spodlasu spodlasu
273
BLOG

Ameryka nie ma stałych przyjaciół czy wrogów tylko interesy. Lekcja Kissingera dla Ukrainy

spodlasu spodlasu Polityka Obserwuj notkę 18


image


1. W Sali Balowej ekskluzywnego hotelu Waldorf Astoria w Nowym Jorku, 15 listopada 1933 roku, miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Setki zgromadzonych tam tego wieczoru przedstawicieli amerykańskiego biznesu i dyplomacji, zgromadzonych wokół zastawionych wykwintnymi daniami stołów, w wyraźnym podnieceniu kogoś wyczekiwały. Tym kimś był nie kto inny tylko Maksim Litwinow, minister spraw zagranicznych ZSRR, który tydzień wcześniej przybył do Nowego Jorku. Uroczysta, niezwykła kolacja wydana dla uhonorowania gościa przybyłego z "kolebki komunizmu", odbywała się z okazji zaplanowanej na następny dzień innej wielkiej chwili. To właśnie 16 listopada 1933 roku prezydent F. D Roosevelt wraz z ministrem Litwinowem otwierali nowy etap w relacjach USA i ZSRR. Tego dnia miał miejsce "wielki reset" - USA oficjalnie ustanawiała stosunki dyplomatyczne z państwem Stalina, zerwane przez USA w końcu 1917 roku po objęciu władzy w Rosji przez bolszewików i odmowie honorowania długów zaciąganych przez carską Rosję.

W hotelu Waldorf Astoria, poza Litwinowem, szczególnie ciepło witano jeszcze innego gościa - Waltera Duranty, nagrodzonego rok wcześniej nagrodą Pulitzera korespondenta New York Times z Moskwy. Walter Duranty kilka miesięcy wcześniej włączył się do trwającej wówczas w USA i Wielkiej Brytanii dyskusji na temat sytuacji w ZSRR, a zwłaszcza krążących pogłoskach (rozpowszechnianych przez walijskiego korespondenta G. Jones'a) o "jakoby" występujących w ZSRR a zwłaszcza na Ukrainie brakach żywności, powodujących masową śmierć głodową jej mieszkańców. W. Duranty siłą swojego autorytetu zapewniał w swoich reporterskich relacjach, że żadnego głodu i masowej śmierci w państwie rządzonym przez Stalina nie ma. Biznesowe elity odetchnęły i mogły spokojnie zająć się na spotkaniu z Litwinowem konsumpcją i rozmowach o wielkich interesach a F. D. Roosvelt następnego dnia mógł spokojnie podpisać umowę o odnowieniu relacji z ZSRR. Victor Rud opisujący to wydarzenie podsumował:

"Biznes – zimna, twarda gotówka – był w sercach i umysłach tytanów amerykańskiego przemysłu. Kapitalizm wstał i pożądliwie śpiewał Międzynarodówkę Komunistyczną. Nasz strategiczny kompas, moralna suwerenność i logiczna synapsa zostały zachwiane."

Dodajmy może jeszcze, że sztucznie wywołany przez władze ZSRR  (w tym Ukraińskiej SRR) głód, pochłonął życie około 5-7 mln  ludzi (na Ukrainie, w Kazachstanie i na Kubaniu) a podpisującemu umowę o odnowieniu relacji z ZSRR F. D. Rooseveltowi, kandydatowi Partii Demokratycznej nie przeszkodziło to w sprawowaniu rządów przez następne 12 lat. Sprawowanie władzy w trakcie czwartej kadencji przerwała dopiero jego śmierć w kwietniu 1945 roku.

2. Wydarzenie to warto dzisiaj przypomnieć, mimo że miało ono miejsce ponad 90 lat temu, zwłaszcza tym, którzy ze szczerym lub udawanym zdziwieniem i zgorszeniem lub narzekając wskazują na to jak D. Trump prowadzi dziś negocjacje z Rosją i jak postępuje dzisiaj z Ukrainą. To dawne spotkanie przypomina, a niektórym - mam nadzieje - uświadamia, że amerykańska polityka zagraniczna nigdy nie była kształtowana przez osoby będące pod wpływem jakichkolwiek kodeksów etycznych ale przede wszystkim przez ludzi posiadających pieniądze, którzy te pieniądze INWESTOWALI przeznaczając je na kampanie polityczne wybranych polityków i oczekiwali zwrotów z poniesionych przez siebie inwestycji. Tak też było w 1933 roku, kiedy to przedstawiciele amerykańskiego biznesu, przyduszeni trwającym gospodarczym kryzysem, naciskali na Biały Dom by przywrócić relacje z ZSRR, licząc na zwiększenie handlu z tym państwem i ewentualny zwrot kredytów zaciąganych przez carską Rosję.

Z wielu stron daje się dzisiaj słyszeć świętoszkowate skargi i narzekania na "pogwałcenie wartości", zimne kierowanie się interesem ekonomicznym przez Trump'a ale czy dzisiaj mamy do czynienia z inną sytuacją niż za demokratycznego Roosevelta w latach 30-ych ubiegłego wieku? Czy D. Trump rzeczywiście robi coś czego nie robili inni amerykańscy prezydenci? Skąd to poruszenie, przekonanie o "geopolitycznej rewolucji" i lamentacje nad "amerykańską zdradą" i "sprzedawaniem sojuszników"? To jest przecież amerykańska "dyplomatyczna tradycja", którą po kilkudziesięciu latach lapidarnie przypomniał H. Kissinger gdy opowiadał że: “America has no permanent friends or enemies, only interests”.

Przypomnijmy jeszcze, że po nawiązaniu stosunków z ZSRR w 1933 roku, USA po 1941 roku udzieliły ogromnego wsparcia ZSRR, nowemu sojusznikowi, w wojnie przeciw hitlerowskim Niemcom, by po 1945 roku zdecydować o objęciu Niemiec planem odbudowy gospodarczej Marshalla a następnie zgodziły się na ponowną militaryzację Niemiec i stworzenie silnej Bundeswehry, zdając sobie sprawę, że duża część kadry oficerskiej tej armii to byli oficerowie służący Hitlerowi i przyczynili się do wymordowania w podbijanych krajach milionów ludzi różnych narodowości. Czy te "dyplomatyczne akrobacje" były mniej szokujące? A może dzisiejsi moralizatorzy nic o tym nie wiedzą?

3. Czy dzisiejsza postawa USA i D. Trumpa w polityce zagranicznej jest czymś wyjątkowym? S. Cat Mackiewicz po II wojnie światowej, między innymi swoim eseju "Londyniszcze", w podobny sposób charakteryzował ówczesną politykę zagraniczną Wielkiej Brytanii, której ofiarą była miedzy innymi także Polska. Według niego, gwarancje udzielone Polsce przez Wielką Brytanię miały jedynie na celu odwróceniu zamiarów Hitlera uderzenia w pierwszej kolejności na kraje Beneluksu a następnie na Francję a nie wspólną walkę z Hitlerem. Mackiewicz zestawiał gorączkowe, pełne idealizmu, "honorowe" nastawienie w kwestii polityki zagranicznej Polski z chłodnym, realistycznym i wyrachowanym podejściem dyplomacji brytyjskiej nastwionej na bezwzględną realizację swoich wąsko rozumianych narodowych interesów. Pisał między innymi:

"Nasze ulubione hasła w rodzaju: „Poszli nasi w bój bez broni” – byłyby w Anglii uważane nie tylko za dowód choroby umysłowej, ale i za zbrodnię. (...) Pomiędzy naszym tradycyjnym stosunkiem do wojny a angielskim stosunkiem do wojny zachodzi ogromna różnica. Dla nas, (...) nie wolno od wojny się uchylić, chociażby nieprzyjaciel był sto razy silniejszy i chociażby nie było żadnych szans na jej wygranie, bo tego wymaga honor narodowy. Pojęcie honoru narodowego w Anglii nie istnieje w ogóle, a wojna dla Anglika jest takim samym interesem jak każdy inny; rozpoczyna się ją tylko wtedy, kiedy ma się szanse ją wygrać, kiedy przyniesie ci realne korzyści. Prowadzi się ją możliwie za pomocą cudzych żołnierzy i cudzej krwi."

Fragment ten powinni sobie wbić sobie do głów wszyscy ci, którzy odwołując się do honoru, sprawiedliwości czy innych wartości apelują dzisiaj, wzywają, agitują za polskim zaangażowaniem - nawet militarnym - w konflikt na Ukrainie. Wyjątkowo obrzydliwie a może raczej "nieco podejrzanie" brzmi to z ust tych, którzy Marsze Niepodległości świętowane pod hasłem: Bóg, Honor i Ojczyzna nazywali "nazistowskimi".

W podobny też sposób w „Tygodniku Warszawskim”  charakteryzował polską międzywojenną "szkołę polityki międzynarodowej", dwa lata po zdławieniu Powstania Warszawskiego,  S. Kisielewski. Pisał on:

Konflikt polski – to konflikt zamierzeń i uczuć z otaczającą, konkretną rzeczywistością. „Mierz siły na zamiary” – niebezpieczne to hasło. Niebezpieczeństwo rozumieli wielcy nasi realiści polityczni, nawołujący do rozsądku, do obniżenia lotu – w imię życia. Bowiem idealizm Polski stawał się często – apologią narodowego samobójstwa. Irracjonalizm triumfował, rozsądek stawał się fikcją. I tak trwała polska tragedia polityczna, tragedia konfliktów i antynomii konfederacji targowickiej i barskiej, Wielopolskiego i Traugutta, Dmowskiego i Piłsudskiego. Ostatnim aktem tej tragedii dwóch koncepcji, które zamieniły się rolami, było – Powstanie Warszawskie.

Czy biorąc pod uwagę tę zwykłą "mechanikę dyplomacji" i stosunków międzynarodowych wielkich mocarstw można dziwić się temu co dzieje się obecnie w relacjach USA - Ukraina? Ukraina jest (i była) tylko pionkiem w grze tych mocarstw. Dzisiejszą wojnę  na Ukrainie, którą Trump chce zakończyć, powszechnie określa się jako "proxy war" czyli wojnę toczoną przez wrogie sobie obozy za pośrednictwem innych państw. Ukraina dała się w taką wojnę wciągnąć - nie ma tu miejsca by ten temat w tym miejscu rozwijać - i poniesie tej lekcji wielkie koszty. Czy zmądrzeje po niej? Osobiście wątpię.

Zapominanie o "lekcji Kissingera" może doprowadzić do tragedii jaka spotkała kiedyś i Polskę. Kto wie, może gdyby prezydent Ukrainy czytał kiedykolwiek o poglądach doradcy amerykańskich prezydentów lub książki S. Mackiewicza to starałby się zakończyć wojnę z Rosją w ciągu pierwszych dni nawet kosztem ustępstw?

4. Czy z tej opowieści płynie jakiś morał dla Polski? Myślę, że  wynika z niej chociaż jedno: powinniśmy uważnie przyjrzeć się tym którzy dziś w imię Boga i Honoru wzywają nas do walki za Ojczyznę. Głęboko zwłaszcza powinniśmy się wtedy zastanowić czy to aby o NASZĄ Ojczyznę chodzi czy może - jak już nie raz bywało - o walkę za ojczyznę innego narodu.



spodlasu
O mnie spodlasu

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Polityka