Panorama Zawiercia (zdj.: Urząd Miejski w Zawierciu, CC BY-SA 3.0)
Panorama Zawiercia (zdj.: Urząd Miejski w Zawierciu, CC BY-SA 3.0)
Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk
1458
BLOG

Polska ziemia jałowa

Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Jeżeli wiecie o Zawierciu tyle co ja przed lekturą „Ziemi jałowej”, Waszym jedynym skojarzeniem z tą miejscowością jest huta szkła. Tak, ta sama, w której przez parę lat pracownicom (bo były to głównie kobiety) płacono z dużym opóźnieniem, przekazywano ledwie fragmenty należnych kwot, a nawet część albo całość wynagrodzenia zamieniano na szklanki, kieliszki i patery. Latem 2017 roku rzecz nagłaśniały m.in. „Dziennik Zachodni”Polsat News, Partia Razem i „Gazeta Wyborcza”. Zawierciańskiej hucie Magdalena Okraska poświęca kilkanaście stron, opisując sprawę ze szczegółami, ale jest też w tej książce wiele innych historii. Na przykład taka:

„Zakłady przemysłu bawełnianego w Zawierciu mają w rejestrze KRS dość szaloną datę powstania – 1833 rok. […] W listopadzie 2000 roku Zarząd Narodowego Funduszu Inwestycyjnego Progress Spółka Akcyjna sprzedał 33 procent akcji Zawtexu 151 kupującym – pracownikom spółki. Wartość jednej akcji wynosiła złotówkę. […] [W lipcu 2001 roku] Akcjonariusze usiedli i ustalili. Dla ogromnego budynku po przędzalni cena wynosiła 300 tysięcy złotych, a dla drugiego, wielofunkcyjnego – 250 tysięcy. […] Sprzedały się od razu”.


Gdybym miał w paru słowach stwierdzić, o czym jest „Ziemia jałowa”, powiedziałbym: „o upadku kultury robotniczej”. Przez całą książkę przewija się wątek tęsknoty za dawnym życiem, które skończyło się w okresie transformacji. Mówię: „skończyło się”, ale jak słusznie pisze autorka, związane z tym decyzje nie podjęły się same. Ktoś zamykał zakłady przemysłowe, ktoś je sprzedawał, ktoś na tym zarabiał. Nie dotyczy to zresztą wyłącznie Zawiercia, lecz całego Zagłębia Dąbrowskiego, czyli rejonu między Górnym Śląskiem i Małopolską. A mogłoby też dotyczyć wielu innych miast powiatowych i byłych miast wojewódzkich w rozmaitych częściach kraju. 

„Obracam w dłoniach półprzezroczysty półmisek z charakterystycznymi «bąblami» powietrza wewnątrz. […] Zestaw nazywa się Asteroid i został zaprojektowany w latach 60. przez Jana Drosta, wzornika szkła, który pracował wtedy wraz z żoną w Hucie Szkła Gospodarczego «Ząbkowice» w Dąbrowie […] W 2002 roku wraz z całym majątkiem huta «uległa przekształceniu własnościowemu» […]. W 2004 roku zakład został zlikwidowany.  

[…] Jan i Eryka Drostowie jeszcze żyją”. 


image


Upadek kultury robotniczej to nie tylko niemożność dalszej pracy w tradycyjnych wielkich przedsiębiorstwach, ale też rozpad całego świata, w którym żyli ich pracownicy i pracownice. Pokazać to można na przykładzie kin, który zasługuje na ogólnopolską dygresję. Magdalena Okraska pisze, że „w 1971 roku bochenek chleba kosztował cztery złote […]. Tymczasem najtańszy bilet do kina na jeden seans kosztował… pięć złotych”. Co więcej, w kraju bardzo wyraźnie spadła liczba kin: z 3500 w roku 1970 do 484 w 2016. 

Z jednej strony spadek liczby kin nie przekłada się w skali 1:1 na zmniejszenie liczby miejsc – niektóre multipleksy mają i kilkanaście razy więcej sal niż dawne małe kina. Ponadto uczestnictwo w kulturze przeniosło się w pewnym stopniu do telewizji i internetu. Z drugiej strony jednak w 2017 roku aż sześć polskich województw miało najwyżej po 20 kin stałych. W całym województwie opolskim takich placówek było raptem 11, w lubuskim i podlaskim – 13, w świętokrzyskim – 15. I wcale nie wszystkie były wielosalowe, oj, nie. A zanik kin był równocześnie zanikiem ośrodków, które tworzyły przestrzeń dla kawiarni, klubów dyskusyjnych, spotkań kulturalnych. 

Wszystko to oznacza, że w małych i średnich miejscowościach ograniczony został zakres kultury wspólnie przeżywanej, wzmacniającej lokalne więzi i poczucie tożsamości. Pod wieloma względami stała się ona odległa geograficznie i cenowo. Podobnie w Zawierciu z czterech kin przetrwało jedno – upadło m.in. kino Zorza powstałe przy fabryce gwoździ, a także kinoteatr w Domu Ludowym „Włókniarz”. To przykład tego, jak po 1989 roku mieszkańcy i mieszkanki licznych miast Polski powiatowej tracili zarówno miejsca pracy, jak i cały sposób życia. Na jego miejsce wkraczały ruiny fabryk, wysokie bezrobocie, uczniowie marzący o wyjeździe oraz sklepy „wszystko od złotówki” na głównych ulicach. 

„W ponad stutysięcznej Dąbrowie na żadnej z prawie dziesięciu stacji, gdzie jeszcze zatrzymują się pociągi, nie ma czynnego budynku dworca, poczekalni ani kasy biletowej, nie mówiąc o ubikacji, kiosku czy budce z podłymi hot dogami”. 


Są pytania, na które książka nie daje odpowiedzi. Jaką część wszystkich tych zmian można było powstrzymać? Co dokładnie można było zrobić inaczej? Kto mógł podjąć lepsze decyzje? Które zlikwidowane zakłady przetrwałyby w dobrym stanie, gdyby rzetelnie nimi zarządzano (albo chociaż przyniosły realny przychód publiczny podczas sprzedaży), a które i tak niezwykle trudno byłoby utrzymać (albo chociaż sprzedać za przyzwoitą kwotę)? Jak wiele dało się osiągnąć w takich warunkach gospodarczych, społecznych i geopolitycznych, w jakich toczyła się gra? 

Może jednak tych odpowiedzi od „Ziemi jałowej” nie powinienem oczekiwać. W wywiadzie dla „Dwutygodnika” Magdalena Okraska mówi Kai Puto: „Nie jestem polityczką i nie mam planu, który chciałabym wdrożyć. Jestem laską z zadupia, która napisała to, co opowiadają tu ludzie, oddała im głos, oddała sprawiedliwość ich historiom. Moje wykształcenie pomogło mi to ubrać w słowa, ale nie mam aspiracji, by wyskoczyć z kapelusza z pomysłem, na który nikt nie wpadł przez 30 lat” .

Na pierwszych stronach książki autorka pisze: „Jeśli w ogóle […] myślimy [o przegranych transformacji]…”, albo: „[Wygrani transformacji] nie są w stanie po prawie trzech dekadach zrozumieć…”. Zapewne trzeba zacząć właśnie od dostrzeżenia takich miejsc jak Zawiercie (a może też niektórych dzielnic znacznie większych miast). Trzeba w ogóle myśleć o tym, co się tam stało, i zdobywać podstawową wiedzę na ten temat. To dobry początek i chyba konieczny. Trudno się zainteresować szeroką diagnozą ekonomiczną losów Zagłębia Dąbrowskiego, kiedy nie odróżniamy go od Górnego Śląska (przyznaję: sam dotąd też nie odróżniałem). 

Co więcej, nie musimy mieć w ręku recepty na historyczne problemy polskich Zawierć, aby uznać, że dzisiejsza Polska jest im coś winna. Przeszłości nie zmienimy, ale możemy zmienić teraźniejszość, starając się nadrobić nasz wieloletni brak prób rozwiązania tych problemów. Oraz brak jakiegokolwiek zainteresowania nimi. 

I to jest właściwy moment na drugi cytat z rozmowy dla „Dwutygodnika”: „Na pewno zmiany po 2015 roku – godzinowa stawka minimalna na umowie zlecenia i świadczenie 500+ – to kroki w dobrym kierunku. Pieniądz cyrkuluje, wzrasta presja płacowa, a zatem rosną pensje. Kilka lat temu najprostsze prace załatwiało się tu po znajomości. Teraz choćby siewierskie zakłady Electrolux kuszą plakatami «Transport za darmo, godna płaca». Jak pierwszy raz jakieś dwa lata temu zobaczyłam, że pracodawca użył w końcu sformułowania «godna płaca» wołami na plakacie, wzruszyłam się. To są pierwsze, drobne kroki ku odwrotowi od niekończącego się uelastyczniania, od taniego państwa, od outsourcingu, od prymatu znajomości, które na dusznym, wąskim rynku małych miast latami były decydujące”.


Wpis ukazał się pierwotnie na moim fanpage’u.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura