Stowarzyszenie KoLiber Stowarzyszenie KoLiber
90
BLOG

Stefan Sękowski: Smoleński papierek lakmusowy

Stowarzyszenie KoLiber Stowarzyszenie KoLiber Polityka Obserwuj notkę 1

Tym, czym dla XIX-wiecznych socjalistów był zamach na arcyksięcia Ferdynanda, tym dla KoLibrantów była śmierć Lecha Kaczyńskiego nieopodal Smoleńska.
 
Działacze prężnie funkcjonującej II Międzynarodówki nie spodziewali się, jakie skutki dla ich ruchu przyniesie wybuch I wojny światowej w 1914 roku. 28 czerwca 1914 roku okazało się, że hasła międzynarodowej solidarności proletariatu i antymilitaryzmu przegrywają z chęcią obrony ojczyzny. Zarówno Socjaldemokratyczna Partia Niemiec, jak i Francuska Sekcja Międzynarodówki Robotniczej (której już nazwa sama wskazywała na międzynarodowy i antypatriotyczny charakter) wsparły rządy swoich krajów w ich działaniach wojennych. Nawet część marksistów rosyjskich, w tym Jerzy Plechanow, postanowiła porzucić dotychczasowe hasła.
 
W efekcie bardziej nieprzejednani socjaliści, pokroju Róży Luksemburg czy Lenina, wyklęli swoich dotychczasowych towarzyszy jako zdrajców. Choć raczej można by powiedzieć, że, pozostając w mniejszości, sami stali się renegatami. Oczywiście do czasu, aż bolszewicka wizja marksizmu zwyciężyła w Rosji i stała się obowiązującą wykładnią. W efekcie po zakończeniu konfliktu zbrojnego między obiema grupami powstała wyrwa, która doprowadziła do upadku II Międzynarodówki i wykrystalizowania się XX-wiecznej socjaldemokracji i komunizmu. I wojna światowa była papierkiem lakmusowym sprawdzającym, na ile ówczesny ruch robotniczy uznawał głoszone przez siebie hasła za przystające do realnego świata.
 
Nie będę dociekał, czy to zaangażowanie się w konflikt między państwami burżuazyjnymi na zasadzie wywołania rewolucji, czy też wsparcie własnej ojczyzny było bardziej konsekwentną realizacją obowiązujących wówczas interpretacji marksizmu. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Wydaje mi się jednak, że tym, czym dla ruchu robotniczego wówczas była I wojna światowa, tym dla KoLibrantów była katastrofa prezydenckiego samolotu w Smoleńsku.
 
KoLibranci jak komuniści
 
Polskie środowisko konserwatywno-liberalne wykazuje spore podobieństwo do II Międzynarodówki Robotniczej. Nie jesteśmy oczywiście tak liczni i, niestety, nie jesteśmy także tak prężni. Całe szczęście nie mamy jednego klasyka, swoistego koliberalnego Marksa, w którego jesteśmy wpatrzeni jak w obrazek i którego dzieła studiujemy i do którego interpretacji przykładamy świat. W rzeczywistości klasyków takich można by w naszym życiu intelektualnym wymienić co najmniej kilkunastu, co powoduje, że nawet szukając prostego wyjaśnienia życia na Ziemi, musielibyśmy sklecić je z poglądów różnych myślicieli.
 
Mamy jednak wroga, którego zniszczenie – a przynajmniej powstrzymanie – jest właściwie jedynym naszym wspólnym celem. I w tej mierze bardziej przypominamy I, niż II Międzynarodówkę, która miała już bardziej wyrazisty profil, niż zdecydowanie antykapitalistyczna, a poza tym różniąca się niemal we wszystkim jej poprzedniczka. Zapewne niejeden zainteresowany łapie się za głowę czytając tu i ówdzie, że są wśród nas zarówno konserwatyści, jak i liberałowie, monarchiści, zwolennicy dyktatury pokroju Pinocheta czy Franco i anarchiści. Tak wybuchowa mieszanka może powstać jedynie w bardzo specyficznych warunkach.
 
W tych właśnie warunkach naszym wspólnym wrogiem jest socjalizm, który zewsząd nas atakuje. Nie ma ironii w tym, co piszę, choć o terminologii można dyskutować. Denerwuje nas (to bardzo delikatnie powiedziane) wszechwładza urzędników, przejmowanie przez państwo władzy nad kolejnymi gałęziami gospodarki, wysokie podatki, zakaz palenia papierosów w miejscach publicznych i wychowywania dzieci wedle własnego światopoglądu. Słowem: próby ograniczania nas przez ludzi, którzy mają do tego prawo jedynie dzięki temu, że inni ludzie (niekoniecznie my) ich do tego upoważnili.
 
Choć Polska nie jest ewenementem na skalę światową w tym zakresie – a nawet jest wiele państw, które znacznie bardziej ciemiężą swoich obywateli, niż III RP – to i nasza klasa polityczna składa się niemal z samych „socjalistów”. Mimo swoich gromkich zapewnień zarówno „antykomunistyczny” PiS, jak i „liberalna” PO w coraz większym stopniu zmniejszają naszą wolność. Ratunku nie widać także ze strony prezydenta, który głośno mówi o tym, że przed wojną należałby do Polskiej Partii Socjalistycznej. Choć liczni KoLibranci angażują się w politykę, także w ramach owych „socjalistycznych” partii, to jednak wybierają je jako mniejsze zło.
 
Karty na stół
 
I w takiej sytuacji pod Smoleńskiem spada samolot z 96 osobami na pokładzie. Znajdują się na nim m.in. prezydent Polski Lech Kaczyński i czołowi politycy wszystkich partii parlamentarnych.
 
Z KoLibrowego punktu widzenia – sami socjaliści.
 
W tej sytuacji dwudziestu kilku KoLibrantów, którzy wcześniej mieli pod sejmem zorganizować happening wymierzony w absurdalność wielu ustaw przyjmowanych przez parlament, miast się cieszyć bądź całą sytuację uznać za nieistotną, poszło pod Pałac Prezydencki i złożyło tam znicze. Następnie już w szerszym gronie, zamiast zgodnie z planem świętować 10. Urodziny swojego Stowarzyszenia, KoLibranci skrócili uroczystość i uczynili ją o wiele bardziej stonowaną, niż miała być w rzeczywistości. A potem, gdy została ogłoszona żałoba narodowa, wielu z nas dalej chodziło pod Pałac Prezydencki; brało także udział w różnorakich obchodach czy też pogrzebie prezydenta Kaczyńskiego.
 
Oczywiście nie mówię tu o wszystkich. Już w tragiczną sobotę pojawiały się głosy, że właściwie żadna tragedia się nie wydarzyła, ze zginął średniego formatu prezydent i liczna ekipa miernych polityków. Że szkoda co najwyżej Rzecznika Praw Obywatelskich czy prezesa IPN, a także działaczy Rodzin Katyńskich. Wreszcie, że to przecież tylko politycy, którzy nic dobrego dla nas nie zrobili, a codziennie więcej osób ginie w wypadkach drogowych i się z tego powodu nie ogłasza żałoby narodowej. Różnica zdań na ten temat prowadziła też do scysji i nad niejednym rocznicowym gościem spoza Warszawy zawisła groźba, że będzie spał na schodach (nie wiem, czy ostatecznie zrealizowana).
 
Anarchopaństwowcy i propaństwowi anarchiści
 
Właśnie w tych różnicach zdań ujawnił się papierek lakmusowy. Wydawałoby się, że podobnie myślący ludzie zostali nagle podzieleni informacją o śmierci prezydenta, który reprezentuje Rzeczpospolitą. W przypadku osób, które dużo rozmyślają nad kwestiami społecznymi, trudno mówić o zaczadzeniu medialną propagandą tragedii narodowej – raczej niewielu z tych KoLibrantów, którzy widzieli podczas tygodnia żałoby narodowej w śp. Lechu Kaczyńskim „swojego prezydenta”, robiło to na zasadzie owczego pędu. Niejeden fan Rothbarda i Hoppego tego dnia poczuł się etatystą. Z kolei z legalistycznego konserwatysty nierzadko wychodził antyestablishmentowiec, który kompletnie nie rozumiał, dlaczego ludzie się tak smucą. Sygnały tych postaw były być może widoczne także wcześniej, jednak ich wyraźne ujawnienie – bądź uświadomienie – wymagało bardzo drastycznej sytuacji. Takiej, jak smoleńska katastrofa właśnie.
 
Nie zamierzam oceniać ani pozostania przy swym propaństwowym bądź anarchistycznym podejściu, choć – w przeciwieństwie do ruchu robotniczego – KoLiber to mój cyrk, mimo iż nie ośmielę się żadnego KoLegi czy KoLeżanki nazwać moją małpą. Nie każdy dotychczasowy anarchista stał się nagle państwowcem, czego na pewno wielu oczekiwało – i to bynajmniej nie z powodu doktrynerstwa, ale po prostu szczerości swoich przekonań. W moim przypadku okazało się, że w sympatyku anarchizmu (choć anarchistą siebie bym nie określił) tkwią pierwiastki republikanina.
 
Smoleński sprawdzian wykazał nie tylko prawdziwość bądź nieprawdziwość naszych poglądów, ale także fakt, iż z Polską nie jest jeszcze aż tak źle, jak nam się czasem wydaje. Rzeczpospolita codziennie wystawia na ciężką próbę naszą lojalność, co powoduje, że często zamiast „rzeczy wspólnej” widzimy w niej ciemiężyciela, bądź, w najlepszym wypadku, zbiorową krowę do dojenia. Ciężko powiedzieć, jaki byłby efekt naszego światopoglądowego sprawdzianu, gdyby katastrofie uległ samolot prezydenta Kwaśniewskiego wracającego z Charkowa, bądź gdyby Polska do dziś nie przeszła transformacji ustrojowej. Zapewne mało który KoLibrowy „anarchista” zapałałby miłością do urzędu prezydenta (czy I sekretarza), a i wielu konserwatystów cieszyłoby się z tej sytuacji.
 
Stefan Sękowski
 
--------------------------------------------------
 
Tekst ukazał się w kwietniowym "Gońcu Wolności" Biuletynie Stowarzyszenia KoLiber.

www.koliber.org Stowarzyszenie KoLiber to ogólnopolska organizacja łącząca ludzi o poglądach konserwatywnych oraz wolnorynkowych. Posiadamy ponad 20 oddziałów w miastach całej Polski. Konserwatyści, liberałowie, libertarianie, wolnościowcy, monarchiści, minarchiści, anarchokapitaliści, antykomuniści. Licealiści, studenci i przedsiębiorcy - młode pokolenie, któremu bliskie są wartości takie jak: ochrona własności, wolność gospodarcza, rozwój samorządności, szacunek dla historii i tradycji oraz silne i bezpieczne państwo. W naszej działalności dążymy do: I Realizacji idei wolnego społeczeństwa. II Całkowitego poddania gospodarki mechanizmom rynkowym. III Obrony suwerenności państwowej. IV Stworzenia "silnego państwa minimum" opartego na rządach Prawa. V Rozwoju samorządności. VI Poszanowania tradycji i historii. VII Uznania szczególnej roli Rodziny Działając w KoLibrze pragniemy zarazem inspirująco i twórczo wykorzystać spędzany wspólnie czas. Pole naszej działalności jest niezwykle szerokie: od tak poważnych przedsięwzięć jak międzynarodowe konferencje, obozy naukowe, panele dyskusyjne poprzez uliczne manifestacje aż po nieformalne spotkania, imprezy integracyjne oraz pikniki. Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą. Nie zawsze się zgadzamy, ale to jedyne takie miejsce na polskiej scenie politycznej, gdzie prawica potrafi rozmawiać i wypracowywać kompromisy. Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka