Prezydent Barack Obama 5 stycznia zapowiedział obniżenie wydatków na wojsko o 487 miliardów dolarów w ciągu najbliższych 10 lat. Oznaczać to będzie zmniejszenie liczebności wojsk amerykańskich do niecałych 500 tysięcy zawodowych żołnierzy, a więc do stanu z końca lat 90. XX wieku.
Cięcia uderzą przede wszystkim w siły lądowe, które okrojone zostaną o 15% stanu osobowego. Odłożony też został zakup przez amerykańskie lotnictwo myśliwców F-35 (czemu zresztą trudno się dziwić, zważywszy na wzrost kosztów programu i opóźnienia w jego realizacji). Stany Zjednoczone ograniczą też swoją obecność na niektórych odcinkach, takich jak np. Europa, skąd wycofają ok. 3-4 tysiące żołnierzy, tj. jedną brygadę.
Jednocześnie USA zwiększy swoją obecność w regionie Pacyfiku. W kręgu zainteresowań amerykańskiej armii pozostanie także Bliski Wschód. Jak zapowiedział Obama, cięcia nie dotkną wywiadu wojskowego i sił specjalnych. Nie będzie szukania oszczędności na rozwoju nowoczesnych rodzajów broni oraz metod walki elektronicznej i cybernetycznej. Ma to zagwarantować skuteczność amerykańskiej armii na współczesnym polu walki. Jednocześnie utraci ona możliwość jednoczesnego prowadzenia dwóch operacji wojskowych w dowolnym miejscu globu, co stanowiło dotąd żelazną regułę amerykańskiej doktryny wojennej.
Jest to największa zmiana w polityce zagranicznej USA od czasów końca Zimnej Wojny, gdy Amerykanie po rozpadzie ZRSR musieli na nowo określić swoją pozycję na świecie. Wśród proponowanych scenariuszy, zakładających bądź to powrót do izolacjonizmu, bądź to prowadzenie „realistycznej” polityki, polegającej na interweniowaniu w miejscach gdzie zagrożone są żywotne interesy Stanów Zjednoczonych, bądź to hegemonię osiągniętą poprzez przygniatającą dominację militarną, zdecydowano się na to ostatnie rozwiązanie. Co warto jednak podkreślić: ograniczenie wydatków na wojsko nie jest równoznaczne z pomniejszeniem budżetu w stosunku do roku obecnego. Wręcz przeciwnie, budżet Pentagonu wciąż będzie się powiększał, jednak nie w takim tempie jak wcześniej planowano.
Przyczyn zmniejszenia wydatków na amerykańską armię jest kilka. Przede wszystkim zakończyły się lub kończą wojny w Iraku i w Afganistanie, w związku z tym Pentagon nie będzie musiał ponosić kosztów prowadzenia dwóch niezwykle kosztownych operacji lądowych. Jednocześnie Stany Zjednoczone w związku z olbrzymim zadłużeniem zmuszone są szukać oszczędności. Skalę wzrostu wydatków amerykańskiego rządu w ciągu ostatniej dekady, za którymi nie szły odpowiednie przychody, ilustrują poniższe dane: w roku 2001 wydatki budżetowe wynosiły 18,2% amerykańskiego PKB, przy jednoczesnych przychodach rzędu 19,5% PKB. 10 lat później wydatki wzrosły do 24,1% PKB, przy jednoczesnym spadku dochodów do 14,8%. Jednocześnie oficjalne wydatki zbrojeniowe USA sięgają 700 miliardów dolarów rocznie, co stanowi 1/3 przychodów podatkowych rządu.
Trzecim, nie mniej istotnym powodem decyzji Obamy, są zbliżające się wybory. Prezydent musi ugłaskać swoich zawiedzionych zwolenników, krytykujących go za to, że zamiast rozbudowany przez Busha budżet obronny zmniejszyć, powiększył go jeszcze bardziej.
Decyzję Obamy broni Michael O'Hanlon z Brookings Institution, wskazujący, że w obecnej sytuacji międzynarodowej nie ma przeciwników zdolnych mierzyć się ze Stanami jeśli chodzi o wojska konwencjonalne, ani też sytuacji wymagającej użycia amerykańskich sił na dużą skalę. W tej sytuacji szukanie oszczędności jest całkowicie zrozumiałe.
Krytyka z kolei spotkała Obamę z dwóch stron: z jednej część Demokratów, a także potencjalny kandydat Republikanów Ron Paul, oskarża prezydenta o to, że cięcia są zbyt małe. Z drugiej atakują go Republikanie i środowiska z nimi związane wskazując, że jego decyzja przyczynia się do osłabienia pozycji Stanów Zjednoczonych. Doktor James Carafano z waszyngtońskiej Fundacji Heritage ostrzega, że oszczędności narażą bezpieczeństwo zarówno Stanów Zjednoczonych jak i ich sojuszników. Z kolei republikański przewodniczący Komisji Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów, Howard P. McKeon podkreśla, iż decyzja ta zmniejszy amerykańską zdolność do „przewodzenia światu” oraz uderzy w rodzimy przemysł zbrojeniowy. Michael Lind wskazuje, że strategia USA przewidująca położenie głównego nacisku na region Pacyfiku w celu ograniczenia chińskiej dominacji wynika z niezrozumienia współczesnego świata, który nie jest już dwubiegunowy, choć tak właśnie chce go widzieć administracja Obamy. Mimo wszystko widzi w tej koncepcji pozytywy: Amerykanie próbując utrzymać swoją hegemonię mniejszym kosztem prawdopodobnie uniknął kolejnych kosztownych kampanii takich jak Irak czy Afganistan.
Nietrudno domyślić się, że decyzja Obamy sprowokuje ataki jego potencjalnych kontrkandydatów na stanowisko prezydenta, jak choćby Mitta Romneya i Ricka Santorum, opowiadających się za zwiększeniem wydatków na zbrojenia, na co wskazuje raport Instytutu Cato. Jak podkreśla konserwatywny amerykański komentator Daniel Pipes w swojej retoryce republikańscy kandydaci często deklarują większą od Obamy stanowczość w polityce zagranicznej oraz gotowość do użycia siły (głównie chodzi o kwestię Iranu). W tej sytuacji decyzja prezydenta o redukcji wydatków na zbrojenia dostarcza im bardzo silnych argumentów, do których z całą pewnością będą się często odwoływać w kampanii wyborczej.
PS O dalsze 500 miliardów dolarów budżet Pentagonu może być automatycznie okrojony już na początku 2013 roku, jeśli w Kongresie nie dojdzie do porozumienia w sprawie obniżenia amerykańskiego deficytu budżetowego.
O różnicach w podejściu do cięć w wydatkach na wojsko między Europą Zachodnią a Stanami Zjednoczonymi można przeczytać tutaj.
Graficznie rozpisany budżet USA można zaś zobaczyć tutaj.
Krzysztof Wajhajmer
Inne tematy w dziale Polityka