Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann
793
BLOG

Tusk kontra "kibole"

Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann Polityka Obserwuj notkę 5

Po zakończonym zadymą z udziałem kibiców Lecha i Legii finale Pucharu Polski w Bydgoszczy byłem przekonany, że jak zawsze wszystko rozejdzie się po kościach. Policja nałoży kilkadziesiąt zakazów stadionowych, parę osób pójdzie za kratki, media jakiś czas będą gardłować o „stanowczą rozprawę z kibolstwem” – i tyle. Wystarczyło jednak włączyć telewizor w dwa dni po spotkaniu, by wiedzieć, że tym razem będzie o wiele weselej. A raczej: śmieszno-straszno. Premier Donald Tusk zaordynował bowiem bezkompromisową walkę z bandytami i - na początek - zamknął w tym celu, rękami podległych sobie wojewodów, postawione za miliony złotych areny w Warszawie i Poznaniu. By żyło się lepiej – wszystkim; również ultrasom, piknikom, kobietom i dzieciom, którzy z zadymiarstwem nic wspólnego nie mają, a za to lubią w weekend obejrzeć sobie mecz. Już sobie nie obejrzą.

A wydawałoby się, że nic takiego się nie stało. Zgraja troglodytów przebiegła się po murawie stadionu, po czym – wyrwawszy kilka elementów ogrodzenia i przyłożywszy jakiemuś kamerzyście – została przez ochronę zapędzona z powrotem na swoje miejsca. Ot, taki sobie widoczek, jaki stały bywalec polskich stadionów ogląda raz na jakiś czas. Czas wcale nie taki częsty; wszak co tydzień na krajowych boiskach odbywa się kilkadziesiąt spotkań, podczas gdy rozruchy mają miejsce średnio raz na kilka tygodni na jednym z nich. To niezbyt wielka skala ryzyka, prawda? Warto o tym pamiętać, słuchając gromkich apeli tak zwanych autorytetów o „zrobienie porządku i zapewnienie bezpieczeństwa normalnym widzom”.

Uważam się za liberała – klasycznego. Ilekroć zatem ktoś pyta mnie, jak rząd ma ochronić nas przed jakąś postacią zła, odpowiadam: „A kto ochroni nas przed rządem?”. Tę wątpliwość także warto w sobie zachować, widząc, jak „liberał” z Gdańska, licząc na poparcie otumanionego telewizją motłochu, stosuje w praktyce zasadę odpowiedzialności zbiorowej i właśnie owym „normalnym widzom” uniemożliwia obejrzenie meczu – już nie w przyzwoitych warunkach, lecz w ogóle. Część z tych ludzi zakupiła przed rozpoczęciem rozgrywek karnety obejmujące cały sezon. Tusk, odmawiając im korzystania z wykupionej już usługi, zwyczajnie ich okrada. Ponadto zaś przyczynia się do budowania wokół futbolu atmosfery niechęci i nieufności, która z konieczności musi pociągnąć za sobą trudne do oszacowania straty materialne.

Już kilka miesięcy temu - przyglądając się, jak premier demonstruje swą stanowczość oraz nieustanną dbałość o interesy obywateli, rugając przedstawicieli OFE za niegospodarność (niedostatecznie intensywny wykup obligacji państwowych, czyli zbyt mały współudział w zadłużaniu państwa) - skonstatowałem, że zaczyna się u nas putinada dla ubogich. Putinada, bo zgrywanie „silnego człowieka” przez najwyższego urzędnika w państwie graniczącym z Federacją Rosyjską musi nieść z sobą takie skojarzenia. Dla ubogich - bo u Putina za całą tą błazenadą – fotografowaniem się podczas starć z niedźwiedziami i strofowania właścicieli marketów za zbyt wysokie ceny – kryje się jakaś realna treść. Tusk tymczasem jest w tym kostiumie szeryfa-herosa najzwyczajniej w świecie tandetny. Wygląda trochę jak chłopczyk w krótkich spodenkach w masce Batmana, który stara się nastraszyć młodszą siostrę pistoletem na wodę. Problem w tym, że chłopczyk ten dostał od wyborców prawdziwą spluwę, tj. władzę wykonawczą i towarzyszące jej prerogatywy, i teraz strzela z niej na oślep w popłochu. Biada temu, kto wejdzie na linię ognia.

Mam szczerą nadzieję, że Tusk wreszcie przegiął – i, jak to było powiedziane stosunkowo niedawno, jego mocodawcy rzeczywiście „przestawią mu wajchę”. Zamykając bowiem stadion Legii, nie tylko dopuścił się idiotycznego marnotrawstwa włożonych przez państwo w ten projekt pieniędzy - nadepnął również na odcisk swojemu medialnemu protektorowi – Mariuszowi Walterowi. Myślicie Państwo, że ten dobry znajomy Jerzego Urbana tak łatwo odpuści Tuskowi spuszczenie w kiblu ładnych paru baniek, które jego klub zgarnąłby z biletów na kolejne mecze? Jasne, że nie. Albo więc Tusk z Walterem zrobią wspólnie jakąś łapankę, w której powyłapują na chybił trafił ze 200 kibiców, po czym ten pierwszy wsadzi ich hurtem do pierdla odtrąbiwszy przy okazji spektakularny sukces rządu w walce z „kibolstwem” i otworzy bratniemu ITI stadion z powrotem, albo ten drugi zadziwiająco zmieni sympatie polityczne. Kto następny? Oby nie SLD.

 

Student filozofii.Członek Ruchu Autonomii Śląska oraz Stowarzyszenia KoLiber. Górnoślązak z urodzenia i z przekonania. Libertarianin-minarchista.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka