schodowej, szukając żartów, które podobno kończą się tam, gdzie zaczynają się schody.

Co do gości Rodziców, przypuszczam, że również dlatego tak często do nas przychodzą, żeby odświeżyć sobie ubrania i trochę sierści z naszych futerek zanieść sobie do własnych Domów na spódnicach czy spodniach. Nam to nie przeszkadza, mamy bardzo ładne i bardzo gęste futerka i możemy się nimi, a zwłaszcza nadmiarem, który jest nam niepotrzebny, rozsądnie podzielić. Wiem, że nasza sierść jest i tak wszędzie w całym Domu, i Mama, u której udało się nam wyrobić dobry gust, oczywiście wcale jej nie sprząta. Nie mówi tego na głos, ale na pewno myśli, że to bardzo ładnie wygląda, zwłaszcza, że zadbaliśmy o to, by mieć futerka w różnych odcieniach i kolorach.

Niepokoi mnie tylko to, że Mama mimo choroby zagląda stale do przewodnika Lonely Planet "Central Asia" i do różnych atlasów, których sporo zawsze gromadziła. Po co Jej to? – nie rozumiem, ale boję się, że Ona dalej bierze pod uwagę możliwość podróży. Z nami, czy sama? Nie wiem już, co gorsze.

A jeśli nas po drodze porwą! Czy będą dawać nam, i Mamie, takie jedzonko, jak lubimy? Czy nas nie rozdzielą? Czy Tata nas wykupi? A może nas zjedzą, jak tego nieszczęśnika Cooka, który Hawaje nazwał na swoją zgubę nomen omen  Sandwich?

Tak dużo pytań, a na końcu perspektywa powiększenia Rodziny o owczarka środkowo-azjatyckiego, albo o pekińczyka, jeśli zawędrujemy na Pustynię Takla-Makan albo jeszcze dalej, gdzie pieprz rośnie! Brr...

Mama twierdzi, że drzemie w Niej bakcyl przygody po ciotecznym Bracie naszego Pradziadka, sto lat od Niej starszym, bo urodzonym w 1855 roku w słynnym powiecie telszewskim, który przemierzał Turkiestan, Kaszgarię i Pamir, pustynie Kyzył-kum i góry Tien-szan, badał Syr-darię i Naryn, a potem został gubernatorem Astrachania. Rodzina, która nie lubiła czarnego kawioru, podawanego – naturalnie – na lodzie, wyrzekła się Go za to, że był generałem w służbie carskiej (ja to rozumiem, że się wyrzekła, bo też nie lubię kawioru. Tata próbował nas karmić w Mołdawii i czarnym, i czerwonym, ale to słone paskudztwo i nie braliśmy tego z Myszunią do pyszczków, mimo że Tata próbował nas zachęcić majonezem i oliwkami).

Ten nasz cioteczny Pradziadek uchodził w Rodzinie za postać tragiczną i wyklętą, bo choć syn Powstańca i zesłańca, wybrał karierę oficera w wojsku carskim. By nie służyć w Polsce, sam poprosił o skierowanie do Środkowej Azji, m. in. brał udział w kampanii samarkandzkiej, co trochę też tłumaczy zainteresowanie Mamy Samarkandą, o sto lat od czasów naszego generała starszą. Kariery nie ułatwiało Mu to, co my poczytujemy w Jego życiowych wyborach akurat  za okoliczność dobrze o Nim świadczącą, że pozostał wierny religii katolickiej i zawsze podkreślał swoją polskość. Był też zdeklarowanym konserwatywnym liberałem, co w czasie rewolucji zaprowadziło Go w szeregi Białych, odbył m. in. tajemną misję na Daleki Wschód, tym razem jako łącznik Antona Denikina do admirała Kołczaka.

Ciekawe, czy Pradziadek carski generał to prawica kawiorowa czy konserwa kawiorowa? Teraz, podobno, kawiorowa jest tylko lewica, ale rozumiem, że jeśli oni, ci czerwoni kawiorowcy, są lewicą, to i tak jeść mogą tylko kawior czerwony, a nie czarny astrachański. Zresztą – fuj!

Mama chciałaby napisać książkę o podróżach śladami naszego dalekiego Pradziadka, ale wydać ją w Polsce, a nie w Sankt Petersburgu ani w Londynie (bo Pradziadek, choć zrażony do Anglików - Francis Edward Younghusband nie pomógł Mu w trudnych chwilach, bodaj w Pamirze, wykazując się wyraźnie jalousie de métier-pisał również do Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie, ale Anglicy Jego badań nie wydali drukiem, a on sam, jako pisarz i geograf właściwie niedoceniony, umarł w opuszczeniu, zresztą już w rodzinnej Warszawie. Gdyby w Wielkiej Brytanii wydano Jego zapiski z podróży, to pewnie nie umarłby opuszczony, a i Rodzina, dumna z Jego udziału w Wielkiej Grze po właściwej stronie, wybaczyłaby Mu, jak myślę, tę słabość do astrachańskiego kawioru).

Mam nadzieję, że Mama zarzuci ten pomysł, bo musiałaby w Azji spędzić co najmniej 25 lat, z czego część w Afganistanie, jeszcze bardziej teraz niebezpiecznym niż w czasach, gdy o panowanie nad nim walczyli zakulisowo szpiedzy i podróżnicy dwóch konkurujących ze sobą imperiów, brytyjskiego i rosyjskiego (na szczęście chociaż to, że umrze opuszczona, wcale Jej nie grozi, bo po pierwsze jest za młoda, a po drugie ma Dzieci czyli nas).

Ja sam wyciągam z tego wniosek, że książki warto pisać, ale że trzeba je wydawać we własnym kraju, i do tego zdążyć to zrobić za życia.

Tylko czy żeby pisać książki, trzeba jeździć tak daleko?

Czy Lem poleciał w kosmos, żeby napisać „Dzienniki gwiazdowe”? Czy studiował prototyp autobusu Solaris, żeby napisać „Solaris”? Czy gnębił go katar (albo czy pojechał do Kataru), jak pisał „Katar”? Tak sobie po kociemu żartuję, ale myślę poważnie.

Więcej wyobraźni! Nie trzeba niewolniczo naśladować Marco Polo czy zgoła Herodota ,i wszędzie maszerować na własnych łapkach.

Miau, boję się, że u Mamy bakcyl podróży jest tak podstępny jak dżuma w Oranie, o której dr Rieux mówił, że jej bakcyl nigdy nie umiera. Ale może chociaż da się osłabić jakimiś lekarstwami na przeziębienie? Zaraz je Mamie podsunę.

Bardzo się zdenerwowałem, pójdę i sprawdzę, po co Mama wstała i poszła do kuchni.

Pacnę też Łazika dla poprawienia nastroju, tak szybko, szybciutko. Bis dat, qui cito dat,  a po co dwa razy się męczyć!

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Rozmaitości