Stefan Dzierżek Stefan Dzierżek
171
BLOG

SCHINDLER Z BORYSŁAWIA

Stefan Dzierżek Stefan Dzierżek Kultura Obserwuj notkę 1



Być może, gdyby Steven Spielberg lub inny słynny reżyser nakręcił o nim film byłby równie rozpoznawalny w świecie popkultury jak Oskar Schindler. Jego życie w niczym nie ustępuje w konfrontacji ze słynnym rodakiem.
Bertold Beitz urodził się w 1913 roku w Zemmin, w Meklemburgii. Karierę zawodową rozpoczyna jako bankowiec, a następnie od 1938 r. zostaje zatrudniony w filii Shella w Hamburgu. W 1939 bierze ślub Elzą Hockkeim, rok później rodzi się pierwsza z trzech córek. Można powiedzieć, ze wiedzie spokojne, uporządkowane życie ojca niemieckiej rodziny, gdyby nie jeden „szczegół”. W roku jego zaślubin wybucha jedna z najtragiczniejszych wojen światowych.

image

Bertold Beitz z małżonką i córką - ok. 1942.
W roku 1941 Beitz mieszkając już w okupowanej Polsce trafia do Borysławia – stolicy zagłębia naftowego – i obejmuje funkcję dyrektora ekonomiczno-handlowego w niemieckim koncernie „Karpaten Ol AG” z centralą we Lwowie. Zakład w Borysławiu, który jest ważną częścią koncernu uzyskuje status zakładu zbrojeniowego, również pod względem zaopatrzenia w żywność, co było ważne, zwłaszcza pod kątem pracujących tam Żydów. Zakład zatrudniał ok. 13 tysięcy osób, utrzymywał i zaopatrywał ok. 80% ludności Borysławia, należało do niego sieć elektryczna, gazowa i wodociągowa, a także 700 domów. Beitz tworzy przyzakładowy obóz, do którego przenosi żydowskich pracowników wraz z rodzinami. Utworzono tam kuchnie zakładowe, które wydawały dziennie 25 tysięcy porcji żywnościowych. W porozumieniu z rejonowym komisarzem Helmrichem zakłada spółkę aprowizacyjno-ogrodniczą, która prowadziła sklepy dla załogi. Później doszła jeszcze do tego własna piekarnia, którą prowadził i pomagał Beitzowi polski piekarz -  pan Morski.
Momentem przełomowym dla Beitza były wydarzenia w 1941 roku, kiedy komanda SS przy pomocy ukraińskiej policji rozstrzelały dwie duże grupy Żydów, nazywając ten mord „Inwalidenaktion”. Wydarzenia te wstrząsnęły Beitzem i stały się motorem do szukania możliwości przeciwdziałania temu. Od tego czasu pojawia się wszędzie, gdzie grozi niebezpieczeństwo pracującym Żydom. Zdobywa leki w czasie epidemii tyfusu, ułatwia wyjścia z getta, przesyła żywność, pomaga całym rodzinom. Wszystko to dzieje się w ciszy, bez rozgłosu i przy zachowaniu tajemnicy – taka praca u podstaw.

image

Borysław zajęty przez Niemców.

W sierpniu 1942 Niemcy przystąpili do likwidacji getta i wywózki Żydów z Borysławia i innych miejscowości. Przerażonych pędzono na dworzec kolejowy, osoby chore, słabe i dzieci zabijano już na miejscu. Pozostałych SS-mani siłą ładowali do bydlęcych wagonów, a pociągi kierowano do obozów koncentracyjnych.
Obserwując to wszystko na rampie w Borysławiu, Beitz miał powiedzieć: „ Kiedy widzi się zastrzeloną kobietę z dzieckiem na ręku, a ma się własne dziecko, to zmienia to postać rzeczy”. Starannie ubrany i na pozór oficjalny pojawiał się nawet kilka razy dziennie na dworcu i po krótkiej rozmowie z dowódcą uzyskiwał zwolnienie stojących na rampie, tych których wymieniał z nazwiska. Argument zawsze był tylko jeden – są niezbędni do pracy dla niemieckiej „maszyny wojennej”. Wśród „fachowców” byli ogrodnicy, fryzjerzy, krawcy – ratował, kogo się dało.
    Kto ma ausweis pracy w „Karpathen Ol AG” wystąpić! – ponad krzykami rozlegał się donośny głos dyrektora Beitza. Niestety, tylko nieliczni mieli szansę przeżycia.
Pierwszy raz pojawił się na dworcu, żeby ratować swoją sekretarkę, panią Lockspeiser -  Żydówkę, niestety bez powodzenia. Gdy ją już odnalazł, poprosiła także o wyratowanie matki, na co Beitz zgodził się natychmiast, ale stojący obok SS-man wepchnął kobietę do wagonu. Córka nie chciała zostawić samej matki i zniknęła razem z nią w wagonie. Paradoks tego dnia - uratował ponad 200 innych Żydów...
Jednym z uratowanych był drohobycki fotograf Gustaw Russ. Tak wspomina tamten dzień:
„O czwartej nad ranem obudziło nas z matką gwałtowne łomotanie do drzwi. Nowa akcja(!), szybko ubieramy się. Targuję się o matkę, która jest chora, pomaga banknot tysiączłotowy i matka zostaje w domu. Idę w grupie pędzonej kolbami i pejczami na dworzec kolejowy, cel wywózki jasny – stacja docelowa Bełżec! Zanim wepchnięto mnie do wagonu, przyjechał Beitz. Znał mnie, cudem znalazłem się wśród szczęśliwie uratowanych. Kto tego koszmaru nie przeżył, trudno pojąć rozmiary całej grozy skazanych na zagładę”.
Gustaw Russ dostaje pracę jako mikrofotograf w instytucie geologicznym. Końca wojny doczekał dzięki pomocy Polki - Janiny Opałko, która zostaje jego żoną. Już po wojnie, Russ do końca swego życia utrzymywał kontakty z Beitzem.


image

Gustaw Russ - fotograf, ocalony przez B. Beitza

Inne wspomnienie.
Mosze Horowitz: „Jak szalony wpadłem do biura, gdzie Beitz urzędował – ratuj pan moją żonę i dziecko, zabrali je pod rzeźnię! – krzyczałem jak opętany. Zanim się spostrzegłem, dyrektora już nie było. Później dowiedziałem się, że minuty dzieliły żonę od śmierci. Stała zrozpaczona, naga, obok leżała martwa córeczka”
Mina Horowitz: „Byłam nieprzytomna z bólu, mój skarb, moje dziecko nie żyje! Beitz musiał kilkakrotnie wykrzyczeć moje nazwisko, byłam jak ogłuszona. Jak automat wypełniłam rozkaz Beitza, żeby zabrać stojącego obok mnie (obcego) ośmioletniego chłopczyka”.
„Miałem uczucie, że anioł zstąpił do piekła” - powiedział mieszający po wojnie w Izraelu Zygmunt Spiegler, któremu Beitz trzykrotnie uratował życie.
Podobnie, jak większość Niemców Beitz i jego żona zatrudniali żydowskich rzemieślników do prac w swoim domu. Z tym, ze sposób w jaki ich traktowano był zgoła odmienny od tego co działo się dookoła. To był rodzaj pozytywnej demonstracji w obcowaniu i zachowaniu względem Żydów.
Wspomina jeden z uratowanych: „Pewnego dnia dostałem polecenie drobnej naprawy w domu dyrektora. Gdy pojawiłem się, państwo Beitz jedli akurat śniadanie i ku mojemu zdumieniu zaprosili mnie do stołu. Wstydziłem się i poprosiłem, czy zamiast tego mógłbym dostać coś do jedzenia dla matki. Pani Beitz zapraszała nadal, a po skończonym śniadaniu i wykonanej pracy dostałem paczkę z chlebem, kiełbasą i miodem”.
Również samo mieszkanie Beitza dawało ukrywającym się Żydom schronienie w czasie przeprowadzanych obław, o których osobiście uprzedzał „swoich” Żydów. We wszystkim wspierała go żona Elza, to był jedyny jego sprzymierzeniec – mógł z nią szczerze o wszystkim rozmawiać. Takie działania Beitza i to na szeroką skalę nie mogło być nie zauważone przez drohobyckie gestapo. Dzięki donosicielom (a takich nie brakowało nigdzie) był przesłuchiwany pod zarzutem wystawiania fałszywych świadectw pracy. W 1942 roku został wezwany do dystryktu SS we Wrocławiu pod zarzutem, że jest nastawiony propolsko i pomaga Żydom w ucieczkach. Tym razem Beitzowi sprzyjało szczęście, kierownikiem dystryktu był jego kolega szkolny z Greifswaldu. Ostrzegł jedynie Beitza, żeby był bardziej ostrożny, a telegram denuncjujący wylądował w kominku.  Chociaż na SS-manach zawsze robił duże wrażenie, pomagała mu w tym plotka, ze przyjaźni z Goringiem, ale to była tylko plotka…
Wspomina po latach: ”To było straszne obciążenie psychiczne, wszyscy mnie obserwowali, wiedzieli gdzie i kiedy wyjeżdżam samochodem. Traktowali mnie jak ostatnią deskę ratunku, bali się, że może i mnie wywiozą. Dzisiaj nie zniósłbym już tego wszystkiego, ale wtedy miałem dwadzieścia osiem lat i starałem się nie myśleć, co może mnie spotkać jutro…”.
Jedno z ostatnich zorganizowanych działań Beitza odbyło się wiosną 1944 roku. Wiedząc o planowanej likwidacji borysławskiego obozu namawiał robotników do jak najliczniejszych ucieczek i przeczekania krótkiego okresu w lasach, aż do nadejścia Armii Sowieckiej.
Ile istnień żydowskich uratował nikt tego nie zdołał obliczyć, nigdy nie było „Listy Beitza”. Profesor Ryszard Wolwowicz (z Drohobycza) zakłada, że nie mniej niż Schindler. Być może było ich tysiąc, a może i więcej, zakładając, ze jednorazowo z rampy wyprowadzał nawet i po 150 osób. Niestety, wiele z tych uratowanych nie przeżyło nawet wojny, pozostali już po jej zakończeniu rozproszyli się po świecie. Ocenia się , ze nawet połowa ocalonych Żydów na ziemi drohobyckiej zawdzięcza życie Beitzowi.
Pomagał także Polakom, współpracował potajemnie z komórką AK, która była zakonspirowana na terenie „Karpaten Ol AG”, ostrzegał przed planowanymi akcjami policyjnymi. Beitz przestrzegał, żeby nie robili żadnego sabotażu, bo wtedy nie będzie mógł nikomu pomóc. Kiedy w kwietniu 1944 roku zostaje zmobilizowany i powołany na front, Polacy z podziemia występują do Beitza z niezwykłą propozycją – „My pana ukryjemy wśród naszych i przechowamy”. Oczywiście odmówił, nie skorzystał z tej propozycji – nie chciał być dezerterem, a być może nie chciał też niepotrzebnie narażać nikogo.
W mundurze Wehrmachtu stacjonuje najpierw w rejonie Poznania, potem bierze udział w obronie Berlina. By poddać się Amerykanom, oddział, gdzie pełnił służbę wycofuje się do Turyngii. Gdy wojna się skończyła wrócił do Hamburga, na miejscu zastał już skrzynię ze swoimi rzeczami, które Polacy z Borysławia wysłali na adres rodziców.

Od Polaków dostaje po wojnie wiele szczerych podziękowań, z niektórymi ma okazję się spotkać osobiście, na przykład z piekarzem Morskim z Borysławia.
Od Żydów – medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” i drzewko zasadzone w Yad Vaschem, o czym w Niemczech poinformowała skromnie tylko lokalna gazeta.

image

Dyplom dla B. Beitza - Sprawiedliwy wśród Narodów Świata

Występował jako świadek podczas procesów nazistów, min przeciw Hildebrandtowi w 1966 roku przed sądem w Bremie. Uczestniczyło w nim ponad 200 Żydów, którzy przeżyli holokaust. Do legendy przeszło zdarzenie jakie miało miejsce na sali rozpraw. W charakterze świadka zeznawała Hilda Berger, której życie uratował Beitz, a potem  zatrudnił ją jako sekretarkę w swoim biurze. Serdeczne, pełne wzruszeń powitanie Żydówki i Niemca właśnie w tym miejscu wywołało niemałą sensację! I jeszcze jedna ciekawostka związana z Hildą Berger, od 1944 roku pracowała również jako sekretarka w fabryce Schindlera – takie symboliczne połączenie tych dwu postaci…
„Ja nie walczyłem przeciwko, ja walczyłem o coś” – wspomina miniony czas – „To co robiłem było według mnie po prostu normalne, jako dyrektor mogłem coś zrobić, a nie tylko bezsilnie patrzeć na to wszystko co się dzieje wokół mnie”.
Takie postępowanie Beitza w czasie wojny i sposób narracji po wojnie - bez strojenia się w piórka antyfaszysty – było dla wielu Niemców nie do zniesienia. Był jak wyrzut sumienia, że można było pomóc prześladowanym, jeżeli tylko miało się cywilną odwagę i odrobinę dobrej woli!


Kolejna zmiana w życiu Beitza następuje w 1952 roku, kiedy magnat przemysłowy Alfried Krupp zatrudnia 39-letniego wówczas dyrektora towarzystwa ubezpieczeniowego. Beitz przenosi się do Essen i staje się powiernikiem Kruppa, a po jego śmierci w 1967 roku wykonawcą testamentu i główną postacią w koncernie. Zgodnie z wolą zmarłego cały majątek przechodzi na własność Fundacji Kruppa, której przewodniczy Beitz, zasiada także w radzie nadzorczej Spółki. Doprowadza do rozkwitu Zakłady Kruppa i staje się jednym z największych niemieckich przemysłowców.


image

Bertpld Beitz -w swoim gabinecie - lata 60-te (domena publiczna)

Cały czas dąży do zbliżenia stosunków Niemiec z Polską. Ma świadomość, że to jedna z dróg do zakończenia „zimnej wojny” w Europie oraz szukania nowego ładu i życia w pokoju dla przyszłych pokoleń. Pierwsza okazja nadarza się dopiero, po „październikowej odwilży”, jaka nastąpiła w Polsce w 1956 roku. Od tego czasu systematycznie uczestniczy w Targach Poznańskich i tam nawiązuje kontakt z ówczesnym premierem J. Cyrankiewiczem. W grudniu 1960 roku za wiedzą kanclerza Adenauera odwiedza Warszawę, gdzie „takiego przyjęcia nie zgotowano po wojnie jeszcze żadnemu gościowi z RFN” – jak donosił korespondent „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Swoim działaniem na rzecz pojednania, tego u podstaw, ponieważ nie był zawodowym politykiem, zraża sobie opinię publiczną zarówno w Niemczech jak i Polsce. W RFN zwłaszcza środowiska wypędzonych zarzucają mu wspieranie „czerwonego przemysłu zbrojeniowego”, a w Polsce zupełnie nie pasuje swą osobą do antygermańskiej retoryki ówczesnych władz. Wierząc w słuszność swoich poczynań i mając do tego możliwości, ponieważ stoi na czele Fundacji Kruppa, inicjuje programy pomocowe na rzecz polskiej nauki - wspomaga dużymi kwotami Uniwersytet Jagielloński w Krakowie i KUL w Lublinie. Być może mając w pamięci bezbronne dzieci, te z Borysławia i Drohobycza, które ginęły od kul SS-manów - przekazuje na Centrum Zdrowia Dziecka pół miliona dolarów.
Jego wysiłki na polu politycznym nabrały przyspieszenia, kiedy kanclerzem zostaje Willy Brand. To on właśnie wysyła Beitza z listami do władz polskich z propozycjami rozpoczęcia negocjacji. Zwieńczeniem tych wieloletnich starań jest udział Beitza w oficjalnej delegacji niemieckiej w 1970 roku na czele z Willy Brandtem, podczas której podpisano traktat pomiędzy obu państwami. Beitzowi proponowano nawet stanowisko ambasadora, ale odmówił, nie zamierzał być zawodowym politykiem. W swojej naturze był osobą skromną, nigdy nie był „Parteigenosse”. Poza Kilońskim Yacht Club nie należał do żadnego stowarzyszenia, ani do partii. Jedynie aktywnie udzielał się w ruchu olimpijskim, od 1972 do 1988 był członkiem władz MKOL – widział, że sport to miejsce, które łączy młodzież wielu narodów.

image

Z żoną Elsą w 2007 r. (domena publiczna)
Doczekał upadku muru berlińskiego, nowego ładu w Europie i symbolicznego pojednania Polski i Niemiec w osobach premiera Mazowieckiego i kanclerza Kohla w Krzyżowej. Polskę odwiedzał wiele razy. Za działalność na rzecz pojednania polsko-niemieckiego odznaczony min. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Polonia Restituta. W 1993 roku otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, a w 2003 - Złoty Jubileuszowy Medal Uniwersytetu Wrocławskiego.

image

Wręczenie medalu B. Beitzowi na Uniwersytecie Wrocławskim - 2003 r. (biuletyn Uniwersytetu Wrocławskiego)
Zmarł 30 lipca 2013 roku, niespełna dwa miesiące przed swoimi setnymi urodzinami. Pogrzeb odbył się na cmentarzu w Essen tylko w kręgu najbliższej rodziny. W oficjalnych uroczystościach hołd zmarłemu złożył Prezydent Niemiec Joachim Gauck, a ceremonię uświetniła  West-Eastern Divan Orchestra po batutą Daniela Barenboima. Godne pożegnanie człowieka, który doświadczył czasów XX wieku i był cząstką jego burzliwej historii.


Opracował – Stefan Dzierżek

Bibliografia:

-    Wiesław Budzyński – Miasto Schulza
-    Krystyna Jagiełło – Anioł przemówił po niemiecku
-    Joachim Käppner – On sprzyja Żydom

Marynarz, który wiele lat temu zarzucił kotwicę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura