swann swann
559
BLOG

Trójpodział władzy. Stan niewiedzy.

swann swann Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Trójpodział władzy, czyli czego wykształciuch nie wie, czego nie rozumie lub jak na ten temat kłamie. 

Trudno dokładnie powiedzieć, co przeciętny "inteligent" w Polsce, wie na temat koncepcji trójpodziału władzy. Pewien natomiast jestem tego, że wie niewiele, a jeszcze mniej z tego rozumie. A nie jest to wiedza ani tajemna, ani specjalnie trudna do zdobycia.

Zazwyczaj w rozmowach na temat praworządności w Polsce, a raczej ładu konstytucyjnego - bo o to przecież tu chodzi, a nie o skuteczność ścigania i osądzania pospolitych przestępstw, bo to zagadnienie odrębne - pada argument o łamaniu zasady trójpodziału władz. Zarzut jest formułowany tak: władza wykonawcza i ustawodawcza starają się wpływać na władzę sądowniczą,  co jest niedopuszczalne I ten wpływ, sam w sobie, jest już złamaniem zasady trójpodziału władz. Uważają bowiem, że trójpodział władz oznacza ich izolację i autonomiczność działania. Tak myśli zdecydowana większość wykształciuchów, pewnych swej racji. A przecież jest to nie tylko jawny fałsz, ale i dowód, że nic na temat liberalnego ładu demokratycznego nie wiedzą. Cała "wiedza" wykształciuchów w tej kwestii sprowadza się do znajomości kilku sloganów i takiegoż, sloganowego ich rozumienia. W sumie gorzej niż nic, bowiem brak wiedzy mógłby, choć niewielu z nich skłonić do lektury. Fałszywa "wiedza" zaś, prowadzi do bezrozumnego klepania sloganów.

Nie jest bowiem tak, i nigdy naprawdę nie było ( od czasów Republiki Rzymskiej, poprzez koncepcje Locke'a i Monteskiusza, aż po Madisona) by trójpodział władz był centralną zasadą. Głównym zagadnieniem i celem było zawsze: ograniczenie władzy politycznej. A później zapobieżenie, by którakolwiek władza zdobyła w mechanizmie konstytucyjnym pozycję dominującą. Trójpodział był tylko jednym z instrumentów, a nie celem ostatecznym. Innymi słowy, zawsze szło o to, by władzę osłabić poprzez jej podział. Następnie, by stworzyć taki mechanizm wzajemnego oddziaływania na siebie poszczególnych władz, by je zrównoważyć. Aby nawzajem trzymały się w szachu. A w końcu, by ograniczyć całkowity zakres władzy politycznej. Każdej władzy i każdego rodzaju władzy. Tak funkcjonujący mechanizm miał zapobiec despotyzmowi. Klasycznym dokumentem politycznym reprezentującym liberalny ład konstytucyjny jest oczywiście Konstytucja USA. To pierwszy dokument, w którym świadomie i w przemyślany sposób, stworzono prawny mechanizm wzajemnie równoważących się, trzech władz politycznych państwa. 

Lektura samej Konstytucji USA pozwala od razu zauważyć, że władza sądownicza ( jak i pozostałe dwie ) wcale nie jest autonomiczna i nigdy taką być nie miała. Wręcz przeciwnie, miała być ograniczona wpływem pozostałych. Madison nazwał ten mechanizm mianem częściowego wpływu (partial agency). Jedyny, konstytucyjny organ władzy sądowniczej ( Sąd Najwyższy) w żaden sposób nie jest autonomiczny. Po pierwsze, sędziowie są mianowani ( za zgodą Senatu) przez Prezydenta. A nie wybierają się sami poprzez kooptację. Po drugie, Senat może dokonać impeachmentu sędziego. Senat występuje tu jako swoisty sąd. Po trzecie, Prezydent może uznać za niebyły każdy wyrok, każdego  sądu w sprawach karnych. Przez blisko 200 lat te konstytucyjne instrumenty nacisku na Sąd Najwyższy były wystarczające, by władza sądownicza w USA nie uzyskała nadmiernej, czy dominującej pozycji nad legislatura i egzekutywą. Ale to się zmieniło wraz z powstaniem ( i rozkwitem przez ostatnie ponad  40 lat ) "doktryny żywego dokumentu". Tak bowiem nazwana została teoria prawnicza, mówiąca jak należy interpretować Konstytucję. A wedle niej należy interpretować zgoła odmiennie, niż chcieli tego Ojcowie Założyciele. Uważali oni, że interpretować Konstytucję należy tak, jak tekst rozumieli jej autorzy i ratyfikujący ją delegaci. Zasada ta zwana jest zasadą autentycznego, lub wiernego znaczenia (orginal intent).

Dominująca dziś doktryna "żywego dokumentu" głosi, że znaczenie pojęć zawartych w Konstytucji należy interpretować zgodnie z "nowoczesnym i progresywnym" ich rozumieniem. Co to oznacza? Ano tyle, że pięciu sędziów Sądu Najwyższego, stanowiąc większość może "wywnioskować" z Konstytucji byle co. Cokolwiek. Na przykład to, o czym Konstytucja całkowicie milczy, a jej autorom i ratyfikującym jej tekst delegatom, nawet się nie śniło. Dla przykładu: małżeństwa jednopłciowe.

I na tym polega jedna ze słabości amerykańskiej Konstytucji. Jej autorom ( o co trudno ich winić) nie przyszło do głowy, że sędziowie mogą sobie ubzdurać, że tekst Konstytucji można interpretować jak się chce. A prawdziwy kłopot w tej sytuacji polega nie na tym, że Sąd Najwyższy uzna jakąś ustawę za niekonstytucyjną, gdyż w jakiś  dowolny sposób sobie Konstytucję zinterpretuje. Wtedy od biedy można uchwalić nową, podobną ustawę i spierać się z SN.

Kłopot pojawia się wtedy, gdy SN uzna "coś" za prawo konstytucyjne, a to "coś" wyduma sobie w talmudycznym "dowodzie" pięciu pobudzonych politycznie lub ideologicznie sędziów. To jest praktykowane w USA od lat 70ych, gdy lewacy uznali, że skoro nie mogą jakiegoś prawa uchwalić w Kongresie, to sobie "stworzą" to prawo w Sądzie Najwyższym. Tak powstało prawo do aborcji. Wówczas jedynym lekarstwem pozostaje zmiana Konstytucji. A to jest tak trudne, że prawie niemożliwe. I to jest druga słabość Amerykańskiej Konstytucji.

Słabościami amerykańskiej Konstytucji niech się martwią Amerykanie. My zaś mamy Konstytucję, choć napisaną w 200 lat po amerykańskiej, nieporównanie gorszą i dysfunkcjonalną w samym jej jądrze, czyli tam gdzie definiowane są władze RP, ich tryby wyboru, wzajemne relacje i zakres władztwa. Ale to już całkiem inna historia.


swann
O mnie swann

 Weteran zimnej wojny. Stary pies, który zna już wszystkie sztuczki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka