Sformułowana blisko pół wieku temu przez Williama Buckleya Juniora zasada głosi, że Republikanie do walki o prezydenturę powinni nominować „najbardziej konserwatywnego kandydata, który jest wybieralny”. Podczas tegorocznego cyklu prawyborów zwolennicy Grand Old Party znów stają przed dylematem jak pogodzić konserwatyzm poglądów kandydata z możliwością odebrania Białego Domu Demokratom.
Według badania Instytutu Gallupa z 2011 roku, 42% Amerykanów identyfikuje się jako konserwatyści. Czyli jest ich dokładnie dwa razy więcej niż osób, które określają się jako liberałowie, zaś 36% uznaje się jako umiarkowanych. Rozpatrując dokładnie elektorat Partii Republikańskiej, 71% jego członków uważa się za osoby o poglądach konserwatywnych lub bardzo konserwatywnych. Mimo to największe szanse na zwycięstwo w wyścigu o nominację GOP ma umiarkowany Mitt Romney. Czy konserwatyści mają szansę na odmianę losów w tej rywalizacji?
Dziennikarz, a także były kongresmen republikański, Joe Scarborough w interesującym artykule pokazuje jak płynne jest pojęcie RINO (Republikanów Tylko z Nazwy). Kandydaci, którzy zajmują dwa pierwsze miejsca w ogólnokrajowych sondażach dla Republikanów mają na swoim koncie wypowiedzi, które mogłyby przekreślić ich w oczach tych wyborców dla których poglądy konserwatywne kandydatów mają znaczenie. Np. Mitt Romney w ostatnich latach zmienił swoje stanowisko w kwestii aborcji (przeszedł z poglądów pro-choice na pozycje pro-life). Czy był to klasyczny flip-flop, a więc taktyczna zmiana opinii, czy może świadoma decyzja podjęta w wyniku debaty nt. prawa o badaniach komórek macierzystych? Gingrich zaś uznał plan reformy Medicare (rządowy program ubezpieczeń zdrowotnych dla osób starszych) zaproponowany przez kongresmena Paula Ryana za przykład prawicowej inżynierii społecznej, na co Ryan odparł, że „mając takich sojuszników, kto potrzebuje lewicy?”.
Jednak w obecnej sytuacji żadnemu z bardziej konserwatywnych kandydatów (Michele Bachmann, Rick Perry, Rick Santorum) nie udało się na stałe wysforować na prowadzenie w walce o nominację. Ruch Tea Party, który w dużej mierze przyczynił się do odzyskania przez GOP większości w Izbie Reprezentantów po wyborach z listopada 2010 roku, nie udzielił jednolitego poparcia żadnemu z „prawdziwie konserwatywnych” kandydatów. Zamiast tego głosy zwolenników partii herbacianej zostaną podzielone, co pokazują wyniki badania przeprowadzonego wśród jej zwolenników w Iowa. 20% sympatyków Tea Party w tym stanie podczas caucuses chce zagłosować na Ricka Santorum. 17% z nich wspiera Mitta Romneya oraz Rona Paula, 16% uzyskuje Newt Gingrich, 15% Rick Perry, zaś tylko 10% popiera Michel Bachman, która jeszcze pół roku miała być nadzieją konserwatystów w tej elekcji. Zaledwie 7% osób, które zamierzają uczestniczyć w prawyborach w tym stanie uważa Romneya za prawdziwego konserwatystę. Jon Huntsman w ogóle zrezygnował z prowadzenia tam kampanii, skupiając całkowicie swoją uwagę na głosowaniu w New Hampshire, które odbędzie się 10 stycznia.
Dla wyborców GOP prawdopodobne zwycięstwo Romneya w Iowa będzie wiadomością pozytywną w tym sensie, że po jego spodziewanym tryumfie w New Hampshire może wydatnie skrócić kampanię wyborczą, która w innym przypadku przekształciłaby się w długotrwałą, wyniszczającą walkę głównych kandydatów. Jednak dla samego Romneya nawet uzyskanie nominacji nie rozwiąże problemu mobilizacji bazy konserwatywnej w listopadowych wyborach. Czy prawdziwi konserwatyści zacisną zęby i oddadzą głos na umiarkowanego kandydata? Pół żartem, pół serio można powiedzieć, ze każdy kandydat GOP jest bardziej konserwatywny od prezydenta Baracka Obamy. I to właśnie pragnienie pozbawienia władzy urzędującej głowy państwa może okazać się przeważającym argumentem za tym aby iść zagłosować na Romneya.
Inne tematy w dziale Polityka