Siódmego października 2025 roku na stronie The Telegraphe zagościł artykuł zatytułowany: Ukraine prepares for delivery of Tomahawk missiles it can’t fire (Ukraina przygotowuje się na dostawę rakiet Tomahawk, których nie może wystrzelić). Tytuł ten dobrze oddaje absurd dyskusji jaka toczyła się w mediach w pierwszej połowie października aż do spotkania W. Zełenskiego z Trumpem w Białym domu 17 października, na którym prezydent Zełenski usłyszał, że Ukraina żadnych Tomahawków (tych rakietowych, amerykańskich) nie dostanie. Nie wiem jak to możliwe, ale przez kilka tygodni informacja o dostarczeniu Ukrainie Tomahawków przez Trumpa rozpalała wyobraźnię (a może i marzenia senne) i "poważne" dyskusje wielu komentatorów obserwujących wydarzenia tej wojny niemal na całym świecie.
Jak to możliwe, że "poważnie" rozpatrywano, "poważnie" zastanawiano się na konsekwencjami użycia przez Ukrainę rakiet, których - jak stwierdza poważne, szanowane brytyjskie czasopismo: "Ukraina nie może wystrzelić"? Tytuł artykułu w The Telegraphe jest doskonała ilustracją tego, że wiele medialnych dyskusji toczonych w mediach, których tematem jest wojna na Ukrainie, lub informacji zamieszczanych tam na temat tej wojny, nie ma charakteru merytorycznego (nie odnosi się do "rzeczywistości") ale jest czystą "informacyjno - psychologiczną operacją", działaniem które można zaliczyć do wojny informacyjnej. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Na początek jednak ustalmy:
Dlaczego Ukraina nie może strzelać Tomahawkami?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Dlatego, że Ukraina nie posiada wyrzutni wyposażonych w systemy naprowadzania i kontroli do tych rakiet. I raczej jeszcze długo nie będzie posiadała. Tak się składa że 99,9% wyrzutni rakiet Tomahawk zintegrowanych jest z okrętami US Navy: z odpowiedniej klasy niszczycielami lub okrętami podwodnymi o napędzie atomowym. Z racji tego, że rakiety Tomahawk mogą być wyposażone w głowicę nie tylko konwencjonalną ale także w głowicę z ładunkiem nuklearnym należą one, wraz z nosicielami do kategorii broni strategicznego odstraszania i bronią tą USA właściwie nie handlują. Tomahawkami dysponują jeszcze jedynie okręty Royal Australian Navy i British Royal Navy.
Zatem przekazanie Ukrainie Tomahawków, tak by mogły one niszczyć cele na tyłach Rosji (wojskowe lub gospodarcze) może dotyczyć tylko przekazania przez USA Ukrainie niszczyciela lub okrętu atomowego wyposażonego w te rakiety. Zgódźmy się, że to wersja bardzo, bardzo mało prawdopodobna. Ale nawet gdyby tak się stało to zgodnie z międzynarodowymi przepisami Turcja zamknęła swoje cieśniny dla okrętów wojennych Rosji i Ukrainy na czas wojny. Podobne przepisy obowiązują także Danię, więc ewentualne strzelanie Tomahawkami z ukraińskiego atomowego okrętu podwodnego z Bałtyku w Moskwę także nie wchodzi w grę.
Zostałoby jedynie Ukrainie, wzorem naszego wielkiego Wieszcza, wypłynąć tą darowaną atomową łódką "na suchego przestwór oceanu" w okolicach Połtawy i działać z zanurzenia w stepowych bujnych trawach. No ale nie żartujmy.
A może wyrzutnie lądowe? Może na to liczył prezydent Zełenski i kibicujący mu komentatorzy zastanawiający się "czy Ukraina dostanie Tomahawki"? Rozwiejmy nadzieje. Tak, USA posiadają lądowe wyrzutnie rakiet Tomahawk. Całe dwie baterie Typhon Missile System, łacznie osiem sztuk wprowadzane do sił zbrojnych USA od...dwóch lat (pierwsza bateria trafiła do wojsk USA pod koniec 2023 roku). Pierwsze strzelanie z tych wyrzutni odbyło się dwa lata temu. W ubiegłym roku jedna z baterii brała udział w szkoleniach/manewrach poza USA na Filipinach - co może sugerować priorytet militarnych "problemów" USA. Zatem w tym przypadku możemy rzeczywiście powiedzieć, że tu USA nie ma się czym dzielić nawet gdyby chciało.
A tak na marginesie to wyrzutniami Typhon zainteresowały się Niemcy, które w tym roku, w lecie złożyły oficjalny wniosek o zakup tych systemów jednak jak dotychczas zakup nie został sfinalizowany. Swoją drogą dziwne, że Polska zamiast planowanych 10 mld USD na zakup śmigłowców Apache nie zdecydowała się na złożenie takiego zamówienia. Służyłyby odstraszaniu na pewno skuteczniej. Spodziewaliśmy się odmowy? USA mogłoby mieć obawy w sprzedaży nam tego systemu? Dlaczego? Ale wróćmy do innego pytania:
Dlaczego Zeleński chce dostać rakiety, którymi nie może strzelać?
Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy cofnąć się o prawie dokładnie rok. W połowie października 2024 W. Zełeński przedstawił w ukraińskiej Radzie Najwyższej swój "plan pieremogi". Plan ten warunkował w zasadzie (przynajmniej w trzech pierwszych punktach) "pieriemogę" Ukrainy od wciągnięcia państw NATO w konflikt, od umiędzynarodowienia go. Stąd w pierwszym punkcie planu znalazło się wymaganie zaproszenia Ukrainy do członkostwa w NATO. W drugim punkcie Zełenski domagał się zgody na wykorzystanie zachodnich rakiet ATACAMS i Storm Shadow i innych pozyskiwanych rakiet (Taurus, Tomahawk) wobec celów położonych na terenie Rosji. Znalazły się także w ramach tego punktu pretensje wobec Polski, od której Zełenski domagał się zestrzeliwania rakiet i dronów nad terytorium Ukrainy a do tego oddania posiadanych przez nas reszty myśliwców Mig-29. To właśnie też w ramach tego "planu pieremogi" sformułowano koncepcję kontyngentu wojsk państw NATO, które miałyby nadzorować przestrzeganie zawieszenia ognia.
Intencje "planu" były oczywiste. Doprowadzić do sytuacji, w której zwiększyłoby się ryzyko bezpośredniego starcie między Rosją a którymś z krajów NATO, lub tak mogłoby to być przez Rosję postrzegane. Wtedy wojna przestałaby być regionalnym starciem Ukrainy i Rosji a stała by się wojną światową NATO - Rosja (plus koalicjanci). Cel prezydenta Zełenskiego jest jasny i w zasadzie zrozumiały. Tylko w taki sposób ma szanse uchronić się przed klęską, jednak dla pozostałych krajów potencjalnie uwikłanych w wojnę to wzrost ryzyka konfliktu z użyciem broni jądrowej.
Nota bene ten problem (groźnego zaostrzenia konfliktu) podkreślał D. Trump w swoich wypowiedziach po pierwszych przypadkach użycia pocisków ATACAMS w rejonie kurskim na terenie Rosji i w czasie słynnej pierwszej wizyty Zełenskiego w Waszyngtonie w lutym 2025 roku. D. Trump zarzucał wprost Zełenskiemu, że igra z losem milionów ludzi i naraża świat na wybuch wojny jądrowej. Dodajmy do tego że D. Trump od momentu objęcia funkcji prezydenta USA nie wydał żadnej zgody na użycie rakiet ATACAMS na cele położone w Rosji.
W związku z tym wszystkim, sugestia D. Trumpa o możliwości przekazania Ukrainie rakiet Tomahawk, wypowiedziana na jednym ze spotkań z dziennikarzami, była dla Zełenskiego jak cudowna manna z nieba dla ludu Izraela, która także w przypadku Ukrainy nie musi mieć realnego charakteru, wystarczy ten symboliczny, oddziałujący na psychikę "ludu", umęczonego codziennymi, niezbyt optymistycznymi wojennymi wiadomościami niczym wędrówką przez pustynię. Zełenski niczym Mojżesz mógł zatem oznajmić : "nie zginiemy siły wyższe (zza oceanu) nas uchronią". Rakiety Tomahawk stały się nagle dla "ludu Ukrainy" (nie tylko tego zamieszkującego Ukrainę ale i tego komentującego na portalu S24) symbolem Wielkiego Przymierza i symbolem nadchodzącego nowego cudu, jakim będzie użycie kolejnego "cudo ariuża" (po niemiecku wunderwaffe) i już ostateczny upadek moskiewskiego Babylonu. Nic zatem dziwnego w tym, że słowo "Tomahawk" stało się nagle jednym z najpopularniejszych w ukraińskich mediach oraz wśród niektórych przedstawicieli polskiego ludu wciąż wierzących w "pieriemogę". Pozostaje jeszcze tylko wyjaśnić jedno:
Dlaczego Trump to zrobił?
Dlaczego D. Trump dał złudną nadzieję Zełenskiemu na "cud Tomahawka"? Trudno uwierzyć by nie wiedział że z przekazaniem tego systemu Ukrainie mogą być "pewne trudności". W dodatku te słowa stały w całkowitej sprzeczności z tym co Trump nie tylko mówił od kampanii wyborczej w 2024 roku ale i z tym co konkretnie robił. Celem Trumpa było i jest zakończenie wojny i wszystko co robił dotychczas zmierzało do nakłonienia Ukrainy do przyjęcia rosyjskich warunków (no może lekko złagodzonych) aby w końcu rozpocząć wielkie interesy z Rosją (lub z innych powodów: tych "subtelnie" ujawnianych przez naszego premiera czy z pragnienia otrzymania pokojowej Nagrody Nobla - proszę sobie wybrać pasujące). Przypomnijmy jeszcze, że Trump kilka dni przed informacją o Tomahawkach mówił o "możliwości wojskowego powrotu Ukrainy do jej pierwotnych granic". To naprawdę była sensacja.
Oczywiście możemy się tylko domyślać dlaczego Trump nagle zmienił swoją postawę wobec Putina. Najprostsza i najbardziej prawdopodobna wersja to ta, że Trump chciał nakłonić Putina do powrotu do stołu negocjacyjnego, od którego Putin po wizycie na Alasce ostentacyjnie odszedł i "coś mu się przez pomyłkę powiedziało". Byłby to już nie "pierwszy raz" Trumpa, tyle tylko, że "pierwszy raz" w sprawie Ukrainy. Dalszy ciąg wypowiedzi Trumpa o Tomahawkach zdaje się tylko potwierdzać tę wersję. Sugestia że "musi jeszcze w tej kwestii zapytać Władymira" (nie Wołodymyra) co o tym myśli zanim podejmie decyzję, przebieg spotkania z Zełenskim w Waszyngtonie 17 października, na którym prezydent Ukrainy spodziewał się "Tomahawków z nieba", a które okazało się tylko serią uszczypliwości i kpin z Zełenskiego i jego oczekiwań - wszystko to potwierdza wersję, że słowa D. Trumpa nie były poważną obietnicą i raczej nie mogły być. Mogły być ewentualnie jakąś nieprzemyślaną formą nacisku na Kreml.
Ostatecznie Trump wybrał sankcje na rosyjskie firmy naftowe jako presję nieco bezpieczniejszą, z zastrzeżeniem, że są to sankcje warunkowe. Zełenskiemu i jego ludowi zostaje jedynie dalej wierzyć w "cud Tomahawka", w rakiety "którymi nie może strzelać".
P.s. Wyrobionym intelektualnie bywalcom salonu nie muszę tego przypominać, ale tych mniej obeznanych informuję, że Wasyl Gołoborodko to główny bohater serialu Sługa Narodu, grany przez obecnego prezydenta Ukrainy W. Zełenskiego:).
Inne tematy w dziale Polityka