Zdjęcie pochodzi z "Wiktorii" S. Reńcy (Stowarzyszenie Pokolenie 2010)
Zdjęcie pochodzi z "Wiktorii" S. Reńcy (Stowarzyszenie Pokolenie 2010)
Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie
156
BLOG

Kukła gen. Jaruzelskiego czyli "Fantoche" cz. II

Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie Kultura Obserwuj notkę 0

Obudzili się późno. Dochodziła godzina jedenasta, gdy zeszli na śniadanie. Oboje zamówili po filiżance kawy z mlekiem oraz jajecznicę z grzybami.
– Na deser pójdziemy jeszcze przed obiadem, zabiorę cię na dobre lody.
– To idziemy? – Ewa uśmiechnęła się na wiadomość o lodowym deserze.
Karol stuknął się lekko otwartą dłonią w czoło.
– Zapomniałbym. Jak to się mówi w Polsce? Skleroza nie boli.
– Moja babcia mawiała, że kto nie ma w głowie, ten ma w nogach.
– Na szczęście tutaj są windy – zaśmiali się wesoło. – Poczekaj na mnie przed wejściem, a ja skoczę po aparat fotograficzny.
Ewa, czekając na męża, zobaczyła, że trudno będzie im przejść do Grobu Nieznanego Żołnierza. Plac Zwycięstwa wypełniony był ludźmi.
– Co tam się dzieje? – zapytała Karola, gdy ten wyszedł z aparatem.
– Nie mam pojęcia.
W tej samej chwili obok nich przeszedł mężczyzna w jasnej marynarce i ciemnych okularach w metalowych oprawkach.
– Dolary, marki, dolary, marki – szepnął w ich stronę.
– Proszę pana – Karol zwrócił się do okularnika.
– Dolary, marki?
– Franki.
– To przejdźmy w bardziej ustronne miejsce.
Dopiero teraz Karol zrozumiał, że facet proponuje mu nielegalną wymianę pieniędzy.
– Nie, nie chodzi mi o pieniądze.
Okularnik ze zdziwieniem popatrzył spod opuszczonych lekko szkieł na Karola, który stał w towarzystwie kobiety.
– Chodzi o dodatkowe towarzystwo? – okularnik wykonał jakiś nieokreślony ruch prawą dłonią.
Ewa zaczerwieniła się mocno.
– Też nie – powiedział Karol. – Chciałem tylko zapytać, dlaczego takie tłumy walą na plac?
– Bo święto jest w naszej pięknej ojczyźnie.
– Niedziela?
– Niedziela swoją drogą, ale ważniejsze jest to, że czterdzieści lat temu ogłoszono w Lublinie manifest PKWN, dlatego mamy Narodowe Święto Odrodzenia Polski.
– Pod Sowietami? – Karol spontanicznie zadał to pytanie.
– Od razu tam Sowietami. Panie, jakby nas Ruscy nie wyzwolili, to Hitler popaliłby wszystkich Żydów, a Polaków w następnej kolejności.
Cinkciarz zaśmiał się sam do siebie, jakby opowiedział dobry kawał, i bez słowa odszedł w kierunku grupki Azjatów, szepcząc coś w ich stronę.
Karol i Ewa postanowili znów pójść w kierunku zamku. Mężczyźni w większości pod krawatami, kobiety w letnich sukienkach i sandałach, a dzieci z chorągiewkami i balonikami. Trudno było przecisnąć się przez ten tłum.
– Prawie jak u nas, tyle że tydzień wcześniej – stwierdziła Ewa.
– Tylko że my świętujemy zburzenie Bastylii, co rozpoczęło długą drogę do demokracji, a oni świętują natychmiastowe przejście pod sowieckie jarzmo.
– A może jest tak, jak powiedział ten facet przed hotelem?
– Czyli jak?
– Nie traktują tego jak drugą okupację, tylko również jak drogę do demokracji.
– Tak, która prowadzi donikąd, jak w tej powieści Mackiewicza. Daj spokój, czy Polacy naprawdę są tacy głupi? Skąd u nich wziął się ten cały zryw „Solidarności”, skoro tak hucznie obchodzą komunistyczne święto?
– „Solidarność” to nie cały naród. A z drugiej strony może oni tęsknią do takich dni? Warszawa wygląda dziś całkiem inaczej niż jeszcze wczoraj, jest taka kolorowa, a nie szara, jak Śląsk i Zagłębie.
Wydawało się, że tłum coraz bardziej gęstnieje z każdą minutą, która zbliżała wskazówki zegarków do godziny dwunastej. Oni nieświadomie szli, tak samo jak w nocy, w stronę barbakanu.
W pewnej chwili Ewie wydało się, że w tej ciżbie ludzkiej spostrzegła znajomą twarz. „Nie, to nie może być on” – pomyślała, przyglądając się wysokiemu młodemu mężczyźnie, który tak jak i oni przeciskał się przez tłum. Widziała go przecież przez kilka krótkich sekund – wystarczyło ich tyle, by nazwała go durniem, a on ją przeprosił. Wczoraj wyglądał jak robotnik, a teraz był ubrany jak wagabunda. Towarzyszyła mu dziewczyna, „nawet ładna”. Oboje nieśli na ramionach plecaki, w rękach trzymali kije wędrowców, on dodatkowo namiot. Byli ubrani w dżinsy, kraciaste koszule flanelowe, a na nogach mieli trampki.
– Patrz – powiedziała do Karola. – Tam idzie ten chłopak, którego wczoraj spotkaliśmy z kolegami i drabiną.
Karol spojrzał w kierunku, który ruchem brody wskazała mu żona.
– To jakiś turysta – stwierdził po chwili. – Może bardzo podobny, ale turysta z dziewczyną, jakich wielu teraz jest w Warszawie, są wakacje.
– Ale przecież on idzie w stronę tej samej kamienicy, w której zniknął wczoraj. Chodźmy za nimi.
– Po co? – Karol obejrzał się za siebie, jakby obawiał się, że ktoś podsłuchuje ich rozmowę.
– Nie wiem, czuję, że coś się stanie.
– Lepiej chodźmy na lody. Po co nam jakieś afery?
Lody włoskie wcale nie smakowały jak te, którymi zajadali się rok wcześniej w Rzymie, gdzie spędzali wakacje, mieszkając u koleżanki Ewy ze studiów. Były wodniste, małe, a ich smak pozostawiał wiele do życzenia. Usiedli na ławce stojącej kilkanaście metrów od barbakanu. Karol sięgnął po przewodnik i zaczął czytać:
– Barbakan wzniesiony został około 1548 roku, w pasie warszawskich murów obronnych, na przejściu ze Starego do Nowego Miasta. Projektantem budowli był architekt Jan Baptysta Wenecjanin. Wraz z pobliską Bramą Łazienną i Basztą Prochową tworzył tak zwaną Bramę Zakroczymską…
– Daj spokój, i tak nic z tego nie zapamiętam.
– Nie interesuje cię to?
– Interesuje, ale jest taki upał, że nie mam ochoty na myślenie i kodowanie w pamięci tych szczegółów, o których mi czytasz. Barbakan był, jest i będzie.
– I tu się mylisz, kochanie. Najpierw obrona Warszawy w 1939 roku, a następnie Powstanie Warszawskie spowodowały, że większość miasta po tej stronie Wisły przestała istnieć. Nie było również barbakanu. Tutaj piszą, że jego rekonstrukcji dokonano w latach 1952–1954, pod kierownictwem Wacława Podlewskiego, na podstawie siedemnastowiecznych rycin.
– I po co im było to powstanie?
Karol zauważył, że Ewa po raz kolejny dała do zrozumienia, że jest Francuzką.
– Dlaczego mówisz: „im”, „oni”?
– Nie wiem, tak jakoś mi się powiedziało. Może dlatego, że całkiem inaczej wyobrażałam sobie Polskę? A może dlatego, że przeraża mnie ta szarość i bieda dnia codziennego, a obok są komunistyczne święta i wszystkich ogarnia jakaś radość, i nie wiem, czy jest to na pokaz, bo tak im ktoś nakazuje, czy robią to z własnej, nieprzymuszonej woli. Czuję się, jakbym była w tej książce Orwella.
– Mamy przecież rok 1984, Big Brother is watching you .
– Myślisz, że wszystko jest pod ich kontrolą? – Ewa wyrzuciła resztkę roztopionego loda do kosza na śmieci.
– Jeżeli nie, to oni na pewno by chcieli wszystko kontrolować, pracują nad tym już od czterech dekad.
Obok na ławce usiadł starszy mężczyzna w jasnych, lnianych spodniach, takiej samej koszuli i słomkowym kapeluszu. Postawił przy nodze tranzystorowe radio i sięgnął do chlebaka po kanapki i termos. Z radia zaczęły płynąć dźwięki krakowskiego hejnału. W tym memencie coś zaczęło się dziać przy murze barbakanu, przez tłum przeszły jakieś okrzyki, wszyscy zaczęli przeciskać się w tamtą stronę. Starszy mężczyzna wstał z ławki, to samo zrobił Karol.
– Co widzisz? – zapytała Ewa, która też podniosła się z ławki.
– Nic, pełno ludzi, chodź, podejdziemy tam.
Dopiero kilka metrów od muru Karol zauważył to, czemu wszyscy się przyglądali. Wtedy ktoś go popchnął, jakiś wysoki mężczyzna z wąsem, za którym szedł drugi, w marynarskiej czapce.
– Rozejść się, nie ma tam nic ciekawego.
– Co to za zgromadzenie? Proszę stąd odejść i nie tamować ruchu pieszych.
Na jednym z występów między blankami wieńczącymi mur obronny ktoś zaczepił sznur, a na nim… kukłę Jaruzelskiego, w mundurze i charakterystycznych ciemnych okularach.
– Fantoche! – krzyknęła Ewa.
– Nie, kochanieńka, to Jaruzelski, wypisz, wymaluj. Każdy go rozpozna po tych wronich okularach spawacza. Pani to skąd się urwała? – starsza kobieta stojąca przed Ewą mierzyła ją wesołym wzrokiem, a wokół rozszedł się śmiech.
Kobieta, zachęcona tym, że rozbawiła sąsiadów, dalej drwiła z generała.
– Wiecie, czemu on tu wisi?
– Co ma wisieć, nie utonie – stwierdził poważnie mężczyzna pod krawatem. Wyglądał na lekko zawianego.
– Eeee tam – odparła staruszka. – Bo w nocy gadał ze swoim portretem…
– Gadał chłop do obrazu, a obraz ani razu.
– A właśnie, że nie, panie kochany, bo przemówił. Jaruzelski zwraca się swego portretu: „Ech, co to będzie?”, a Wojtek z obrazu do niego: „Co ma być? Mnie zdejmą, a ciebie powieszą”.
Karol i Ewa zaśmiali się, tak samo jak inni stojący wokół kawalarki. Nie śmiał się jedynie facet pod krawatem, znów pełen powagi stwierdził:
– I powiesili gada.
Karol zaczął przeciskać się bliżej muru. Po drodze zdjął osłonę z obiektywu.
– Panie, rób pan zdjęcia, będzie dla potomności – zachęcał go niski mężczyzna.
– Tak jest – dodał jego kolega.
Trzasnęła migawka, Karol zmienił ustawienie światła i przesłonę, a tamci rozmawiali ze sobą.
– To się wkurwi nasza władza kochana.
– O, już się złażą, jak muchy do gówna.
W kierunku tłumu zbliżało się czterech żołnierzy, a w ich pobliżu szybkim krokiem ku tłumowi zmierzał milicjant, przytrzymując lewą ręką czapkę, a prawą pałkę i raportówkę.
– Czterech pancernych i pies – ktoś skwitował ten widok.
Ludzie znowu się zaśmiali, ale tym razem Karol nie zrozumiał aluzji. Dalej robił zdjęcia, chciał mieć jak najlepsze ujęcie. Nagle wyrósł przed nim wysoki mężczyzna i zasłonił widok na kukłę.
– E, ty, wielki, matka szklarz, a ojciec świca? Nie przeszkadzaj panu, bo robi zdjęcia.
Wielkolud odwrócił się energicznie.
– Przepraszam najmocniej, nie zauważyłem, że pan pracuje. Odbitkę poproszę na wieczną pamiątkę.
– Niech pan mi zapisze swój adres – spontanicznie odparł Karol.
– Nie mam gdzie zapisać.
Jakaś młoda dziewczyna wyjęła notes.
– Gdzie pan mieszka? – panienka zadzierała w górę głowę, patrząc na wysokiego mężczyznę.
– Białystok, Armii Ludowej 24 przez 15, Adam Gawiej.
Swoje adresy zaczęli podawać również inni, a dziewczyna skrupulatnie notowała je w notesie.
– Ci durnie chyba strażaków wezwą na pomoc, bo zdjąć Jaruzela nie mogą.
Już od dwudziestu minut tłum gęstniał przy barbakanie i w ogóle nie reagował na wezwania mundurowych i tajniaków do rozejścia się. Jeden z nich wyrwał jakiemuś turyście aparat i próbował wyjąć z niego film, by go prześwietlić. Zaczęła się tam przepychanka i utarczka słowna.
– Panie, schowaj ten sprzęcior, bo jakaś menda jeszcze go panu zabierze.
– Kto? – Karol nie wiedział, o co chodzi wielkoludowi.
– Pan nietutejszy?
– Z Francji.
– Aha, no, o milicję mi chodzi. Widzisz pan, że już szaleją.
– Ma pan rację, jeszcze tylko jedno zdjęcie i skończę rolkę.
Gdy tak się stało, Karol przewinął film i schował kliszę do kieszeni w spodniach, a do aparatu założył nowy film.
Dziewczynka zebrała adresy i podeszła do Karola.
– Proszę – powiedziała, podając mu kalendarzyk, w którym kilka stron było zapełnionych adresami.
– To są osoby, które chcą, by przesłał im pan po jednym zdjęciu.
Karol podziękował i schował kalendarzyk do drugiej kieszeni. Odwrócił się i wzrokiem odszukał Ewę. Stała jakieś trzy metry za nim i rozmawiała z parą wyglądającą na małżeństwo.

SEBASTIAN REŃCA

Nasze szeregi tworzą ludzie różnych profesji i zawodów. Są wśród nas dziennikarze, politycy, adwokaci, działacze społeczni, twórcy kultury i sztuki – ludzie kreatywni których połączyło przywiązanie do konserwatywnego systemu wartości. Wierni tym wartościom wspieramy wszystkie inicjatywy promujące ideę wolnego społeczeństwa, obronę mechanizmów gospodarki wolnorynkowej oraz poszanowanie dla tradycji i kultury narodowej. Wywodzimy się z różnych grup i środowisk jednak większość z nas swoją pierwszą społeczną działalność prowadziła w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. To właśnie tam formował się światopogląd wielu z naszych członków. To właśnie tam nabywaliśmy pierwszych doświadczeń.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura