Stefan Dzierżek Stefan Dzierżek
138
BLOG

WYPRAWA PO LONDYŃSKIE SKARBY

Stefan Dzierżek Stefan Dzierżek Kultura Obserwuj notkę 1

Jest to fragment powstającej książki – biografii T. Chciuka, która może kiedyś doczeka się publikacji?... Dla lepszego zrozumienia tematu dobrze jest przeczytać mój tekst „Kurier z Drohobycza”

Narrator - Tadeusz Chciuk-Celt:

Po trzech tygodniach pobytu w Warszawie zdecydowałem, że czas już pójść w teren po pocztę i pieniądze. Sprawa naszego „koncertu”, tj. zwycięskiej walki z niemieckimi pogranicznikami tuż po zrzucie w dniu 28 grudnia 1941 roku, dostatecznie już chyba przycichła. Wcześniej sprowadziliśmy przy pomocy Pani Genowefy, szwagierki „Buki” nasze pasy i paczki od gospodarza z Bednar oraz broń pozostawioną u Kazika.

SPOTKANIE

Gdy zakomunikowałem swój zamiar „Romanowi” udania się po pieniądze, obiecał pomoc przez „Zenona” z „Trójkąta”. Wkrótce razem z „Buką” i „Zenonem” udaliśmy się na punkt kontaktowy.
-    Weronika jestem – wyciągnęła na powitanie rękę młoda i sympatyczna dziewczyna.
-    A to są „Buka”i „Celt” - przylecieli do nas z Londynu, była to operacja "Jacket" – zaanonsował nas „Zenon” - niestety zrzut był nieudany, skakali w twoich okolicach, koło Kiernozi.
Przywitaliśmy się, a ja osobiście poczułem się lekko rozczarowany, że komendant główny Batalionów Chłopskich powierza nasz los i sprawę w ręce takiej smarkuli, ale pozostawiłem to bez komentarza.
-    Tak, wiem, było głośno o waszym zrzucie i walce na granicy, wieści szybko się rozchodzą po wsiach. Niemcy rozesłali za wami listy gończe, żeby „groźnych bandytów” oddać w ręce żandarmów. Nawet jeden taki list, który wisiał na chałupie sołtysa zerwałam pewnej nocy i schowałam u siebie w domu.
Zacząłem nabierać do niej zaufania, tym ostatnim zdaniem po prostu zaimponowała mi, zuch dziewczyna!
-    Ty pochodzisz przecież z łowickiego, to chyba niedaleko zrzutu? – zapytał „Zenon”.
-    Tak, ze wsi Szymanowice.
-    Chodzi o to, że podczas ucieczki ukryliśmy w śniegu, w oznaczonym miejscu nasze rzeczy, tj. pieniądze i pocztę z Londynu, które zamknięte są w specjalnych puszkach - wyjaśniłem pokrótce.
-    Trzeba odnaleźć przywiezione przez nich przesyłki i to jak najszybciej, zorganizujesz to – wydał polecenie „Zenon”.
-    Oczywiście, bazą do poszukiwań będzie nasz dom, myślę, że do miejsca, gdzie ukryte są pieniądze będzie z kilkanaście kilometrów przez pola – rzeczowo odpowiedziała Weronika
-    Jak się skontaktujemy? – zapytałem
-    Będę czekała na was w najbliższą niedzielę, na stacji kolejowej Jackowice, jest to druga stacja za Łowiczem, ostatnia przed granicą Rzeszy, dlatego należy zachować dużą ostrożność – dodała młoda łączniczka.
Na koniec umówiliśmy szczegóły przyjazdu, godzinę spotkania i pożegnaliśmy się.

image

WYJAZD

W niedzielę jednak „Buka” oświadczył mi, że wyjazd jest niemożliwy.
-    Niemcy przeprowadzają w pociągach szczegółowe rewizje, a wszystkich mężczyzn zatrzymują w Łowiczu, prawdopodobnie szukają spadochroniarzy, czyli nas, to są pewne wiadomości – argumentował „Buka”
-    Nie jestem o tym przekonany, sprawa „koncertu” już dawno przez Niemców zakończona, a rewizje ze względu na szmuglerów to chleb codzienny podróżowania pociągiem.
-    To niepotrzebne ryzyko – upierał się "Buka".
-    Ja w każdym razie jadę, sprawę przesyłek trzeba wreszcie załatwić, a poza tym na stacji będzie czekać umówiona Weronika – nie odpuszczałem.
-    To w takim razie ja pojadę z panem – włączyła się nagle pani Genowefa.
-    To świetnie, we dwójkę zawsze raźniej, a poza tym może pani donieść komu trzeba o ewentualnej mojej wpadce - dodałem.
-    W takim razie narysuję ci plan dotarcia do miejsca, gdzie ukryłem pocztę –
-    Umawiamy się tak, jeżeli nie wrócimy do wtorku rano, to znaczy, że nie znaleźliśmy twoich „gwoździ” i paczek i musisz jednak przyjechać wieczornym pociągiem, do tych pociągów będzie ktoś od Weroniki wychodzić.
Zabrałem dość mętnie narysowany przez „Bukę” szkic sytuacyjny, dodatkowo na wszelki wypadek pistolet i ruszyliśmy w drogę.
Podróż – poza okropną niewygodą – odbyła się na szczęście bez przeszkód. Na stacji czekała już na nas Weronika. Po powitaniu zanurzyliśmy się w ciemną noc i razem z naszą przewodniczką ruszyliśmy po wiejskich drogach do jej rodzinnego domu oddalonego około trzech kilometrów. Byliśmy młodzi, szybko przeszliśmy na „ty” i nawiązała się rozmowa.
-    Wiesz, kiedy w grudniowy poranek usłyszałam od mojej sąsiadki o zrzucie i wydarzeniach na granicy, w których uczestniczyłeś, pomyślałam sobie wtedy, jakie to by było niezwykle spotkać tych wspaniałych spadochroniarzy… A teraz idę z jednym z nich i staram mu się pomóc jak potrafię najlepiej, jestem taka dumna i pełna zachwytu dla twoich dokonań – powiedziała Weronika.
-    Nie żartuj sobie ze mnie, jakiś tam pojedynczy, zorganizowany i zaplanowany skok, i to jeszcze nie do końca udany, cóż w tym niezwykłego? To żaden wyczyn. Nie wiem, czy wiesz, że dwóch z naszych poległo?...
-    Tak, słyszałam o tym od "Zenona", a po waszej walce Niemcy w okolicy Kiernozi zatrzymali spośród gospodarzy 30 zakładników, grożąc, że jeśli zbrodniarze się nie znajdą, wszyscy zostaną rozstrzelani.
-    I co się z nimi stało? – spytałem zmartwiony
-    Nic, na szczęście groźby nie spełnili. Kilka dni temu zwolnili wszystkich, ogłaszając, że schwytali spadochroniarzy w Skierniewicach i już ich powiesili.
-    Och, to mi kamień spadł z serca, że nikt przez nas nie ucierpiał – odetchnąłem z ulgą. - Sama chyba widzisz teraz, że bohaterstwem jest to, co wy robicie w warunkach okupacyjnych Warszawy i całego kraju, narażając codziennie swoje życie – odpowiedziałem z przekonaniem.
-    Nie chcę się z tobą spierać, ale nasza praca konspiracyjna w okupowanej ojczyźnie to tylko naturalna konsekwencja życia na tej ziemi, po prostu inaczej nie można – nie dawała za wygraną.
-    Nie umniejszaj swoich działań i podejmowanego ryzyka, a chociaż by to, jak zerwałaś list gończy, który nakazywał wydanie nas Niemcom. Przecież mógł cię ktoś zauważyć i donieść na gestapo – nie ustępowałem.
-    Nawet o tym nie pomyślałam, zresztą to nic wielkiego – bagatelizowała swój wyczyn Wernika.
-    A wiesz, mam do ciebie prośbę, a czy mogłabyś sprezentować mi ten "afisz”? – zapytałem
-    Oczywiście, z wielką radością, tylko musisz być ostrożny, jak będziesz go wiózł.

image
Doszliśmy szybko na miejsce i tu kolejna niespodzianka, w domu rodzinnym Weroniki wspaniała wiejska kolacja. Cóż to za nadzwyczajna, patriotyczna rodzina, a jej matka – Wiktoria Dzierżek to prawdziwa mater familias. Podczas rozmowy dowiedziałem się o ich aktywnym zaangażowaniu w ruch oporu, o specjalnej skrytce w stodole, gdzie były schowane powielacz, tajne gazetki, broń i amunicja, a także radiostacja, która była wykorzystywana do kontaktów z Londynem. Jaka gościnność, a jednocześnie chęć udzielenia pomocy, lepiej trafić nie mogłem!



image

Stodoła, gdzie była skrytka.

POSZUKIWANIA
Po kolacji około godziny 22-giej wyszedłem na wyprawę w towarzystwie Janka, brata Weroniki. Doskonały przewodnik i opiekun! Dzięki niemu bez błądzenia dotarliśmy po kilku godzinach ciężkiego marszu przez pola w okolicę, gdzie schowaliśmy pieniądze. Duży śnieg, który spadł w ostatnich dniach, a także ciemna noc zmieniły wszystko nie do poznania. Z dużym trudem odnalazłem „nasz” lasek, brnąc w głębokim śniegu doszliśmy wreszcie na jego skraj. Z biciem serca zbliżałem się do miejsca, gdzie ukryłem swoje trzy „gwoździe”. Czy aby są na miejscu, czy nikt ich nie ukradł? Poznałem wreszcie „moje” drzewko, odgarnąłem szybko rękami śnieg, szukam w ciemno i…są, jeden, drugi i trzeci! Odetchnąłem głęboko z uczuciem wielkiej ulgi. Janek stał obok i z uznaniem patrzył na mnie i na tajemnicze „gwoździe”.
-    Podziwiam cię Tadeusz, że dokładnie wiedziałeś, gdzie ukryłeś pieniądze i tak szybko sobie poradziłeś z ich odszukaniem – powiedział i uścisnęliśmy sobie dłonie na znak dobrze wykonanej roboty.
Teraz zaczęła się prawdziwa tragedia, poszukiwania czwartego „gwoździa”, tego który porwał „Buka” i rzucił na ślepo w śnieg nie dawały żadnego rezultatu. Przekopaliśmy całe pole i nic. Po godzinie beznadziejnej walki ze śniegiem, daliśmy za wygraną. Czas naglił, więc poszliśmy w kierunku rowu, gdzie miała znajdować się puszka z pocztą. Szkic „Buki” do niczego, kolejne długie poszukiwania, brodzenie w głębokim śniegu w rowie i łamiący się pod nogami lód. Coraz większe zmęczenie i pomimo mrozu pot spływający po czole i plecach. Odpoczynki coraz dłuższe i częstsze. Zrezygnowaliśmy z poszukiwania poczty i wróciliśmy do lasku, by odszukać „gwoździe” „Buki”. Wszystko szło jak po grudzie, znowu nic nie znaleźliśmy. Janek poza tym obliczył, ze nie można już dłużej to zostać, bo nie zdążymy przed świtem.
Idąc w drodze powrotnej z obawą myślałem o śladach pozostawionych przez nas na śniegu. Mogą one naprowadzić kogoś na trop naszych nieodnalezionych puszek, a w dzień dużo łatwiej szukać. Miałem żal do „Buki” za jego takie nerwowe i nieprzemyślane porzucenie „gwoździ”, byle tylko się pozbyć. Teraz widać , jak ciężko odnaleźć nasze londyńskie przesyłki w nieznanym terenie. Wreszcie, ledwo żywi dobrnęliśmy nad ranem do domu. Wszyscy na nas czekali, niestety nasze smutne twarze popsuły nastrój. Rozpakowałem natychmiast gwoździe i „komisyjnie” przeliczyłem zawartość. Niestety – ten czwarty, nieodnaleziony – zawierał największą kwotę – 7200,- dolarów…
Wyprawa odbiła się na nas obu, gorączkowaliśmy i mieliśmy dreszcze – gorące mleko z miodem i spać. Zbudzono nas wieczorem, kolację zjadłem z dużym wysiłkiem, czułem się fatalnie. Wstyd mi było wobec Janka, więc przemogłem ból w kościach i wyraziłem gotowość do wymarszu, chociaż druga wyprawa nie uśmiechała mi się wcale… Kilka godzin nocnego marszu, prowadzeni przez ujadające psy w każdej wsi (że nie wzbudziło to niczyich podejrzeń?) i jesteśmy u celu. Dwie godziny poszukiwań uwiecznione znalezieniem tylko jednego gwoździa „Buki” i znów ciężka droga powrotna. I da capo - zmęczenie , senność i gorączka, rozgrzewający cudowny napój i błogi sen…
Nagle zbudził mnie gwar, jest biały dzień, do komnaty wchodzi „Buka”. Powitanie, szybka wymiana zdań i tego co się wydarzyło.
-    To ile znaleźliście „gwoździ” – pyta „Buka”
-    Trzy moje i jeden twój, chodziliśmy dwukrotnie, ale jest bardzo ciężko, a twój szkic do niczego, poczty nie udało się odnaleźć – odpowiedziałem
-    No, bo nie umiecie szukać – przerwał mi.
-    Słuchaj, pozbyłeś się „gwoździ” na chybcika rzucając w śnieg bez oznaczenia dokładnego miejsca, teraz bardzo trudno w nocy wytropić – starałem się wyjaśnić.
-    Ja w dziesięć minut wszystko odnajdę, i pocztę i swoje „gwoździe” i ten twój, co rzuciłem w śnieg, doskonale pamiętam miejsce – ripostował pewny siebie „Buka”
-    Żebyś miał rację, to… podziękujemy ci razem z Jankiem – zakończyłem lekko poirytowany.
W nocy wyszliśmy z pełnym optymizmu i wigoru „Buką” na kolejną , już trzecią wyprawę. Podziwiałem zaciętość i upór Janka i bardzo mu byłem wdzięczny za pomoc. Bez niego – doskonałego przewodnika – nawet nie ma co myśleć o poszukiwaniach, bardzo ciężko było by nam trafić tam i z powrotem, a on doskonale orientował się w terenie. Niestety, kolejne poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów, nie znaleźliśmy nic. Załamany i zmęczony „Buka” przycichł kompletnie, w drodze powrotnej szedł ostatni i nic nie mówił.
Podobnie, jak w poprzednich wyprawach towarzyszyło nam ustawicznie szczekanie psów, a zdarzało się, że zaniepokojeni chłopi wychodzili przed chaty. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna, zostawiliśmy zbyt dużo śladów. Uradziliśmy, ze więcej nie będziemy szukać, ryzyko było zbyt duże. Wreszcie powrót do domu Janka i odpoczynek, za kilka dni spróbujemy ponownie. Przed południem odmarsz na stację do pociągu relacji Kutno Warszawa. Odnalezione „gwoździe” przewiozła sistra Weroniki – Zosia w specjalnych kieszeniach między fałdami wełniaka. Podróż do Warszawy odbyła się bez większych przygód.
Podczas spotkania z „Romanem” złożyłem sprawozdanie z przebiegu poszukiwań i przekazałem odnalezione pieniądze. „Buka” przedstawił sprawę czwartego „gwoździa”, którego nie można odnaleźć i oświadczył, że jeżeli nie odnajdziemy w najbliższym czasie, to on sprawę dalszych poszukiwań bierze na siebie. Wobec tego „Roman” oznajmił mi, że uważa, iż oddałem wszystkie pieniądze powierzone mi przez Centralę.


image

Jan Dzierżek


POCZTA
Po kilku dniach znów powrót do naszej bazy, czyli gościnnej rodziny Dzierżków. Następne poszukiwania trwały dwie noce i rezultatem było odszukanie przez Janka jednego gwoździa „Buki”. Zdenerwowanie moje rosło, najbardziej chodziło mi o pocztę, ponieważ na duplikat z Centrali trzeba będzie bardzo długo czekać. Znów kolejne poszukiwania z pomocą jednego z towarzyszy „Buki” i niezmordowanego Janka. Przykro mi było, że tak bardzo wykorzystujemy uczynność i odwagę Janka i jego rodziny, ale obejść się bez niego było niepodobieństwem. W tych warunkach byli po prostu niezastąpieni. Tym razem Janek zaskoczył mnie kompletnie, zaraz po wyjściu z domu i zanurzeniu się w mroki nocy, zatrzymał nas.
-    Słuchaj Tadeusz, chodzimy już tyle razy bez skutku, tym razem będę nie tylko przewodnikiem, ale także będę wami dowodził.
-    A to czemu? – spytałem kompletnie zdumiony, bo do tej pory nieoceniona pomoc Janka i jego lojalność wydawały mi czymś naturalnym.
-    Bo inaczej nie odnajdziemy poczty, na której ci tak zależy – odparł zdecydowanie Janek.
-    A jak się zgodzimy, to odnajdziesz? - rzekłem powątpiewająco.
-    Myślę, że tak.
-    A skąd u ciebie taka pewność? – byłem coraz bardziej poirytowany.
-    Bo zdaje się wiem, gdzie popełniamy błąd – pewnie bronił się Janek.
-    Słucham, co źle robimy?
-    A to już moja sprawa, jak dojdziemy na miejsce to zobaczysz, czy miałem rację.
-    Dobrze, trzymam cię za słowo – zgodziłem się po dłuższej chwili.
-    W takim razie przysięgajcie! – tonem nie znoszącym sprzeciwu zażądał Janek.
Złożyliśmy tę polową przysięgę i ruszyliśmy przez zasypane śniegiem pola. A w duchu myślałem – cóż ryzykuję(?), pewnie popadłem w rutynę, popełniam ten sam błąd i szanse na odnalezienie tak cennego ładunku maleją z każdą chwilą, a czas nagli. Kiedy dochodziliśmy do miejsca poszukiwań, Janek nagle odbił w prawo i kazał nam iść za nim. Byliśmy zdumieni tym jego pomysłem, bo zaczęliśmy oddalać się naszego miejsca poszukiwań, ale szliśmy jak sobie życzył. Wreszcie doszliśmy do drogi.
-    Czy tą drogą uciekaliście po walce z Niemcami? – spytał Janek.
-    Tak właśnie tu szliśmy – odpowiedziałem, przypominając sobie tamten dzień.
-    To idziemy teraz tak samo, jak wy tamtej niedzieli, zgadza się? – upewniał się Janek.
-    Oczywiście, i tutaj właśnie zeszliśmy z drogi, poznaję ten krzak… - odrzekłem i powoli zaczęło mi świtać w głowie…
No jasne! Teraz dopiero wszystko widzę, panorama i obraz terenu dokładnie taki sam, jak pamiętnego dnia, plan Janka genialny! Po prostu niemal wprowadził nas miejsce z ukrytą pocztą, tak naprawdę to Janek odnalazł pocztę. Radość nasza nie miała miejsca, w trumfie wróciliśmy do domu! Chyba mam w życiu szczęście, że trafiam na takich ludzi jak on. Dodam tylko, że zarówno Janek jak i Weronika wykazali się tak dużym patriotyzmem poświęceniem, że należy im się za to odznaczenie.


Po powrocie uradziliśmy, że , że przed zniknięciem śniegu nie będziemy organizować już żadnych poszukiwań. Z wiosną „Buka” zajmie się wyprawami sam, ponieważ zbliżał się czas mojego wyjazdu do Krakowa.
W powrotnej drodze do Warszawy wysiadłem we Włochach, żeby wszystko schować na melinie. Na drugi dzień dowiedziałem się od „Buki”, że magnes do otwarcia magicznej puszki już ma. Z puszką i dwoma pistoletami ukrytymi w kurtce wyjechałem do Warszawy. Na placu Starynkiewicza przesiadłem się do tramwaju, wśród pasażerów ujrzałem znajomą twarz doktora Paczkowskiego – „Wani” – uśmiechnęliśmy się i wymieniliśmy uściskiem dłoni, życząc pomyślności.
Na przystanku przy dworcu głównym przeżyłem kilka groźnych chwil. Gdy tramwaj stanął wrzaski niemieckie mieszały się z polskimi przerażonymi głosami. Tramwaj nagle otoczony, do wszystkich wejść tłoczą się uzbrojeni niemieccy żołnierze bijąc i krzycząc. Obława – pomyślałem i odruchowo dotknąłem bezpiecznika pistoletu i osłupiały czekałem co los przyniesie. W razie wpadki wiedziałem, że nie poddam się bez walki, ryzykowałem własne życie i utratę poczty. Niemcy opróżniali tramwaj, szarpnięty za rękę i kopnięty z tyłu wyleciałem na ulicę jak z procy. Odszedłem kilkanaście kroków i dziwiąc się, ze nikt mnie nie goni, dyskretnie obejrzałem się za siebie. Teraz zrozumiałem, to oddział wojska wyładowany na Dworcu Głównym miał dojechać tramwajem na Wschodni, a stamtąd na front. Stąd złość i brutalne traktowanie Polaków, podziękowałem w myśli za tak łagodne „wyproszenie mnie” z wagonu…
Wreszcie dotarłem na miejsce, w szczelnie zamkniętej piwnicy zabraliśmy się do otwierania puszki, niestety magnes zdobyty przez „Bukę” okazał się zbyt słaby, aby przyciągnąć nakrętkę. A bez tego nie można odkręcić śrubki, bo nastąpi wybuch. Musieliśmy schować pocztę i broń na melinie, a „Buka” poszedł polować na lepszy magnes. Dopiero po dwóch dniach zaopatrzeni w odpowiedni magnes i na wszelki wypadek w opatrunki znów zeszliśmy do głębokiej piwnicy. Tam skupieni i trochę zdenerwowani wreszcie szczęśliwie i bez większych trudności otworzyliśmy pocztę.
Pocztę przekazałem „Romanowi”, który po sprawdzeniu wszystkiego dał filmy do powiększenia i skopiowania. Po otrzymaniu moich szyfrów w stanie nadającym się do odcyfrowania, odczytałem wszystkie depesze i zabrałem się do pracy. Otrzymałem konkretne zadanie, które zostało zatwierdzone przez Delegata, zgodnie z odszyfrowanym pismem ministra Mikołajczyka.
Przez kilka dni robiłem za prywatnego listonosza z Londynu. Roznosiłem po całej Warszawie dolary, złote monety i pozdrowienia od bliskich z Anglii. Dzięki druhnie  „Czarnej Wandzie”, dla której również miałem prywatną pocztę od męża, tj. naszego szefa łączności radiowej MSW inż. Stanisława Grycko – nawiązałem szereg kontaktów politycznych i harcerskich. Bardzo wzruszająca była wizyta u żony kpt. Henryka Ostrowskiego, zastępcy dowódcy naszej baterii w Szkocji. Od upadku Francji nic właściwie o mężu nie wiedziała, podczas rozmowy nie kryła łez radości. Rozmawialiśmy dużo, odpowiadałem chętnie na pytania bo to wysokiej klasy oficer i pozytywny jako człowiek.

Osoby występujące w tekście:
-    Tadeusz Chciuk, także "Marek Celt" (1916-2001) – kurier Rządu Londyńskiego, uczestnik operacji "Jacket"
-    "Roman" – Jan Domański (1898-1978)- kierownik w Biurze Delegata Rządu na Kraj
-    "Buka" – Wiktor Strzelecki, kurier, uczestnik Operacji "Jacket", aresztowany we wrześniu 1942 ,rozstrzelany przez hitlerowców w Berlinie
-    "Zenon" – Franciszek Kamiński (1902-2000) –Generał, Komendant Batalionów Chłopskich, działacz ruchu ludowego
-    Weronika Dzierżek (1919-2005)– łączniczka KG Batalionów Chłopskich, siostra Jana, lekarz, żona prof. Dyzmy Gałaja , marszałka sejmu.
-    Jan Dzierżek (1906-1993)– uczestnik ruchu oporu, członek Batalionów Chłopskich (prywatnie mój ojciec)
-    Wiktoria Dzierżek (1885-1961)– matka Jana, Weroniki, Zofii
-    "Wania" – Alfred Paczkowski (1909-1986) – cichociemny, uczestnik operacji "Jacket", lekarz, uczestnik Powstania Warszawskiego
-    "Czarna Wanda" – Wanda Kamieniecka-Grycko (1910-1999) - harcmistrzyni, komendantka Warszawskiej Chorągwi Harcerek, uczestniczka Powstania Warszawskiego


Na podstawie:
-    Mark Celt: "Raport z podziemia 1942"
-    Karolina Sikora: ”Ostatni emisariusz. Tadeusz Chciuk-Celt. 1916-2001”,
-    Wspomnienia mojej rodziny




Marynarz, który wiele lat temu zarzucił kotwicę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura