Salon24.pl: Wraca pan wspomnieniami do gola na Wembley?
Marek Citko: - Wcale. Przypominają mi o nim dziennikarze przy okazji kolejnych spotkań z Anglikami. W marcu w Londynie trafił Jakub Moder, więc teraz przez najbliższe lata to on będzie opowiadał o bramce, jaką załadował Anglikom.
Ale niech pan nie mówi, że trafienie przeciwko Anglii nie zajmuje pierwszego miejsca w rankingu najważniejszych zdobytych przez pana bramek.
Tak wielu goli znowu nie strzelałem. Bardziej dogrywałem piłkę kolegom, dlatego są dwa, które cenię szczególnie. Ten z Wembley i bramka jaką zdobyłem w meczu Ligi Mistrzów przeciwko Atletico Madryt. Przeciwko Hiszpanom trafiłem z 40 metrów. A wracając do tamtego starcia z Anglikami, to często myślę o tym meczu, ale nie z powodu bramki, ale faktu, że byliśmy o krok od tego żeby przynajmniej zremisować. Byliśmy lepsi od rywali, ale znów zabrakło nam szczęścia.
Naszym największym atutem jest Robert Lewandowski. Jeśli kapitan jest w gazie może pokonać każdego bramkarza na świecie. A w spotkaniu z Albanią, bo już nie mówię o San Marino, Robert był klasą dla siebie. „Lewy” w obecnej formie to 70 procent siły i wartości naszej drużyny.
Bardziej powinniśmy się cieszyć z efektownego 6:1 z San Marino, czy wstydzić, że daliśmy sobie wbić gola kompletnym amatorom?
W ogóle bym się tą straconą bramką nie przejmował. Ot, zwykły błąd wynikający z braku komunikacji pomiędzy obrońcami. Wyszedł brak zgrania naszych defensorów. Może to nawet i dobrze, że straciliśmy tą bramkę. Na pewno nasi piłkarze są źli, że dali się zaskoczyć ludziom, którzy piłkę uprawiają rekreacyjnie i pewnie w środę na tej złości mocno dadzą się we znaki Anglikom.
Nie ma żadnego porównania! Robert bije Anglika na głowę. I to na luzie...
Jaki będzie wynik w środę?
Jak wyjdziemy na boisko bez strachu, zagramy odważnie i konsekwentnie, to wygramy 2:0.
Rozmawiał Piotr Dobrowolski
Czytaj też:
Komentarze