Paweł Stypa Paweł Stypa
30
BLOG

Bajka terapeutyczna

Paweł Stypa Paweł Stypa Społeczeństwo Obserwuj notkę 0
Dla dzieci w kryzysie uchodźczym spowodowanym wojną. Napisana na podstawie osobistych doświadczeń.

Pan Kot i Kiciulka: Podróż do Nowych Kolorów


Na katowickim dworcu, gdzie zwykle słychać było stukot butów, nawoływania megafonów i szelest biletów, panowała wtedy jakaś dziwna cisza. Choć ludzie krzątali się jak zawsze, coś w powietrzu było inne – jakby cały budynek zamyślił się razem z nimi.


W jednej z wnęk tego ogromnego miejsca, za starym automatem z herbatą, mieszkał czarny kot. Poruszał się powoli, lekko utykając na tylną łapę. Nikt nie wiedział, co mu się przydarzyło, ale każdy, kto go widział, miał ochotę go pogłaskać. Może przez ten jego spokój. Albo to, że patrzył tak, jakby wiedział więcej niż wszyscy dookoła. Mówili na niego Pan Kot. Po prostu – Pan Kot.


Z nim mieszkała jego córeczka – Kiciulka. Mała łaciata kotka z ogonkiem jak chorągiewka. Ciekawska, zawsze w ruchu. Lubiła siadać na górze bagażowej półki i obserwować ludzi – zwłaszcza dzieci.


Pewnego dnia, gdy śnieg nieśmiało siadał na torach, na perony zaczęły przyjeżdżać pociągi z daleka. Wysiadali z nich ludzie, głównie kobiety i dzieci. Z Ukrainy – tak szeptano. Dzieci miały przy sobie tylko małe plecaki i misie, a w oczach coś, co trudno było nazwać.


– Tatusiu – Kiciulka wtuliła się w bok Pana Kota – dlaczego te dzieci są takie ciche?


Pan Kot spojrzał na peron, gdzie jakaś dziewczynka obejmowała pluszowego królika jak największy skarb.


– Bo zostawiły wszystko, co znały – powiedział cicho. – Swoje domy, znajome ulice, szkoły i zabawki. Uciekały z rodzicami przed wojną. Zostawiły miejsca, w których czuły się bezpiecznie, bo tam zrobiło się niebezpiecznie. I nagle znalazły się tutaj – w obcym kraju, wśród nowych ludzi, nie wiedząc, co będzie jutro. Ich małe serca są teraz zmęczone i wystraszone.


– Ale przecież tu nie ma wybuchów – zauważyła Kiciulka. – Są pączki i kaloryfery!


Pan Kot uśmiechnął się lekko. – Czasem nawet ciepło boli, jeśli przypomina o czymś, co się straciło.


Kiciulka nie odpowiedziała. Przez chwilę tylko patrzyła na dzieci. A potem zeskoczyła z półki i ruszyła między ławki. Jednej dziewczynce, Maszy, usiadła ostrożnie na kolanach. Nie mruczała głośno, tylko cicho, tak żeby serce usłyszało. Masza po chwili zaczęła ją głaskać. Delikatnie, jakby bała się, że to sen. A potem... uśmiechnęła się. Ledwo widocznie, ale jednak.


---


Nowy dom w Spilno Hub


Minął rok.


Dworzec odszedł w cień wspomnień, a Pan Kot i Kiciulka przenieśli się do nowego miejsca. Spilno Hub – miejsce, które pachniało kredkami, goframi i śmiechem. Kolorowe sale i przytulne kąty pełne były dzieci, które kiedyś siedziały cicho na ławkach peronów.


Tu, w Spilno Hub, działy się prawdziwe czary.


Dzieci mogły lepić z gliny miseczki, talerzyki i kotki, które czasem miały trzy uszy i dwanaście wąsów – i nikomu to nie przeszkadzało. Innego dnia robiły gofry – z bitą śmietaną, owocami, a czasem nawet z lukrem, który przyklejał się do palców. Kiedy ktoś zawołał: „Czas na owocowe zoo!”, wszyscy już wiedzieli, że będą rzeźbić arbuzy w jeże, banany w delfiny i kiwi w żabki. A potem… wszystko można było zjeść!


– Tatusiu – śmiała się Kiciulka, kiedy widziała dzieci z noskami w mące – czy to nie bajka?


– Bajka, ale prawdziwa – mruknął Pan Kot z zadowoleniem.


Były też wieczory, kiedy zamieniano salę w domowe kino. Na ścianie pojawiały się bajki, a dzieci wtulały się w poduszki i koce, chrupiąc popcorn. Były też dyskoteki – a raczej „tańcowiska”, jak mówiła pani Lena – z kolorowymi lampkami, muzyką i śmiechem, który odbijał się echem po całym Hubie.


Dorośli też mieli swoje chwile. Przychodzili, żeby uczyć się polskiego – czasem przy tablicy, a czasem przy herbacie i rozmowie. – Mówmy powoli, ale z sercem – mawiał pan Tomek. I tak rozmawiali – o zakupach, pogodzie i tym, jak się mówi „dziękuję” z uśmiechem.


Jesienią w całym Spilno pachniało dynią. Gotowali razem – i dzieci, i mamy, i nawet jeden dziadek w kapeluszu. Była zupa dyniowa, pierogi, a raz nawet barszcz ukraiński, który pani Oksana przyrządzała z takim zapałem, że aż dzieci pytały, czy nie można go zapisać do książki bajek.


– Tatusiu – powiedziała Kiciulka, kiedy wieczorem siedzieli razem przy oknie – tu naprawdę wszystko się zmienia.


– Bo kiedy ludzie zaczynają gotować, śmiać się i mówić do siebie z życzliwością – odpowiedział Pan Kot – wtedy miejsce zamienia się w dom. Nawet jeśli dom trzeba zbudować od nowa.


– I nawet jeśli się kuleje – dodała Kiciulka, patrząc na jego łapkę.


– Nawet wtedy – potwierdził Pan Kot z uśmiechem.


---


Od tego czasu Kiciulka codziennie witała dzieci, które przychodziły do Spilno Hub. Pokazywała, gdzie można malować, gdzie się schować, kiedy coś uwiera w środku, i gdzie leżą książki – także te po ukraińsku.


A Pan Kot? Wciąż czuwał. I choć łapa bolała go czasem bardziej, nie narzekał. Bo wiedział, że nawet kulejąc, można być filarem czegoś ważnego.


I tak, z dnia na dzień, powstawały nowe obrazy. A w nich – domy, w których było miejsce na śmiech, zupę pomido

rową, barszcz i mruczenie małej kotki.


Jestem artystą, rękodzielnikiem, samoukiem. https://www.facebook.com/Stypart81 Samodzielnym niepełnosprawnym rodzicem niepełnosprawnej córki. Mimo ze choroba (NF1) jest poważna to udaje nam się zachować samodzielność. A uwierzcie mi to bardzo ważne.  Mam naprawdę szerokie zainteresowania, historia, etnografia, historyczna inżynieria budowlana, sztuka i rękodzieło, gry komputerowe.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo