LPR traci w sondażach, Samoobrona trochę mniej. W związku z tym, jak przed wyborami samorządowymi, zaczyna się majstrowanie przy ordynacji wyborczej. Według europosła Ryszarda Czarneckiego, Liga domaga się blokowania list i 3% progu wyborczego.
Co prawda Wojciech Wierzejski kategorycznie temu zaprzecza, ale nie zmienia to faktu, że wraz z Samoobroną i PiS przykłada rękę do wielkiego oszustwa wobec wyborców. Bez względu na to, czy aby dostać się do sejmu trzeba otrzymać 3, 5 czy 1% głosów, blokowanie list jest tworzeniem sytuacji, w której głosując na jedną partię, w rzeczywistości można wybrać kandydata ugrupowania zupełnie innego. Że niby wyborcy wiedzą, kto się z kim blokuje? Wolne żarty – mało kto zna ordynację wyborczą, lub czyta oświadczenia PKW. W ostatnich wyborach w moim mieście jedynie komitet wyborczy LPR miał na swoich plakatach i ulotkach wyszczególnione, z kim się blokuje. W powszechnej świadomości tkwi (naiwne?) przekonanie, że głosując na partię A, głosujesz na partię A. W 1991 roku 4 członków KPN weszło do sejmu dzięki startowi z list fasadowych ugrupowań ekologicznych, feministycznych, chadeckich i ludowych, tylko dlatego, że owe komitety zblokowały się z Konfederacją. Czy ich wyborczy wiedzieli o tym zabiegu – śmiem wątpić.
Z resztą Prawo i Sprawiedliwość (bo to ono w tej kadencji wymyśliło blokowanie) bardzo lubi oszukiwać swoich wyborców, nie tylko nie spełniając swoich obietnic (gdzie się podziały 2 progi PIT 32 i 18%, oraz inne wspaniałości?). Taka sama sytuacja miała miejsce, gdy PiS proponował tzw. „ordynację mieszaną”, wmawiając Polakom, że jest ona wzorowana na niemieckiej. Milczeli jednak o tym, że w związku z małym szczegółem, jakim jest stała liczba mandatów w polskim parlamencie, określona w konstytucji, czyni tę ordynację zupełnie inną (brak Überhangsmandate), odbierającą głosującym jakikolwiek wpływ na osobowy skład parlamentu.
Zmiany w ordynacjach wyborczych można argumentować różnie. Oczywiście wiadomo, że chodzi o to, by rząd mógł funkcjonować stabilnie, by nie było problemu z formowaniem koalicji. Jednak po co wprowadzać proste rozwiązanie w postaci jednomandatowych okręgów wyborczych, które tworzą dwa stojące naprzeciw sobie bloki (Francja), lub partie (USA, Wielka Brytania) skoro można namieszać. Oczywiście po to, by w parlamencie były reprezentowane „wszelkie grupy społeczne”.
Ale przecież poza blokowaniem list można wprowadzić 2% próg wyborczy, ale jedynie dla ugrupowań, których członkowie byli ministrami w kończącej się kadencji, natomiast dla całej reszty wprowadzić 30% próg wyborczy, zapobiegający rozdrobnieniu parlamentu. Poza tym prawo do blokowania list mogą mieć np. tylko partie, których 1 miejsce na listach w Warszawie zajmują osoby mierzące nie więcej niż 170 cm lub nie mniej niż 195 cm. W celu obrony znaków firmowych można zabronić startu w wyborach wszystkim kandydatom, mającym na imię Jarosław, Andrzej, albo Roman (oczywiście zakaz nie obejmowałby jedynie słusznych imienników). A jeśli Trybunał Konstytucyjny orzeknie, że jest to niezgodne z ustawą zasadniczą, można obrazić się nań i stwierdzić, że ma zbyt duże kompetencje, oraz że kieruje się korporacyjną solidarnością wobec prawników będących imiennikami trzech tenorów, którzy chcieliby zasiadać w ławach poselskich.
Owszem, to wszystko można zrobić. Niektórzy nawet wiedzą po co. Tylko niech nikt nie śmie wtedy twierdzić, że frekwencja wyborcza w granicach 20% to efekt tego, że nie dorośliśmy do demokracji. Może jedynie mówić, że jesteśmy słabo wyedukowani. W zawiłościach prawa wyborczego.
Inne tematy w dziale Polityka