Wieprz obudził się wilkiem, bo cuda jednak się zdarzają. Jakże rozkoszny był pierwszy kwadrans po przebudzeniu, gdy można było spokojnie i bez ruchu napawać się gęstą sierścią, która zastąpiła szczecinę! Jednak wilk nie może próżnować. Ruszył na łowy. Myliły mu się nieco kroki, bo w końcu wilk porusza się inaczej niż, z przeproszeniem, świnia, ale ogólnie nie miał sobie niczego do zarzucenia: ani jako wieprz, ani jako wilk. Gospodarz, którego napotkał, nie wyglądał na zdziwionego. – Paciary mi daj! – warknął wieprz, który obudził się wilkiem. – I ziemniaków! Byle dużo.
Gospodarz nasypał ziemniaków do koryta i nalał gęstej paciary.
– Dobrze aby ukiszona? – zmarszczył brwi nowy wilk.
– Paciara? Paciara jest ukiszona jak fiks – odpowiedział gospodarz.
Wilk zanurzył pysk w korycie.
– Aha – prychnął, nie przerywając jedzenia – teraz to nie jest żadna paciara, ino jagnięcina!
– Ino jagnięcina – zgodził się gospodarz. Obojętność jest pierwszą, drugą i trzecią religią.
W chlewiku przybyło jagnięciny, a jednocześnie nikt nie odnotował niedoboru paciary. Cuda jednak się zdarzają.
Mijały błogie dni. Wilk co świt wyruszał na łowy i najadał się do sytości złowioną w korycie jagnięciną, zakiszoną na dodatek jak fiks. Troszkę niepokoiło go to, że wśród znajomych są same świnie, a nie ma żadnego wilka, choćby skundlonego, ale i na to przecież znajdzie się milion sposobów. – Też możecie być wilkami – powiedział łaskawie wieprz, który obudził się wilkiem. Koledzy podnieśli uszy i zastrzygli nimi jak wilki. – To znaczy tak na chwilę – dodał szybko wilk, bo przyjaźnie przyjaźniami, a jakaś hierarchia musi obowiązywać.
To były piękne lata. Wataha wybiegała razem na polowania, zagryzała paciarą i cudownie chrząkała do księżyca, który był bardziej pyzaty niż zwykle, a przynajmniej tak się umówiono. Ziemia przesuwała się pod łapami drapieżników, popychana do żwawszego biegu przez zakrzywione pazury.
– Wilcy wy moi – szeptał czule nowy wilk do swoich towarzyszy i mocnym głosem dodawał: – Wilcy!
Wieprz, który był wilkiem, obudził się na powrót wieprzem, bo cuda jednak się zdarzają. Uniósł łeb, który przez te wszystkie wilcze lata zdążył mu już posiwieć, i rozejrzał się po okolicy. Nie trzeba było zresztą wielkiego wysiłku, bo okolica nie należała do rozległych: chlewik był swojsko zaświniony, gnój pachniał słodko i miał w sobie coś przyjemnie niepokojącego. Wieprz zerknął do koryta i z zadowoleniem stwierdził, że paciara jest ukiszona jak fiks. Wytoczył się na zewnątrz. Gospodarz był obojętny, księżyc złocisty, a schowana pod krzakiem agrestu kępka wilczej sierści połyskiwała jak najprawdziwsze szlachetne srebro.
Inne tematy w dziale Rozmaitości