W związku z wprowadzoną tak zwaną "ustawą kwotową" na listach wyborczych w wyborach gdzie stosuje się ordynację proporcjonalną nie może się znaleźć mniej niż 35% kobiet i mężczyzn.
Rodzi się pytanie: jak partie poradzą sobie z tym problemem? I czy aby na pewno ustawa ta zwiększy liczbę kobiet w parlamencie? Moim zdaniem nie, bo ustawa nie mówi na którym miejscu muszą się kobiety znaleźć. Oznacza to dokładnie tyle, że w przypadku powiedzmy dziesięcioosobowej listy wyborczej miejsca od jednego do szóstego mogą zajmować mężczyźni a dopiero od siódmego do dziesiątego kobiety. I ustawa zostanie zrealizowana.
Czy parytety nie jest aby wpychaniem na siłę kobiet do polityki? Rozumiem, że kobiety mają trudniej, ale przecież jeśli chcą to z pewnością sobie poradzą! Nie żyjemy w średniowieczu, kobiety nie mają zakazu uczestnictwa w życiu publicznym. A ta ustawa wcale nie zagwarantuje większej ilości kobiet w parlamencie. Powiem więcej: ta ustawa szkodzi kobietom i mówię: kobiet Z PEWNOŚCIĄ Z TEGO POWODU NIE BĘDZIE WIĘCEJ W SEJMIE!
PSL powiedziało, że jeśli będzie miało problem ze znalezieniem kobiet na listy to sięgnie... do Kół Gospodyń Wiejskich. Nie mam nic przeciwko temu, sam jestem ze wsi, ale to tylko potwierdza tezę, że kobiety na listach będą upychane na tylnie miejsca byleby wykonać obowiązek.
SLD i PiS twierdzą, że żadnych problemów ze znalezieniem kobiet na listy nie będą mieli. Ale jednocześnie żadnych konkretów nie podają.
Jedynie Platforma Obywatelska podała jakieś konkrety: zadeklarowała, że na KAŻDEJ liście w pierwszej piątce znajdą się conajmniej dwie kobiety.
