Motto: Cybernetycy i informatycy są autorami potężnego odkrycia przyrodoznawczego i zupełnie nie zdają sobie z tego sprawy (!).
Historia, którą należy sprostować
i
Historia, którą należy odkryć.
Pragnę przeprosić wrażliwych na to, że aż tyle i tych, dla których niniejsze będzie tak mało.
I
Fizyka najnowsza, to następstwo dwóch całkowicie nieteoretycznych odkryć, jak nastąpiły one bardzo przypadkowo: 1. Luigi Galvani zupełnie nie zamierzając spostrzegł, że odcięte żabie udko drga w momencie burzowego wyładowania błyskowego. Fakt ten wyzwolił impuls do badań, które ostatecznie doprowadziły do umiejętności wytwarzania elektryczności, dzisiaj nazywanej prądem elektrycznym. 2. Równie przypadkowo H. Becquerel, zajmujący się badaniem substancji fluoroscencyjnych, znalazł minerał zawierający uran, który to położony w pobliżu opakowanej kliszy, naświetlił ją, zaś dzięki niezwykłej intuicji, Becquerel podjął właściwy trop, który doprowadził do odkrycia promieniotwórczości jako następstwa rozpadania się uranu, a bardziej ściśle mówiąc, jego transmutacji w ołów, której towarzyszy promieniowanie przenikliwe.
Gdyby nie te dwa zdarzenia zaistniałe tak właśnie ,jak wytłuszczonym drukiem to uwypuklamy, teorie Kopernika, Galileusza, Keplera i Newtona zakończyłyby swój żywot na poziomie ciekawych systemów metafizycznych, zaś Mechanika Kwantowa i Teoria Względności w ogóle by nie powstały. W rozwoju nowożytnego przyrodoznawstwa przypadek i intuitywne (manipulatywnie) eksperymentowanie odegrało daleko większą rolę, jak rzeczywiście dostarczało wiedzy nowych zjawisk, zaś rozważania teoretyczne tę wiedzę jako jej rozumienie raczej zaciemniły, aniżeli tłumaczyły. Wszystkie nowe zjawiska wokółprądowe, a później wokółrozpadowe wynikły nie z przewidywań teoretyczno-modelowych, lecz z praktyki manipulatywno-technicznej. To, co nazywa się teorią, było niczym innym, jak szyciem garniturów dla nagich faktów rodzących się z intuitywnych pomysłów doświadczalnych.
Dążenie do zrozumienia istoty przyrody od zarania dziejów aż po dziś dzień sprowadza się do dwóch prostych pytań: z czego? i jak powstało? to wszystko, co stanowi o różnorodności otaczającej nas rzeczywistości i nami samymi w niej, oraz na czym polega ostateczność tej rzeczywistości.
Rzecz jednak w tym, że poznawanie przyrody zachodzi jako proces w relacji człowiek-forma obiektu przyrodniczego - przyroda jako całość. Oznacza to, że usiłowanie zrozumienia „z czego” i zrozumienia „jak” dotyczy wyjaśnienia także relacji somantyczność-świadomość osoby ludzkiej.
Do czasu spostrzeżenia elektryczności w ciałach, substancjalność przyrody człowiek rozumiał jako materię w sensie masy statycznej, zaś powstanie przyrody jako proces tej materii uformowania. Zagadnienie z czego i jak wymagało doprecyzowania: kto i kiedy? Materiał, sposób i sprawstwo, to trzy składowe tkwiące w sensie „być” jako „powstać”. Rozważając powstanie przyrody, to nieuniknione założenie materiału, procesu i dzieła. W każdej kosmologii wychodzącej z założeniem powstania, logiczność wynika jako moment osobowy, intelektualny, świadomościowy, domagający się uznania innym od substancji (materii, tworzywa). Bóg i Człowiek w kosmologii powstania-sprawstwa są bezwzględnymi koniecznościami, przed którymi umysł ludzki uchylić się nie może. Stąd to to, że od czasów najpierwotniejszych aż po dziś dzień autorytetem najwyższym w świadomości przyrody jest albo Bóg, albo Człowiek. I choć uczeni bardzo często występowali przeciw bogom i kapłanom, to w istocie prócz sporu o prawdę, był to także spór o autorytet. Nie jest więc przypadkiem i to, że stróże prawdy, a co w naszym kręgu kulturowym jest szczególnie widoczne, na uroczystościach i procesach występują w szatach, togach, biretach, ornatach, gronostajach, obwieszeni łańcuchami i z nanizanymi na palcach pierścieniami. Posiadanie prawdy, to posiadanie władzy i… odkrywcom biada…! Tymi ostatnimi najwłaściwiej byłoby, aby byli ci pierwsi.
Odkrycie elektryczności rozciąga się jako bardzo skomplikowany proces poznawczy na ponad dwieście lat i wraz z odkryciem promieniotwórczości transmutacyjnej stanowi o nowej epoce cywilizacyjnej ludzkości. Fizyka jest jądrem tego rozwoju, który trwa po dziś dzień, jak rozumienie zjawisk wokółelektrycznych i wokółrozpadowych nie uzyskało jednoznaczności. Aby zatem kolejnym badaczom otworzyć możliwość odkrywczych wglądów w istotowe własności przyrody, usiłujemy wykazać, iż należy swoiście jeszcze raz wrócić do źródeł i zrekonstruować to, co w historii najnowszej nauk fizykalno-matematycznych zostało mniej lub bardziej celowo zniekształcone. Stąd nasze zwrócenie uwagi na drugorzędność teoretyczną w rozwoju wiedzy o elektryczności i radioaktywności.
Odkrycie Galvaniego dało impuls do zwrócenia uwagi, że oto wewnątrz substancji istnieją niewidzialne siły mogące skutkować efektami mechanicznymi. I ten odkryty ,zupełnie przypadkowo, fakt niejako wyzwolił nowe sposoby podglądania struktur przyrody. Stąd bardzo szybko, i znów bez udziału przewidywać teoretycznych, zdołali badacze ustalić, że każde bez mała ciało, a w szczególności metale, ma własną swoistość elektryczną. Dwa różne metale, to jakby ogniwo elektryczne: w momencie połączenia ich ujawnia się chwilowy prąd elektryczny. Elektryczność domagała się więc odpowiedzi: co to „jest” i na czym polega?
Badania elektryczności nie przebiegały tak, jak odzwierciedlają to współczesne opracowania historii fizyki, a szczególnie te, które referują rozwój tej dziedziny po uprzednim rozbiciu jej na obecnie wyróżniane działy. Wynika to z tego, iż sprawozdawcy za punkt odniesienia obierają teoretyczne zinterpretowanie tego, co zostało ustalone manipulatywnie, a dopiero wtórny tych zjawisk opis narzucają jako rozumienie. W ten sposób dokonywana jest manipulacja i zafałszowanie rozwoju nauki o przyrodzie!
Badania nad elektrycznością po dokonaniu Galvaniego przyjęły postać spontanicznego zainteresowania zjawiskiem i zajęły się nim osoby o bardzo zróżnicowanych zainteresowaniach i stąd na różne sposoby usiłowano szukać efektów wokółelektrycznych, któreby pozwoliły elektryczność zlokalizować źródłowo i substancjalnie. Ostatecznie różnorakie sposoby manipulowania eksperymentalnego dały ogromny przybór faktów. W tej różnorodności przybywającej wiedzy, elektryczność została rozpoznana jako proces z jednej strony chemiczny, zaś dzięki pracom Faraday’a i innych uczonych - jako elektromagnetyzm. Opanowanie budowy ogniw elektrolitycznych i odkrycie wywoływania ruchu przewodnika z prądem w polu magnetycznym, to swoiste odniesienie elektryczności do wszystkich aspektów realizmu przyrodniczego.
Badania zjawisk elektrycznych były wieloaspektowe i cechowały się tym, że w rzeczy samej właściwości zjawisk elektrycznych ujawnieniu ulegały w trakcie intuitywnych manipulacji z użyciem maszyny elektrostatycznej, ogniw i ostatecznie maszyny dynamoelektrycznej, a eksperymentatorzy wymyślali różne sposoby technicznych połączeń materiałów i przewodników. Magnesowanie się żelaza Gay-Lussac i Arago odkryli nawijając nań przewodnik, przez który przepuszczali prąd. Oersted spostrzegł oddziaływanie elektryczności na igłę magnetyczną. Johann Seebeck ustalił, iż sama różnica temperatur starcza, aby dwa metale stały się ogniwem elektrycznym. Podobnie Faraday uchwycił, że w układzie dwóch cewek odpowiednio zestawionych występuje zjawisko wzbudzania prądu elektrycznego w momentach włączania i wyłączania prądu w jednej z cewek, która gubiąc lub nabywając własne pole magnetyczne, wzbudza impuls elektryczny u swej sąsiadki. Nie inaczej było z odkryciem nadprzewodnictwa przez Heike Kamerlinga-Onnesa, ale także z promieniowaniami, które ujawniły się w trakcie badań elektryczności przy wysoko obniżonych ciśnieniach. Wszystkie te zjawiska zostały wywołane manipulatywnie i do nich dopiero dopisywano teorię jako sposób ich (tych zjawisk) rozumienia.
Przed nawinięciem przewodnika na rdzeń żelazny Arago i Gay-Lussac nie wiedzieli, że żelazo się namagnesuje, bo nie wynikało to z żadnej teorii. Przed dokonaniem zbliżenia igły magnetycznej do obwodu elektrycznego Oersted nie wiedział o tym ,czy i w jaki sposób wychyli się owa igła, bo nie było na to teorii. Gdyby Johann Seebeck nie zastosował różnicy temperatur najpierw, nie odkryłby, że powoduje ona napięcie elektryczne, bo nie było teorii takiego zjawiska. Także, gdyby Kamerlingh nie zastosował ekstremalnie niskiej temperatury, nie odkryłby nadprzewodnictwa, jak i tego, że ustawiając pole magnetyczne w pobliżu obwodu będącego w stanie nadprzewodnictwa, zjawisko to ginie. Zupełnie tak samo, gdyby uprzednio badacze nie wpadli na pomysł umiejscowienia obwodów i biegunów elektrycznych w obszarach obniżonego ciśnienia atmosferycznego (w quasipróżniach), nie wykryto by promieniowań rentgenowskiego i katodowego…, bo nie przewidywały tego uznawane wówczas teorie(!). Tym bardziej nikomu nie śniło się nawet, aby przyroda mogła jeszcze mieć w rezerwie zjawisko promieniotwórczego rozpadania się pierwiastków chemicznych(!!!).
Prawda w badaniach nad elektrycznością jest zupełnie inna, niż jest to możliwe ustalić na podstawie opisów zaaplikowanych społeczeństwom w XX wieku już na gruncie fizyki kwantowej i relatywistycznej. W rzeczy samej było bowiem tak, że wszystkie dziedziny nowożytnego przyrodoznawstwa niebiologicznego, a więc w szczególności fizyka i chemia wynikały w związku z badaniami nad elektrycznością. Czas od Galvaniego do Becquerela, to okres kilkunastu dziesiątek lat niezwykle różnorodnych badań, które zaowocowały odkryciem świata daleko innego od mechanistycznego. Przez te długie lata motorem badań była intuicja i zręczność eksperymentatorska przy ogromnie zróżnicowanym zasobie pojęciowo-językowym uczonych, ale zasobie swoiście przestarzałym,nie przygotowanym na tak nowe zjawiska. W końcu XIX wieku było już jasne, że elektrodynamiki nie da się sprowadzić do zasad mechaniki. Powinowactwo elektryczności ze światłem z jednej strony i z właściwościami substancji-z drugiej miano jednak nadzieję uzgodnić w ramach atomizmu fizykalnego. Dojrzewanie teorii molekularnej struktury przyrody było następstwem odkrycia substancji prostych chemicznie, a za wizją ich atomowej budowy przemawiały zjawiska wokółelektrolityczne i odkryte stosunki wagowe w reakcjach chemicznych. I kiedy uczonym zdawało się, że odkrycie mikroskopowej natury materii jest już tylko kwestią czasu, H. Becquerel przypadkowo znajduje sole uranu wysyłające niewidzialne promienie przenikliwe i jonizujące gazy. Badania uranu, zupełnie podobnie intuitywnie prowadzone, doprowadziły do ustalenia, że cała masa materii wszechświata zalega w bardzo maleńkich obszarach (centrach), otoczonych polami o wysokiej próżni, gdzie pozbawione masy prawie zupełnie, realizują swoje orbity elektrony. Tak się narodził postulat jądra atomowego otoczonego powłokami elektronowymi.
Historia niniejszym opisywana była daleko bardziej złożona. Z badań nad elektrycznością wynikała bowiem dwuaspektowość ładunkowa, ale i substancjalno-przestrzenna. Efemerycznym okazało się także ciepło. Dla jednych zagadnień wygodnym było przyjmowanie za fundamentalne obiekty korpuskularne (np. termodynamika), a dla innych obiekty ładunkowo-polowe (np. elektrodynamika). Teoria atomizmu z wyakcentowaną orbitą walencyjną ,chemię wyniosła w pobliże doskonałości praktycznej. Z drugiej zaś strony opisom zjawisk zaczynało brakować odniesień istotowych. Stąd to Kirhchoff uznał za stosowne zaproponować nowy sens „rozumienia” w nauce: zażądał, aby opis dozwalający zjawiska odtwarzać i stosować, uznać za wszystko, co od fizyki oczekiwać należy i wolno. W gruncie rzeczy stanowisko tak ujmujące racjonalizm poznawczy wyniknęło jako następstwo matematyzowania opisów zjawisk. Wbrew zradykalizowaniu poglądów na istotowość opisu zjawisk, u uczonych zachowało się przeświadczenie, że przedmiotem naczelnym w przyrodzie i w jej badaniu jest jednak materia-substancja. Sądzono, że opisanie pełne losowości obiektu ruchomego, wraz z siłami tę „ruchomość” wywołujących, ukoronuje fizykę w roli nauki doskonałej. Zjawiskiem, które powyższym nadziejom odebrało rację bytu okazało się promieniotwórcze rozpadanie się uranu. Zbadanie promieniotwórczości rozpadowej polegało na ujawnieniu zderzających się faktów. Faktem poza wszelką wątpliwością okazało się to, że zagęszczenia masy mają formę niewiarygodnie upakowanych ziaren. Stąd obrazując atom, czyniono porównywanie go do największych budowli świata z jądrem wielkości wiśni, w której zawierało się 99% masy całego kolosa. Była to wielka zachęta dla atomizmu najnowszego, jak jądro o niewiarygodnym zagęszczeniu masy przemawiało do wyobraźni także jako wprost nieograniczone źródło energii(!). Jak nie uwierzyć takiemu cudowi natury, skoro nadto udało się ustalić, że energia rozpadowa jąder jest miliony razy większa od przegrupowań atomów w reakcjach egzotermicznych. Tak powstał mit o nieograniczonych zasobach energii zawartej w jądrach atomowych.
W trakcie badań właściwości pierwiastków niestabilnych postaciowo ujawniła się jednak groźna pułapka: wszystkie badania potwierdziły, że rozpadanie się samorzutne przebiega w niewiarygodnie stałym tempie. Max v. Laue ujął to tak: „…Prawdopodobieństwo rozpadu poszczególnego atomu nie zależy, w myśl tej interpretacji, od czasu… Nie znaleziono po dziś dzień żadnej przyczyny, dla której atom promieniotwórczy rozpada się właśnie w tym momencie, a nie w innym momencie. Zagadnienie to wymyka się spod kontroli, nie ma bowiem sposobu wpływania na okres rozpadu. Fizyka natknęła się tu po raz pierwszy na zjawisko, które nie da się ująć przyczynowo”. I na tym polega jedna z największych bzdur w fizyce ponewtonowskiej. Niemożność zrozumienia tego, że atomy danego pierwiastka rozpadają się każdy w innym czasie jest niemożnością tak długo, jak długo za pewnik przyjmować będziemy dwa twierdzenia: 1. że transformacja pierwiastka polega na rozpadzie atomów oraz 2., że atomy danego pierwiastka są identyczne. To samo można powiedzieć jeszcze inaczej: Nie jest możliwe obalenie za pomocą racjonalnych argumentów fałszywego twierdzenia, które zakładamy za całkowicie poprawne. Uznanie zatem za prawdziwe twierdzeń, iż transmutacja promieniotwórcza pierwiastków nie polega na rozpadzie atomów lub, że atomy w obrębie pierwiastka są nieidentyczne, to tyle, co zgoda na to, że atomizm fizykalny jest błędny w całości. W zestawieniu bowiem tez:1.atomy danego pierwiastka są identyczne i że 1. atomy tegoż pierwiastka rozpadają się każdy w innym czasie, występuje sprzeczność, zaś z uwagi na to, że pierwsze jest założeniem teoretycznym a drugie ponad wszelką wątpliwość faktem eksperymentalnie stwierdzonym, uznać należy, że atomy, o ile istnieją, są nieidentyczne.
Niels Bohr, Werner Heisenberg, Albert Einstein i co najmniej jeszcze kilku innych uczonych, nim powstały QM i STW, byli w pełni świadomi tego właśnie, że różny czas rozpadów atomów promieniotwórczych w ujęciu najostrzejszym logicznie jest pełną katastrofą atomizmu filozoficznego, fizycznego, ale także dotychczasowych sposobów rozumienia matematyczności przyrody(!). Nigdy w ludzkich dziejach nie stało się, aby jedno przypadkowo odkryte zjawisko zagroziło całkowitym unieważnieniem wysiłku naukowo-teoretycznego kilku pokoleń badaczy. A tak właśnie się stało w związku z odkryciem uranu.
I/a. Zakończenie tej historii.
Tragiczny wymiar w odkryciu promieniotwórczości rozpadowej tkwi w tym, iż najprostszy z możliwych wniosków logicznych z niejednakowego czasu rozpadania się atomów prowadził do konieczności unieważnienia interpretacji teoretycznych wszystkich zjawisk uznanych za zadowalająco objaśnionych. Sprawę załatwić mogło tylko przyjęcie zupełnie nowej metateorii przyrody. Uczeni nie byli absolutnie na taki wypadek przygotowani. Einstein, Bohr i wielu innych należeli do elity znakomitości w tworzeniu atomizmu fizykalnego właśnie. To oni bardziej niż ktokolwiek inny zdawali sobie sprawę z tego, co się stało. Mechanika Kwantowa i Teoria Względności są przeto próbami wyjścia z zapaści teoretycznej, a jednocześnie dwoma sposobami zachowania kompetencyjności teoretycznej, jak odkrycie uranu nie unieważniało nabytych umiejętności znawstwa praktycznego zjawisk. Upadek podstaw teoretycznych atomizmu nie wymagał pogrzebu osiągnięć technologicznych i technicznych. To wszystko, co osiągnięto eksperymentalnie działało i rokowało dalszy rozwój. Stąd niepokój dotyczył teoretyków i dydaktyków odpowiedzialnych za interpretacje i nauczanie przyrodoznawstwa fizykalnego(!).
W latach trzydziestych XX wieku QM i TW osiągnęły już w pełni dojrzałe postaci. Rzecz w tym, że skutkiem bardziej siłowych niż logicznie poprawnych modyfikacji dostosowującej teorię do praktyki, obie teorie stały się matematycznie wyrafinowanymi aparatami pojęciowymi, niedostępnymi dla nikogo poza wąskimi gronami specjalistów, a później nawet nieprzystępnymi dla wielu adeptów samej fizyki. Proceder uzależniania teorii od danych eksperymentalnych wzrósł jeszcze bardziej, jak i odwracanie w sposób celowy tej zależności na korzyść teoretyków. W cieniu opisanej niniejszym historii zaistniała jeszcze inna historia: tej zaś nikt nie zauważył, choć w równie wielki technicznie sposób zrewolucjonizowała świat codzienny człowieka ostatnich kilku dziesiątków lat.
II Zupełnie nieznana historia
Mniej więcej w końcowej fazie wykształcania się eklektycznie składanej z QM i TW tak zwanej fizyki najnowszej, czyli w latach trzydziestych, bostoński lekarz, znakomity obserwator nauki, A. Rosenblueth zdał sobie w pełni sprawę, że nauka ulega groźnemu procesowi rozpadania się na coraz bardziej niezależne od siebie części. Trafnie rozumując,wskazywał, że parcelacja nauki na wąskie dziedziny o językach odgraniczonych wsobnością specjalistyczną, wywoła w miejsce powszechnego oświecenia wielorakie patologie społeczne. Kierując się intuicją biologa, Rosenblueth widział daleko do przodu to, co współczesne pokolenie doświadcza jako kult efektu nie uwzględniającego skutków ubocznych, czyli to, co dziś nazywamy postępującą alienacją jednostki z grupy, a całych społeczeństw wprost z przyrody Ziemi. Pragnąc przeciwdziałać postępującej dezintegracji i myśląc o metodologii uniwersalnej, któraby ogniskowała wielorakie badania naukowe, Rosenblueth zainicjował tak zwane spotkania bostońskie w Medical School. Na spotkania zapraszał uczonych różnych specjalności, proponując, aby ci w języku przystępnym dla wszystkich referowali o sposobie i znaczeniu swoich badań. Wśród zapraszanych gości znalazła się nawet grupa inżynierów pracująca nad udoskonaleniem celowników artyleryjskich. Jednym z uczestników spotkań był także amerykański matematyk N. Wiener, później, nie do końca słusznie, uznany ojcem cybernetyki i informatyki. Nim bowiem N. Wiener rozstał się z ruchem Rosenbluetha i nim zaczął przeszkadzać rozwojowi cybernetyki w USA oraz wyprowadzać informatykę z zakresu tej nowej metadziedziny, przekształcając ją w samodzielną dyscyplinę technologiczną, nim się to stało, narodziła się właśnie cybernetyka w swej najgłębszej idei odkrywczej. To właśnie pod przewodnictwem Rosenbluetha uczestnicy debat bostońskich doszli do wspólnego odkrycia: uznano oto, co następuje: „problemy komunikowania, sterowania i mechaniki statystycznej stanowią jedną całość niezależnie od tego czy dotyczą maszyny, czy organizmu żywego” (patrz „Filozofia a nauka” wyd. PAN 1987, str. 58)
Doniosłość powyższej konstatacji polega na tym, iż po raz pierwszy w dziejach naukowego przyrodoznawstwa spostrzeżono, że o przebiegu zjawisk decyduje czynnik informatywny, którego natura jest ogólniejsza od procesów fizykalnych. Tu z całą mocą ujawnił się biologiczny ważny moment kosmologiczny, jak świadomość ludzka została ujawniona w związku z materialnym podłożem zjawisk wszelkich. W narodzinach cybernetyki, tkwiło bowiem odkrycie tego, że zjawiska przyrody są swoiście zaprogramowane informatywnie i dlatego mają taki, a nie inny przebieg. Rozważania w ramach spotkań bostońskich dostarczyły potężnego bodźca intelektualnego umożliwiającego nakierowanie uwagi poznawczej na nowe zagadnienia przyrodoznawcze i techniczne. To tu myśli o możliwości sztucznego wytworzenia urządzeń imitujących myślenie i pamięć ludzką wzięły swój początek. Wszystkie fakty zaś przemawiają za tym, że także w tym bostońskim okresie interdyscyplinarnej współpracy między uczonymi dała znać o sobie rywalizacja i myśli o sukcesie. Wiener bowiem zaczął okazywać niechęć do planów Rosenbluetha, jak uznał, że badania powinny zostać nakierowane na zagadnienia techniczne, a nie socjologiczne. Wietrząc dla siebie inny obszar spełnień twórczych, Wiener wręcz przeszkadzał utworzeniu oficjalnej instytucji cybernetycznej, jak ta dopiero pod nazwą „Americal Society for Cybernetics” powstała w 1964 roku(!). Wiener swoją niechęć do stworzenia wokół cybernetyki państwowego zainteresowania tłumaczył tym, iż obawiał się dominacji w tej dziedzinie biologów i socjologów i ich przeszkadzania w ukierunkowaniu cybernetyki na technikę.
N. Wiener był tym z naukowców, który przyczynił się do oderwania( wynikającej w naturalny sposób ze zjawisk biologicznych)informatyki od jej podłoża, w wyniku czego powstała samodzielna dziedzina inżynieryjno-techniczna nazywana „informatyką” właśnie(!).
Historia powstania informatyki jest bardzo podobna do historii najnowszej fizyki:
: o ile bowiem w fizyce zignorowano sprzeczność między tezą o identyczności atomów promieniotwórczych danego rodzaju a różnym czasem ich rozpadania się, tak skutkiem postawienia rozwoju cybernetyki na czysto techniczne cele, zignorowane zostały dwie bardzo istotne obserwacje dokonane w okresie bostońskim: 1. Wskazując na obecność procesów informatycznego sterowania tak w maszynach jak i organizmach biologicznych, uczeni odkryli, że warunkiem powstania informacji (bodźca sterującego) jest dynamiczny, czyli asymetryczny stan początkowy (asymetria na wyjściu). 2.Konsekwencją zlekceważenia tego odkrycia było to, że badania technicznych możliwości sterowania procesami zostały oderwane od istotowości zjawisk informatycznych. To zaś pociągnęło ten specjalny skutek, iż badacze technicznych możliwości tworzenia układów sterujących zadawalali się zastanym znaczeniem pojęć fizykalno-matematycznych i składowych języka potocznego. I to z powyższego względu stało się, że informatyka, podobnie jak fizyka, stała się dziedziną spektakularnych sukcesów technologicznych, a jednocześnie przez dziesiątki lat nikt nie miał świadomości, iż w bicie informatycznym zalega możliwość zrewolucjonizowania wiedzy o przyrodzie i skorygowania tak QM jak i TW(!).
III O istocie dualizmu bitu informatycznego.
Informacja specjalna.
Treści poniżej przedkładane, rozwinięte są w szczegółach m. in. na portalu www.sheller.plTakże cały cykl wykładów uspójnionych tytułem „Co to jest Jest*?” i zaprezentowanych na niniejszym blogu, dla wygody zainteresowanych dostępny na portalu autora.
Pragniemy zasugerować, że wszystkie nasze odwołania do właściwości bitu informatycznego, Czytelnicy mogą skonsultować ze specjalistami w tej dziedzinie.Zwracamy na to uwagę, ponieważ są to eksperymentalnie dowiedlne momenty w naszych rozważaniach(!). I
II/1 Wprowadzenie.
Ø W części teoriopoznawczej niniejszych wykładów pokazaliśmy, że pojęcie „jest” z uwagi na to, że potwierdza przeświadczenie o poprawności (realności) spostrzeżenia zmysłowego i poprawności sądu we wszelkich sprawach (a więc i postrzeżeń myślowych), wymaga specjalnej procedury badawczej.
Ø Wskazując z kolei na to, że początek realności obiektów cząstkowo-fragmentarycznych z uwagi na zawartość substancjalną nie może zaczynać się od niczego, wykazaliśmy, iż bycie obiektu i bycie substancji, z której obiekt zaczerpuje początek, nie mogą (te bycia) polegać na tym samym.
Ø Z uwagi na różnicę stanu wyjściowego względem stanu pochodnego, bycie obiektem powstałym oznaczyliśmy pojęciem „obecności” i przypisaliśmy jej orzecznik „jest”.
Ø Uznając stan kosmologicznie przyczynowy, jako „dawcę” substancjalności i formy obiektom częściowym, bycie tego stanu oznaczyliśmy pojęciem „istnienia” i przypisaliśmy mu orzecznik „Jest*”.
Ø W wyniku tak przeprowadzonego badania udowodniliśmy istnienie trzech sensów „jest”:
1. „jest1”: jako orzecznik przeświadczenia badacza ludzkiego. W tym sensie przeświadczenie wyraża przekonanie „jest o…” (prawda jest, obiekt jest, myśl jest, sąd mój jest o przedmiocie)
2. „jest2”: każdej spostrzeżonej rzeczy naturalnej i myślnej przysługuje jej obecność, czyli ”jest”, bez tego nie może zrealizować się spostrzeżenie ani postrzeżenie, gdyż „nic” (brak jest) nie może podpaść pod spostrzeżenie ani pod namysł.
3. „Jest*”: Nie może powstać zawartość z braku zawartości. Zatem nie może powstać cokolwiek z niczego. Powstanie obecności musi zaczynać się od istnienia. Istnienie jako możność początków wszelkich rzeczy, nazwaliśmy właśnie „istnieniem” i przypisaliśmy mu orzecznik „Jest”.
4. W trakcie dochodzenia do przeświadczeń opisanych w punktach 1-3 nie używaliśmy wyartykułowań „co” (co jest1, co jest2 i co Jest*), ponieważ wykazaliśmy, że będąc we wnętrzu przyrody, widzimy i doznajemy jej jako już powstałej struktury. Wykazaliśmy więc, że obecność stanowiąc sobą własną swoistość, jeżeli tę swoistość nazwiemy substancją, to popełnimy błąd. Substancjalna swoistość żelaza jest swoistością powstałą z „Jest*”, a przeto nie wolno orzec, że „jest2” żelaza „jest1” substancją „Jest*”, ponieważ byłoby to równoznaczne z twierdzeniem „Jest*” istnienia jest1 żelazem (jest2). Zatem substancjalność jako tworzywo wszelkich rzeczy, nie może być tym samym, co substancjalność tego lub innego obiektu.
5. Skoro odmienności rzeczy wymuszają utworzenie rodzajów umożliwiające tłumaczyć różnorodności, przeto „Jest*” jako istnienie wytwarzające rodzaje nie może samo być jednym z rodzai. Byłoby bowiem kuriozalnym o „Jest*”, pytać, „co ta Jest*?”, „co ten Jest*?”. Kosmologiczny sens „Jest* istnienia” wymaga wskazania procesualności „Jest*”, w wyniku której powstają odmienności, w następstwie których powstałe obiekty uzyskują rodzajowość (to, ta, ten).
6. Powyżej przedstawione badanie epistemologicznych postaw klarowności logicznych uwarunkowań wiarygodności sądów o istocie przyrody, jak Czytelnicy wiedzą, wymusiły zbadanie etymologii orzecznika „jest” i nazwy „byt”. Ponad wszelką wątpliwość wykazaliśmy, że „jest” i „byt” nie mają oddzielnych źródeł ani w języku, ani w przyrodzie.
7. Z uwagi właśnie na to, że „jest” i „byt” mają taką samą zależność w procesach językowych jak w procesach fizykalnych, ujawnia się potrzeba zbadania na czym polega pokrewieństwo między wykształcaniem się obiektów myślanych i obiektów zjawiskowych fizycznie.
8. Dziedziną, która bada możliwości tworzenia inteligencji pamięciowo-logicznej przy pomocy zjawisk jest właśnie cybernetyka z informatyką.
III/2 jest1, jest2, Jest* jako orzecznik, obecność i istnienie, a jest1sygnału, jest2braku sygnału i Jest generatora bitu.
Do podstawowych twierdzeń w informatyce należy, że bit jest elementarną, a więc najmniejszą cząstką informacji. Bitem w informatyce komputerowej jest dualny stan obwodu elektrycznego, który może znajdować się w dwóch możliwościach: 1. być pod prądem, 2. nie być pod prądem. Informatyk powie: Obwód elektryczny, gdy płynie przezeń prąd, jest nośnikiem sygnału. W obwodzie, gdy prąd nie płynie, nie ma sygnału. I tak to rozumieją informatycy. Ci sami informatycy także doskonale wiedzą, że utworzenie elementarnej cząstki informacji wymaga powiązania sygnału z brakiem sygnału. I takim powiązaniem elementarnym jest bit. W sprawie bitu każdy informatyk jednoznacznie stwierdzi, że sens informacji zaczyna się od bitu i za prawdę absolutną uzna, że sygnał w pojedynkę nie ma żadnego sensu informatycznego i niczym nie jest wartościowszy ani ważniejszy od braku sygnału. Sygnał uzyskuje procesualność informatyczną poprzez sprzężenie z brakiem sygnału, ale i odwrotnie: brak sygnału nabiera funkcji informatycznej przez sprzężenie z sygnałem. Powyższe da się więc wyrazić tak:
(jest bit) znaczy (sygnał+brak sygnału).
Gdy więc bit rozpisać jako (jest+brak jest), to
użycie o bicie orzecznika „jest”,polega na sprzeczności,
jak jedną ze składowych bitu brak sygnału cechuje „nie jest”
Sprzeczność polega tu na tym, że mówiąc o bicie, że „jest”, mówimy o czymś, co składa się z „jest”(sygnał) i „nie jest”(brak sygnału).
Informatyczne podstawy bitu zawierają się zatem w następujących faktach:
:jest obwodu elektrycznego
:jest prądu elektrycznego (sygnał)
:jest brak prądu elektrycznego (brak sygnału)
:jest bitu informatycznego (sygnał, brak sygnału)
Wyciągnijmy wnioski, zwracając uwagę na orzecznik „jest”,którego nie będziemy tym razem wyróżniać cudzysłowiem:
- jest obwodu elektrycznego nie znika przez zanik prądu;
- jest obwodu elektrycznego nie traci tożsamości przez wystąpienie prądu elektrycznego;
- prąd elektryczny jest zjawiskiem możliwym dzięki obwodowi elektrycznemu;
- bit jest zjawiskiem generowanym przez obwód elektryczny;
- zatem brak przepływu prądu nie może być brakiem zjawiska, ponieważ w bicie stanowi on warunek powstania bitu w takim samym stopniu jak pojawienie się prądu.
Zatem logiczny i zjawiskowy sens bitu, to para możliwych stanów obwodu elektrycznego. Bit składa się więc z: jest1 sygnał i jest2 brak sygnału.
Zatem dalej:
Jest3 obwodu elektrycznego stanowi podłoże dla jest sygnał1 i jest braku sygnału2.
Mamy więc:
jest1 sygnał
jest2 braku sygnału
jest3 generatora sygnału
Bez obwodu-generatora nie ma możliwości wystąpić sygnał, jak i brak sygnału(zatem generator Jest*) (?).
Podsumowanie pierwsze.
Oto powyżej zostało wyakcentowane zaleganie potężnego faktu przyrodoznawczego, tkwiącego w logice procesualności realizowanej przez relację generator-bit informatyczny.
Zechciejmy zwrócić uwagę:
Oto w sensie epistemiczno-logicznym ujawnieniu ulega, że powiedzieć np.:
Ostateczność istniejąca jest żelazem
i
prąd elektryczny (sygnał) jest generatorem,
to dwie odmiany tego samego błędu.
Gdy zaś odpowiednio wnikliwie spojrzymy na brak sygnału, to okaże się, że brak generatora, to nie to samo, co brak sygnału, bowiem generator generuje tak samo sygnał jak brak sygnału. Brak generatora bowiem uniemożliwia zajście sygnału. Łatwo więc zauważyć, że brak sygnału jest przestrzenią dla sygnału. Definiowanie bitu wymusza takie twierdzenia o sygnale i braku sygnału:
- sygnał jest to aspekt stanu rzeczywistego, w którym nie ma braku sygnału. Przysługuje mu zatem orzecznik „jest1”
- brak sygnału jest to aspekt stanu rzeczywistego, w którym nie ma sygnału. Przysługuje mu zatem orzecznik „jest2”
W analogiczny sposób realizuje się relacja ciało-przestrzeń: Ciało jest1 i przestrzeń jest2. W obszarze przestrzeni nie ma ciała, a w obszarze ciała nie ma przestrzeni.
III/3 Nieco bardziej szczegółowo.
Naoczność przyrody, to w dużej mierze nasza swoistość jako części tej przyrody. Z uwagi na posiadanie wykształconej zdolności logicznego postrzegania, jesteśmy obiektem, który dysponuje trzema poziomami aktywności: fizycznej, zmysłowej i logiczno-refleksyjnej. Żaden z tych poziomów nie jest indywidualny, jak ciało nasze w sensie fizycznym łączy cechy ciała stałego, cieczy i gazu. Stan zmysłowo – umysłowy zaś to: spostrzeganie, psychiczność emocjonalna, inteligencja, które zalegają po części w obszarze instynktów psychicznych, doznań zwerbalizowanych, a także w wyobraźni, która rozgrywa się między pamięcią a podświadomością. Głód pewności uruchamia potrzebę wiedzy, zaś gromadzona wiedza „dopomina się” pełnego zrozumienia.
I choć od wieków zdajemy sobie z tego sprawę, że naoczność, czyli to, co możemy spostrzegać, zależy od naszej fizjologicznej specyficzności, to jesteśmy jedynie przytomni tego, że gdybyśmy mieli nos psa, to czulibyśmy kilka milionów razy doskonalej, mając oczy pszczoły widzielibyśmy świat niezwykle barwnym, a mając uszy nietoperza bez mała moglibyśmy odbierać programy radiowe. Mimo tej wiedzy i tak zostajemy konserwatystami wyobrażeniowymi, jak nie potrafimy odwrócić zależności między ciałem i przestrzenią, aby dojrzeć oto to, że dla promieniowania przenikliwego ciało jest przestrzenią tak w sensie fizycznym jak i logicznym. Inaczej mówiąc, nasza specyficzność fizjologiczno-fizyczna wyznacza nam rozgraniczenie między „jest” i „nie jest”. Znamiennym zaś w tym jest to, że przez tysiące lat człowiek nie zdołał dostatecznie zastanowić się nad tym, jak to może być, iż przestrzeń, której w mniejszym lub większym stopniu przypisujemy pustkę, ma wymiar, a więc objętość, a więc i cechę bycia, jak o przestrzeni z konieczności musimy stwierdzać, że „jest”.
Do czasu odkrycia promieniotwórczości rozpadowej,organizującym, tak myślenie potoczne, codzienne, jak i myślenie poznawczo wyrafinowane, było przeświadczenie typu demokrytejskiego, że równie realnym jest istnienie bytu wypełnionego jak i bytu pustego. Mógł więc człowiek prosty jak i uczony żonglować sobie „słówkiem” „jest”, raz spinając je ze swoją potrzebą racji osobistej, innym razem z racją tkwiącą w przedmiotach jako ich fizyczności, a innym razem za pomocą tego samego „jest” oznaczać prawdziwe bycie liczb, figur geometrycznych, aniołów i demonów i jakże często najzwyklejszych głupot.
Zjawisko rozpadowe pierwiastków tej dowolności „jest” postawiło kres: albo atomy są identyczne, to winny się rozpaść w jednej i tej samej chwili, albo jeżeli każdy rozpada się w innej chwili, to znaczy, że nie są identyczne. Każdy fizyk nie może zaprzeczyć, że zgoda na identyczność atomów i zgoda na różny czas rozpadu, to zgoda, że zjawiska mikrokosmiczne nie podlegają żadnej przyczynowości. Ten i taki wniosek został zapisany ręką laureata nagrody Nobla, prof. Maxa v. Laue, a co przytoczyliśmy podając książkę i stronę. Jeżeli uchylamy przyczynowość, to uchylamy skutkowanie. Łącznie zaś to oznacza, że zgoda na uznanie przyczynowości za nieobowiązującą jest równoznaczna z uznaniem sensu jakiejkolwiek teorii, bo po cóż teoria mająca wyjaśnić skutkowanie, skoro obalamy sens przyczyny. Z uwagi na świadomość powyższego przeprowadzono rozliczne próby łączenia pierwiastków promieniotwórczych w związki, kucia, rozciągania, ściskania, podgrzewania, schładzania, naświetlania, poddawania wysokim i obniżonym ciśnieniom, aby ostatecznie przekonać się, że oto połowiczny zanik promieniotwórczych rozpadów jest stałą kosmologiczną o stabilności wyższej niż parametry opisujące zachowanie poszczególnych atomów. Nadzwyczajność zjawiskowa rozpadów promieniotwórczych polega więc na tym, że podważa sens „jest” obiektu i sens „jest” naszego przeświadczenia o istnieniu samych atomów. Była to więc zapaść ustaleń o fizyczności przyrody i sens logiczny struktury tę fizyczność opisującej. I na tym polega istotowość Mechaniki Kwantowej i Teorii Względności, że powstały one jako nowe sposoby znalezienia wytłumaczenia, co to znaczy być fizycznością (jest fizyczne) i co to znaczy opisać fizyczność (czyli wyjaśnić co to jest teoria). Kwantyści pozostali na stanowisku, że „jest fizyczne” oznacza być obiektem cząstkowym, zaś opisać go, znaczy teorię statystyczną (probabilistyczną). Dla Bohra i Heisenberga kontinuum, czyli stan całościowy rozumiane było jako pochodna sumaryczna struktury ziarnistej. Albert Einstein stanął metodologicznie w opozycji do QM: przyjął za pierwotne i fundamentalne kontinuum próżniowo-czasowe, a za moment różnicujący zdarzenie fizyczne, w którym zachowania jawności obiektu związał ze względnością ruchu, gdzie zastosował prawa dylatacyjne i absolutną stałość „c” niezależną od ruchu źródła „c” i obserwatora względem tegoż źródła.
Ponieważ QM i TW uległy pełnemu wykształceniu przed narodzinami cybernetyki oraz dlatego, że Wiener wyprowadził informatykę poza wpływy umysłów nastawionych na szeroką metodologiczną analizę zjawisk sterowania i komunikacji między zjawiskami, przeoczeniu uległy dwie niezwykle ważne konstatacje: 1. najpierw ta, że powstanie informacji wymaga stanu asymetrycznego początkowego (tę w informatyce spełnia różnica potencjałów źródła prądu) i 2. że sygnał i brak sygnału w bicie nie rozdziela żadna przerwa. Pierwsze oznacza, że żywość przyrody jako całości, a w sensie fizycznym powszechność ruchu, muszą wynikać z asymetrii stanu Ostatecznego, zaś z drugiego wynika, że w szeregu następujących po sobie sygnałów i braków sygnałów… nie może występować przerwa(!!!): przerwa sygnału jest natychmiastowym początkiem braku sygnału. Przerwa między sygnałem a brakiem sygnału jest logicznym bezsensem (sprzecznością przez się) i jest natychmiastowym obaleniem definicji bitu: rozdzielenie bowiem sygnału od braku sygnału w bicie, to nadanie sygnałowi i brakowi sygnału pojedynczości. Definicja bitu wykuta bezwzględnie empirycznie ustala, że bit ma tylko sens przez dualność, zaś sygnał i brak sygnału w pojedynkę nie mają zdolności bycia wartościami logicznymi, fizycznymi i informatycznymi.
[Analiza bitu z całą mocą ujawnia, że sygnał i brak sygnału są odmiennościami: a) generowanymi i b) „stykającymi” się natychmiastowo: w ostatnim momencie sygnału jest początek braku sygnału i tak w nieskończoność. Zatem w bicie informatycznym nie występuje zjawisko czasu(!!!). Poziom czasu zaczyna się wraz z bitem w ten sposób, że sygnał w jego przebiegu dookreśla brak sygnału. Sygnał uzyskuje miarę z momentem braku sygnału, a tę wartość może odnotować tylko pamięć. Oznacza to, że czas nie ma samodzielności bycia: jest pochodną pamięciową, a nie rzeczywistą. I ma absolutną rację Pan Waldemar Mordkowski, kiedy wskazuje, że czas nie jest natury fizycznej, a przeto czas z masą nie ma wspólnego „mechanizmu” postaciowego(!). W tym miejscu godzi się wskazać, że autor nie potrafi do końca zaopiniować prac W. M., jak nie specjalizował się w tematyce Pana W. M. i stąd uznaje go specjalistą o własnej przytomności swej wiedzy, wobec której nie czuję się kompetentny do pro i anty.
To zaś, że w przyrodzie istnieją zależności nie wymagające pojęcia czasu nin. wykazałem i ucieszyłbym się, gdyby dla W. M. starczyły za przyczynek twórczy. Z uwagi na powyższe stwierdzam, że wskazywanie przez W. M. na natychmiastowe i bezczasowe związki między zjawiskami przyrody jest mające pełne pokrycie.]
Ciąg dalszy w następnej notce
Sądzę,że akurat w moim przypadku mam wszystkie cechy zodiakalnej Wagi.Jednak z małym wyjątkiem: nie znoszę stanów chwiejnych, ani w nauce, ani w przyjaźni. Mój blog uzupełniający:"Między Bogiem a prawdą".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura