Nagle milicjanci zaczęli przesuwać tłum do tyłu, by zrobić miejsce dla nyski, która zaparkowała pod kukłą. Wyskoczyło z niej trzech mężczyzn ubranych po cywilnemu. Dwóch z nich splotło ręce, tworząc podstawę dla trzeciego, który dzięki temu szybko wdrapał się na dach samochodu. Choć był wysoki, w żaden sposób nie mógł dosięgnąć kukły, by odciąć ją ze sznura.
– Drabina, skombinujcie drabinę, inaczej nie dam rady dostać się do…
Ludzie śmiali się, obserwując to komiczne widowisko.
– Nie skacz, nie skacz, bo jeszcze dziurę w dachu zrobisz, a towarzysza nie zdejmiesz! – krzyknął ktoś z tłumu.
Tamtych dwóch zaczęło się naradzać, skąd wziąć drabinę. W końcu coś wymyślili i biegiem puścili się w kierunku ulicy Długiej.
– Pewno do ciecia jakiegoś lecą – stwierdził któryś z sąsiadów Karola.
Po pięciu minutach wrócili i podali drabinę temu, który wciąż stał na dachu nyski. Mężczyzna ustawił ją, ale gdy wszedł na czwarty szczebel, drabina zaczęła usuwać się do tyłu.
– Musi ktoś tu wejść i przytrzymać mi ją.
Jeden z tych na dole wezwał gestem dłoni milicjanta. Wspólnie pomogli koledze wejść na dach. Teraz poszło już szybko i sprawnie. Odcięta kukła spadła na chodnik.
– Uważaj, bo jak się Jaruzel dowie, co z nim robisz, to cię zdegraduje…
– Albo zamknie – dodał ktoś inny z gapiów.
Ewa przecisnęła się do Karola.
– Chodźmy stąd, nie ma już na co patrzeć – chwyciła go pod rękę i poszli w kierunku z zamku.
– … musi pan o tym wszystkim opowiedzieć na antenie – stwierdził Karol, kończąc swą opowieść.
Chyba zaschło mu w gardle, bo sięgnął po wysoką szklankę wypełnioną lodem i wodą. Wypił chciwie kilka łyków i razem zapaliliśmy po gitanesie bez filtra.
– Ma pan tę fotografię?
– Oczywiście, dziś rano oddałem kliszę do wywołania. W drodze na spotkanie z panem odebrałem zdjęcia z zakładu.
Dwadzieścia kilka czarno-białych fotografii było bardzo podobnych. Na większości z nich widać było ceglany mur obronny, sznur, a na nim wiszącą postać generała Wojciecha Jaruzelskiego. Na oko mogła ona mieć około jednego metra, może nieco więcej. Wybrałem trzy, które wydały mi się najlepsze.
– Mogę? – zapytałem, chowając je do wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Oczywiście – zgodził się Karol.
– Co pan zrobił z notesem, w którym ta dziewczyna zapisała adresy chętnych na odbitki?
– Mam go przy sobie. Proszę – Karol podał mi nad stołem kalendarzyk.
Szybko policzyłem adresy, było ich jedenaście.
– I co, prześle pan im te zdjęcia? – spytałem, patrząc mu w oczy.
– Oczywiście, przecież obiecałem to tym ludziom.
Zgasiłem papierosa i upiłem łyk piwa, by spłukać drobiny tytoniu z zębów.
– Zrobi pan im krzywdę.
– W jaki sposób? – odparł naiwnie mój rozmówca.
– Nie wie pan, że Polska jest krajem totalitarnym, w którym tajemnica korespondencji jest tak samo przestrzegana jak zapis w Konstytucji PRL mówiący o tym, że kraj ten zapewnia obywatelom wolność słowa, druku, zgromadzeń i wieców, pochodów i manifestacji? Wszystkie listy i przesyłki zagraniczne są kontrolowane. Takie zdjęcie z powieszonym Jaruzelskim…
– To była fantoche – wtrąciła Ewa.
– Bez różnicy, droga pani, spowoduje tylko reperkusje wobec adresatów.
– Co mam zrobić?
– Nic, niech pan zapomni o tej obietnicy.
Karol ponownie sięgnął po papierosy. Jego czoło było gęsto zroszone potem. Denerwował się jak cholera.
– W takim razie niech pan weźmie ten kalendarzyk.
– A mnie po co? – tym razem ja zapytałem.
– Do archiwum, a jak przyjdzie czas, że w Polsce nie będą czytać prywatnych listów, to wyśle im pan te odbitki. Proszę wziąć również ten film. On ma przecież historyczną wartość.
Zgodziłem się.
O całej tej historii przypomniałem sobie, gdy znajomy profesor socjologii poprosił mnie o jakieś ciekawe i mało znane informacje, dotyczące wyjątkowych działań opozycji w Polsce lat osiemdziesiątych. Zacząłem wtedy surfować po internecie i natrafiłem na informację zamieszczoną na stronie Grup Oporu „Solidarni”:
Szanowni Koledzy „Solidarni”
W związku z Waszą prośbą zamieszczoną na stronie internetowej – pod fotografią kukły Jaruzelskiego – informuję, że zdjęcie przedstawia wynik akcji przeprowadzonej przez ludzi z Grupy Specjalnej „Armenia” w „święto państwowe” 22 lipca 1984 r. o godzinie 12.00. Jej wykonawcami byli (alfabetycznie):
„Czarny” (Andrzej Ziółkowski), „Generał” (Marek Harasiuk), „Młody” (Ireneusz Przytuła), „Robert” (Robert Przytuła), „Włodek” (Andrzej Kołodziejski), w charakterze obserwatora „Paweł” (Piotr Sobolewski), dwie kobiety i fotograf.
Kukła mierzyła ok. 100–120 cm, była lekka, wykonana przez studentów ASP z papier-mache, dostarczył ją „Czarnemu” obecny wówczas w Warszawie Andrzej Czuma.
Przygotowania trwały co najmniej tydzień, głównie były poświęcone poszukiwaniom najbardziej „atrakcyjnego” miejsca. Z uwagi na fakt, że na Starym Mieście w okresie letnim zawsze przebywały tłumy spacerowiczów i turystów oraz ze względu na to, że kukła musiała być powieszona w miejscu trudnym do zdjęcia, spośród kilku rozpatrywanych wariantów wybór padł na najwyższy blank murów w pobliżu Barbakanu.
Na blank można było dostać się w miarę niepostrzeżenie i szybko tylko od wewnętrznej strony muru, od podwórka kamienicy przy Nowomiejskiej 15, ale jedynie przy pomocy niezwykle długiej drabiny strażackiej. Drabinę taką wyszukał „Czarny” na terenie gospodarczym Dyrekcji Kolei przy ul. Targowej i „zakupił” ją od tamtejszego pracownika za tradycyjne pół litra wódki. Na dwa dni przed akcją, z Pragi, przez most Śląsko-Dąbrowski, drabina została przetransportowana na piechotę przez udających ekipę remontową, ubranych w kombinezony robocze, „Czarnego”, „Generała” i „Włodka”, ukryta w zagraconych, dostępnych wówczas podpiwniczeniach Barbakanu i przymocowana łańcuchem z solidną kłódką. Maszerująca przez miasto i krzątająca się pod Barbakanem ekipa „robotników” nie zwracała najmniejszej uwagi. W nocy z 21/22 lipca drabina powędrowała na podwórko kamienicy Nowomiejskiej 15 i również w ten sam sposób została zabezpieczona przed kradzieżą (przykuta do ławki).
W dniu akcji, zgodnie z drobiazgowo opracowanym planem, na kilka minut przed godziną 12.00 kukłę ze sznurowym powrozem i pętlą katowską na szyi dostarczyli z mieszkania „Czarnego” na Stare Miasto „Generał” i „Horpyna” (Hanna Głowacka), oboje ucharakteryzowani na wakacyjnych włóczęgów (kije, plecaki, „namiot”). Było tak gęsto od ludzi, że musieli przedzierać się przez tłum.
Akcja zaczęła się w momencie pojawienia się „Generała” na podwórku domu Nowomiejska 15, zresztą wszyscy bezpośredni uczestnicy weszli tam bez słowa z kilku stron jednocześnie. W jednej chwili „Tadek” zdjął łańcuch mocujący drabinę, obaj z „Młodym” podbiegli kilka kroków i oparli ją o mur, w klatce schodowej kamienicy „Czarny” wyjął kukłę z pokrowca namiotu i przekazał jaruzela „Robertowi”. Ten wdarł się na szczyt blanku, umocował powróz na drewnianym haku, przełożył kukłę na zewnętrzną stronę muru i skoczył siedem–osiem metrów w dół, asekurowany przez „Młodego”. Skoczył, bo gdy dostał się na blank, „Tadek” już ewakuował drabinę, odbiegając z nią jak najdalej od miejsca akcji, w głębokie podwórka sąsiednich domów. Tamże ukrył ją gdzieś we wcześniej upatrzonym miejscu za śmietnikami, przykuł łańcuchem, pierwszy wycofywał się w kierunku pomnika Kilińskiego, odpalał swoją wysłużoną „Warszawę” i czekał na kilku pozostałych „sprawców”. Reszta wycofała się podwórkami i wmieszała w tłum.
Akcja przebiegła błyskawicznie, trwała nie dłużej niż 30 sekund, obyło się bez strat. Mimo iż przez Świętojańską przelewały się naszpikowane wywiadowcami tłumy ludzi (środek wakacji! – upał! – turyści! – kilometr dalej uroczysta odprawa wart pod Grobem Nieznanego Żołnierza!), nikt z osób postronnych nie zorientował się, co się dzieje kilka metrów dalej, za rogiem kamienicy – z wyjątkiem może dziesięcioletniego chłopaka z podwórka. Ten, z piłką pod pachą, na widok odbezpieczanej przez „Czarnego” krótkiej broni palnej i miotaczy gazowych w rękach „Generała” i „Młodego” stanął jak wryty. Z odrętwienia wyrwał go dopiero drugi czy trzeci rozkaz: – „Spieprzaj stąd!” – rzucony w pośpiechu w czasie wyjmowania kukły z pokrowca.
Kukła wisiała ponad pół godziny, być może nieco dłużej. Ekipa likwidacyjna była bezradna, nie wiedziała, jak zdjąć wisielca, bo mur w tym miejscu jest niezwykle wysoki. Kukła zjechała w dół dopiero wtedy, gdy (zdaje się, że tak było) pod blank przybyła „Nyska”, a na jej dachu ustawiono jakąś standardową drabinę.
Efekt był piorunujący. Akcja została zrobiona w biały dzień, niemal na oczach tysięcy mieszkańców i turystów, mimo wszędzie obecnych patroli. – „To nie był śmiech – to był zbiorowy krzyk radości” – relacjonowała obserwatorka Krystyna (nazwisko nn). Właśnie jakiś przewodnik wyjaśniał wycieczce znaczenie murów obronnych Warszawy, gdy zmieszał go grupowy pomruk: „Ooooooooo !!!”. Ktoś ze śląskim akcentem krzyczał: „Niemożliwe! – ale jaja...!”. Ludzie zataczali się ze śmiechu, biegli i tłoczyli się pod murem, pod kukłą, kto miał aparat – fotografował. Oprócz najważniejszego elementu ośmieszenia władzy był to celnie wymierzony policzek obecnym tam mundurowym i tajniakom. I o to chodziło.
Zawieszoną kukłę sfotografował jeden z naszych ludzi, prawdopodobnie „Grześ” Jaworski (fakt do ustalenia). Każdy w grupie otrzymał na pamiątkę po kilka odbitek i naturalnie, że rozeszły się one nawet poza ogniwa GS. Co zrozumiałe, dostał je również szef całej Struktury o nazwie „Armenia”, Wojciech Stawiszyński – „Roman” – jak stwierdził kilkanaście dni temu – stykając się z Teosiem Klincewiczem na spotkaniach „góry”. Być może fotografię mu kiedyś przekazał osobiście. Może taką drogą zdjęcie dotarło do Waszych szeregów, ale dopiero w 1985 r.? Niezależnie od wszystkiego, na bazie jednego ze zdjęć, w jakiś czas później ukazała się pocztówka TKOS sygnowana datą „22 VII 1984”, kolportowana najprzeróżniejszymi kanałami.
Mimo niepowtarzalności akcji stanowiła ona jednak tylko epizod na drodze GS „A”, bo robotą zajmowaliśmy się wówczas każdego dnia. O tym – wskutek Waszej uprzejmej propozycji udostępnienia nam kącika na stronie – niebawem postaramy się napisać chociaż pokrótce. Nadszedł czas, aby zacząć publicznie ujawniać fakty i ludzi. Grupa Specjalna „Armenia” milczała dwadzieścia lat.
Z pozdrowieniami
za GS „A”
Andrzej Ziółkowski
Gdy to przeczytałem, zapaliłem papierosa i wyszedłem na balkon swego mieszkania na szesnastym piętrze. Miasto w dole już dawno spało. Lektura tych kilkudziesięciu linijek przypomniała mi tamto spotkanie z Karolem i Ewą w upalny sierpniowy dzień. W głowie otworzyła mi się szufladka pamięci, w której schowałem tamte wydarzenia.
Niedopałek zniknął gdzieś w dole. Ponownie usiadłem do biurka. Z dolnej szuflady wyjąłem teczkę z kopertami i odliczyłem jedenaście sztuk. Kalendarzyk leżał tam, gdzie go położyłem dwadzieścia sześć lat temu. Na półce z albumami światowego malarstwa.
Pierwszą kopertę zaadresowałem do Adama Gawieja z Białegostoku.
SEBASTIAN REŃCA
Marek Harasiuk, ur. 17 XI 1960 w Warszawie. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, Wydz. Prawa i Administracji (1988).
X 1980–XII 1981 działacz NZS na UW, w II i XI–XII 1981 uczestnik strajków studenckich. Od III 1982 członek grupy specjalnej Komitetu Porozumienia Międzyzakładowego „S” i Grup Oporu Solidarni, kierowanych przez Waldemara Różyckiego, uczestnik akcji ulicznych, m.in. ochrony manifestacji, akcji ulotkowych, tzw. zasmradzania, malowania na murach itp., w 1982 uczestnik akcji zasmrodzenia Teatru Syrena. Od 6 I 1983 w ukryciu, ścigany listem gończym, w VIII 1983 ujawnił się w Prokuraturze Warszawa-Śródmieście. 1983–1984 kontynuował działalność w grupie Marka Gajka. 1984–1989 działacz struktury „Armenia” (m.in. z Piotrem Sobolewskim), grupy zajmującej się m.in. rozprowadzaniem ulotek, malowaniem napisów na murach i ustawianiem tzw. gadał. W 1984 uczestnik akcji liczenia głosów podczas wyborów do samorządu i w 1985 do Sejmu PRL. 1987–1989 emiter radia „S”. Związany z Solidarnością Polsko-Czechosłowacką, X 1988–1989 na zlecenie Zbigniewa Janasa 4-krotnie przerzucał podziemną literaturę przez granicę na terenie Tatr Zachodnich. 1988–1990 członek Solidarności Walczącej, uczestnik akcji ulotkowych i kolporter, m.in. pisma „Horyzont”. 1988–2000 utrzymywał się z prac dorywczych z zakresu doradztwa prawnego. Od 2001 adwokat. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi (2007).
Włodzimierz Domagalski
Nasze szeregi tworzą ludzie różnych profesji i zawodów. Są wśród nas dziennikarze, politycy, adwokaci, działacze społeczni, twórcy kultury i sztuki – ludzie kreatywni których połączyło przywiązanie do konserwatywnego systemu wartości. Wierni tym wartościom wspieramy wszystkie inicjatywy promujące ideę wolnego społeczeństwa, obronę mechanizmów gospodarki wolnorynkowej oraz poszanowanie dla tradycji i kultury narodowej. Wywodzimy się z różnych grup i środowisk jednak większość z nas swoją pierwszą społeczną działalność prowadziła w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. To właśnie tam formował się światopogląd wielu z naszych członków. To właśnie tam nabywaliśmy pierwszych doświadczeń.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura