Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann
319
BLOG

Dlaczego nie warto finansować partii z pieniędzy publicznych?

Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann Polityka Obserwuj notkę 4

Redaktor Łukasz Warzecha pisze na swoim blogu, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego, kwestionująca zgodność z ustawą zasadniczą zakazu emisji płatnych spotów wyborczych oraz rozmieszczania billboardów na ulicach miast była decyzją słuszną, bowiem TK stanął w ten sposób w obronie wolności słowa. Enuncjacja ta musi budzić uzasadnione zdziwienie, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że red. Warzecha ma się za liberała gospodarczego, co to prawo własności kocha i rozumie. Taki ktoś powinien wiedzieć najlepiej, że wolność słowa nieograniczona nie jest – jej granicą jest bowiem własność prywatna drugiego człowieka. Tak samo zatem, jak nie może być przyzwolenia na to, by hunwejbini Tuska i Kaczyńskiego mazali swoje wyborcze hasełka markerami po cudzych samochodach albo wdzierali się do mieszkań ich właścicieli, by tam, przystawiwszy im do głowy megafony z jednej, a pistolety z drugiej strony, korzystać z „wolności słowa” – tak też nie ma mowy o zgodzie na dalszą przymusową konfiskatę pieniędzy obywatela w celu wściekłego epatowania go propagandą szkodliwą dla niego i kraju. I chociaż przedmiotem procedowania Trybunału nie była ustawa odbierająca partiom politycznym dotacje oraz subwencje z budżetu państwa, to uchylony zakaz, narzucający Bandzie Czworga nieco większą wstrzemięźliwość w marnotrawieniu zagrabionego majątku, był jednak drobnym kroczkiem ku lepszemu.

Obecna ustawa o finansowaniu partii politycznych jest nie tylko – jako ufundowana na systemowym rabunku – niemoralna, ale też – wysoce szkodliwa. To ona wszak stanowi kluczowy czynnik podtrzymujący w istnieniu zdegenerowany układ polityczny, w którym cztery partie parlamentarne - poprzez generowanie sztucznych, personalno-marketingowych antagonizmów – kreują pozory pluralizmu, jednocześnie nie różniąc się od siebie co do pryncypiów ideologicznych ani na jotę. Zróbmy sobie szybki eksperyment myślowy: wyobraźmy sobie, że w Polsce powstaje dyktatura monopartii, zaś przedstawiciele czterech ugrupowań parlamentarnych, PO, PiS, SLD i PSL, stają się odtąd członkami jej frakcji, odpowiednio: technokratyczno-kosmopolitycznej, patriotyczno-katolickiej, postępowo-libertyńskiej oraz chłopskiej. Czy projekt takiej mega-partii (będącej w gruncie rzeczy rozwinięciem premiera Tuska idei „polskiej Barcelony”) byłby skazany na niepowodzenie wskutek tarć wewnętrznych? Wątpię. Wszystkich tych ludzi łączy bowiem wspólna platforma ideologiczna, obejmująca zarówno przywiązanie do pewnych aksjologicznych priorytetów, takich jak prawa człowieka czy sprawiedliwość społeczna, jak i do konkretnych form instytucjonalnych – powszechnego prawa wyborczego, publicznego szkolnictwa, państwowej służby zdrowia, przymusu ubezpieczeń, krótko mówiąc – do socjaldemokratycznego modelu państwa. Żaden z nich nie jest w stanie nawet wyobrazić sobie innej rzeczywistości niż ta, w której żyją, której są beneficjentami i o której ustanowienie często w przeszłości walczyli. W znacznym stopniu przypominają więc partyjny beton PZPR, dla którego wolny rynek to był „wyzysk człowieka przez człowieka” i głód na ulicach, a konserwatyzm oznaczał „najczarniejszą reakcję”.

Wprowadzenie swobody prywatnego finansowania partii politycznych, wraz z odcięciem Bandy Czworga od strumienia publicznych dotacji, mogłoby przyczynić się rozmontowania tego układu. Wielkim ugrupowaniem byłoby trudniej, gdyż miałyby mniej pieniędzy, małym – łatwiej, bo przy odrobinie szczęścia i obrotności w poszukiwaniu sponsoringu mogłyby mieć ich znacznie więcej niż dziś. Gdyby tak jeszcze uwolnić rynek mediów, tak by obok mediów koncesjonowanych i aprobowanych przez władzę pojawiły się autentyczne media prywatne – może doczekalibyśmy czasów, kiedy przysługujący nam wybór polityczny nie ograniczałby się do związku zawodowego chłopów, lewactwa historycznie wywodzącego się z PPR (via PZPR), socjotechnicznego spektaklu premiera Tuska dla gawiedzi tudzież narodowej mistyki rodem z sekty Towiańskiego w wykonaniu obrońców krzyża. Drastyczny spadek zaufania do rządu, obecnie wynoszącego około 30%, nieskorelowany wcale ze wzrostem poparcia dla pozostałych trzech ugrupowań głównego nurtu – pokazuje, że ludzie naprawdę mają już tego po dziurki w nosie. Nie wiedzą tylko – bo i wiedzieć nie mogą – że dla tego postpolitycznego gnojownika istnieją alternatywy.

Student filozofii.Członek Ruchu Autonomii Śląska oraz Stowarzyszenia KoLiber. Górnoślązak z urodzenia i z przekonania. Libertarianin-minarchista.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka