Jerraz21
Jerraz21
jerraz21 jerraz21
243
BLOG

Czas w Las! II

jerraz21 jerraz21 Społeczeństwo Obserwuj notkę 11

Motto:

            Nie było Nas

            Był Las

           Nie będzie Nas

                Będzie Las

Z notki:

https://www.salon24.pl/u/srr-88/1036919,czas-na-las

czytelnicy wiedzą, że:

                                          Wstąpiłem w leśny gąszcz - piaszczystym duktem....

                                                           Oddychać pełną piersią

                                                               Wolny i dotleniony

                                                           Badawczym  krokiem

                                             W  poszukiwaniu  miejsca w  gęstwinie

                                         Z dala od upadającej Cywilizacji Technologicznej

                                                          Na  założenie  siedliska

                                                   Nowego  Naturalnego  Początku


             Kroczyłem na przestrzał.     Bylem ciekaw - dokąd  doprowadzi piaszczysta  droga?!

Zrządzeniem losu znalazłem się w tym miejscu i czasie. Gdyby nie ta - Globalnie  Szalejąca  Zaraza Koronna - zapewne nigdy bym tu nie trafił.  Co jest na końcu drogi?  Jak daleko?! Te pytania towarzyszą nam  przez całe świadome życie. Każdego dnia się rodzimy - budzimy ze snu!  Wstajemy i idziemy w świat - by żyć.  Ale niektórzy z nas - kolejnego dnia już nie wstaną. Zasną na wieki!  Dnia ostatniego dopadnie ich: wirus lub bakteria, zawał albo udar, nowotwór lub inny potwór, wypadek albo samobójczy spadek, zabłąkana kula lub zdradziecki cios nożem w plecy, lawa wulkanu albo fala tsunami, pożar lub powódź, głód albo obżarstwo, brak ostrożności lub  roztropności, bohaterstwo albo tchórzostwo........

Bezwzględny i niekończący się ciąg przyczynowo-skutkowy.

Nieliczni - wybrańcy losu - umrą ze starości.  W spokoju.  Człowiek nie zna ni dnia, ni godziny!

image

Na lewo i na prawo droga poprzeczna.

image

Koniec drogi!  Dystans około 800 metrów (zdj. sat. na czołówce) - gdyż posuwałem się zygzakiem, nieco zbaczając w las, by zrobić zdjęcia - zamieszczone w pierwszej relacji  tego cyklu.

image

Na wprost droga żelazna. Tory kolejowe, obrośnięte młodym drzewostanem, kępami porostów  i dywanami mchów. Porzucone na cierpliwą pastwę natury ożywionej i nieożywionej! 

Dawno temu, w czasach mojej licealnej młodości, w nie tak odległej wsi Straszewo (na wschód 14 km, zdj. sat.1  w galerii)  spędzałem prawie każde ferie i wakacje. Tam był dom rodzinny mojej Mamy (zdj sat. ). Na wzgórzu. Naokoło pola, lasy i łąki. Czasami spoglądałem w dół - na północ. Widać było dudniący pociąg towarowy, ociężale toczący się  na wschód. Spracowane dwa parowozy - wydychając kłęby pary z silnika i czarne dymy z paleniska - ciągnęły niestrudzenie wagony obładowane węglem lub drewnem. ZSRR domagał się darów  przyjaźni między naszymi bratnimi narodami - w ramach RWPG. I tak kilka razy dziennie. Dzień za dniem!  W zamian, jak niosła wieść gminna - towarzysze radzieccy wysyłali do naszej ludowej ojczyzny wagony pełne obuwia - do podzelowania!  

Ja, ze wzgórza , widziałem powracające rześko i z łoskotem,  pustawe, tasiemcowe składy.  

image

image

Regularnie też jeździły pociągi osobowe z Białegostoku. W tygodniu pasażerami byli przeważnie dojeżdżający pracownicy. W soboty i niedziele, grzybiarze i zbieracze runa leśnego, oraz dzieci i wnuki odwiedzający rodziców i dziadków. Okoliczne lasy słynęły z obfitości grzybów i jagód. Nie bez powodu jedna z pobliskich wsi to Grzybowce (mapka w galerii). W wakacje zjeżdżała dziatwa szkolna - nawet z Warszawy!

Wiem o tym - bo sam spotkałem dziewoję ze stolicy, spędzającą kanikułę u krewnej, której chata była w środku wiochy.

Pewnego sierpniowego dnia dziadek powiedział, że krewna kupiła dwie fury siana - i musimy zawieźć. Suszonej trawy pospolitej akurat dziadkowi nie brakowało! Gorzej z ziarnem zboża, które było składnikiem paszy dla tzw. tuczników - czyli wiecznie głodnych i kwiczących - spasionych wieprzów i świń. Koryto - to był sens ich życia w chlewie. Podobnie - jak obecnie dla większości tak zwanych polityków!

Potrzebował pieniądze, by dokupić. Ja lubiłem prace w gospodarstwie i pomagałem jak mogłem. Babcia była chorowita - więc dla niej to była ulga. Bo praca przy sianie lekka nie jest! Zwłaszcza w stodole. Dziadek stał na wozie. Ja cztery metry wyżej, zrzucałem widłami z komory magazynowej. Dziadek równomiernie układał na transportowej platformie z desek. Sterta siana rosła i rosła. Dziadek był coraz wyżej i wyżej. Robota ciężka. Było duszno - od nagrzanego dachu przez sierpniowe słońce. W końcu fura była prawie gotowa. Zostało tylko - za pomocą liny i solidnego, specjalnego, górnego drąga zabezpieczyć i ustabilizować - tak by bryła siana nie rozpadała się podczas transportu na polnej, wyboistej drodze.

Łyknęliśmy po kubku lodowatej, krystalicznie czystej wody, czerpanej wiadrem ze studni. Wody, która była legendą w okolicy. Nigdy nie piłem tak smakowitej i bardziej orzeźwiającej! I tak twierdził każdy kto spróbował. W sezonie, grzybiarze raz po raz zachodzili z prośbą, by napełnić butelki. Tajemnicą jej smaku - prawdopodobnie - był szczególny układ geologiczny warstw gruntu i skład mineralny. Studnia była bardzo głęboka, chyba ze trzydzieści kręgów - i na wzgórzu - co było bardzo nietypowym położeniem.

Odpoczęliśmy kilkanaście minut na ławce pod drzewem, w błogim cieniu rozłożystego kasztana. Dziadek zaprzągł kobyłę do wozu i ruszyliśmy do celu. Zwierzę pociągowe, z dostrzegalnym wysiłkiem, ciągnęło wóz po piaszczystej, sypkiej drodze. Od czasu do czasu, solidnymi zamachami długiego ogona, kobyła odganiała roje much, znęcone potem znoju i trudu. Siedzieliśmy na szczycie przesuwającego się stogu siana. Dziadek dzierżył lejce, a ja spoglądałem z wysoka na z wolna zbliżającą się wioskę Straszewo, gdzie chałupa stała przy chałupie. My mieszkaliśmy na tzw. kolonii, czyli zadupiu zadupia. Dla mnie to była wyprawa turystyczna - przeczuwałem jakąś niespodziankę!?

I rzeczywiście, kiedy dotarliśmy na miejsce, powitała nas krewna w towarzystwie jakże urodziwej, dorodnej dziewczyny! Jak się okazało - z Warszawy !!! Takiej niebywałej atrakcji turystycznej się nie spodziewałem! W takiej wiejskiej dziurze zabitej dechami! Dziewoja była jak ta lala. Jak to mawiał Kociniak w "Kulisach srebrnego ekranu" - miała czym oddychać! Kibić kształtna - sprężysta i wyniosła. Jak to na dumną reprezentantkę stolicy przystało. Nie to, co miejscowe, wiejskie dziewuchy. Takie nieco przytłoczone i pochylone. Muskularne od pracy i kanciaste w obyciu. Pewna siebie, Subtelna Warszawianka zmierzyła mnie bystrym, kontrolnym spojrzeniem oczu zielonych - o tak aksamitnej głębi - o której Zenek Martyniuk mógłby tylko pomarzyć! Zeskoczyłem z dwóch metrów, aby zaimponować piękności - modląc się w locie, by kostki nie zwichnąć - z tego bohaterstwa na pokaz! Wylądowałem wzorcowo, ale niestety na próżno! Dziewoja obejrzała mnie badawczym wzrokiem z nutką politowania - wydęła wargi, prychnęła i poszła do sadu, lekceważąco przy tym kołysząc krągłymi biodrami.Z zapartym tchem odprowadziłem ją wzrokiem, by nasycić się obrazem - który jak myślałem, odchodzi w siną dal bezpowrotnie!

Po prostu - musiałem przyjąć do wiadomości twarde realia socjologiczne życia w społeczeństwie rozwijającego się realnego socjalizmu i nasilającej się walki klasowej. Moja prowincjonalna pozycja i klasa społeczna syna proletariuszy skazywała mnie na niechybną porażkę - mimo brawury grawitacyjnej!!

Przygaszony emocjonalnie - smętnie, razem z dziadkiem rozładowałem transport. Szykowaliśmy się do powrotu. Czekała nas znowu robota w stodole, by przygotować, zgodnie z zamówieniem, drugą dostawę. Niespodziewanie, wbrew mojemu czarnowidztwu, kiedy zawracaliśmy wozem, zjawiła się Ślicznotka Warszawska! W dłoni miała dojrzałe, czerwone jabłko. Z tajemniczym, delikatnym a może i drwiącym uśmieszkiem, siadła na platformie - mówiąc - że zabiera się z nami! Ma kaprys przejechać się tym konnym zaprzęgiem - bo dla niej to wakacyjna atrakcja! Usiadła po mojej stronie. Ze dwa metry, przede mną! Widok filmowy. Luźna, przewiewna, bawełniana sukienka, oplatała i namiętnie muskała zawartość powyżej kolan. Od czasu do czasu, piękność z wielkomiejskiej aglomeracji, prostowała złociście opalone nóżki - tak by stopy w gustownych sandałkach nie dotykały wiejskiego piachu. Kilka razy wymachiwała - tak sobie - jak mała dziewczynka na huśtawce.

Rozgrzane sierpniowe powietrze wibrowało. Atmosfera była eteryczna i ezoteryczna, hipnotyczna i hipotetyczna - niczym senna jawa baśniowa.......

Nieoczekiwanie akcja ruszyła z kopyta! Otworzyłem oczy! Świat znowu nabrał koloru - a serce wigoru. Oto urocza i ponętna, olśniewająca i gorąca Księżniczka Warszawska jechała ze mną powozem - czyli ściśle mówiąc drabiniastym wozem.

Dwa lata po zapaści sercowej - spowodowanej kaskadowym załamaniem procesu zakochania się w przepięknych siostrach. Najpierw w starszej Joli, a potem w Dorocie. Córkach milicjanta z sąsiedniej klatki schodowej.


Pisałem o tej młodzieńczej traumie w Dzienniku z kwarantanny leśnej.

https://www.salon24.pl/u/srr-88/1029094,kwarantanna-w-lesie-dzien-nr-1


Dwa lata samotności. A gospodarka hormonalna nie próżnowała w tym czasie. Dojrzewałem i mężniałem. Marzyłem o wybrance po nocach! I oto ona. Wyśniona! Na wozie.

Trzymała w smuklej dłoni czerwone jabłko - i to mnie zaintrygowało!

Przypomniałem sobie lekcję religii w salce kościelnej.

Czyżby to kusicielka?!

Będę wiedziony na pokuszenie?!

Miałem mętlik w głowie, kołatanie w sercu i naprężenie.....

Sytuacja stawała się nieprzewidywalna.

CDN

Zobacz galerię zdjęć:

Jerraz21
Jerraz21 Jerraz21 Jerraz21 Jerraz21 Jerraz21
LAS i Wieś
jerraz21
O mnie jerraz21

Jestem tutaj-teraz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo