Rozpocznę od anegdoty. Pewien bardzo kulturalny człowiek... liczba przeczytanych książek, obejrzanych spektakli i wystaw, wysłuchanych koncertów, jest imponująca... został wraz z kolegą oddelegowany na spotkanie z pewnym zacnym gronem. Choć nikogo tam nie znali, zostali ciepło przyjęci. Nasz bohater czuł się w tym towarzystwie jak ryba w wodzie. Niestety, tylko do momentu, gdy się zorientował, że jego kolega nie był na - dajmy na to - "Weselu" Jana Klaty. Zakamuflował się wtedy w jakimś kątku nie chcąc, by ktokolwiek łączył go z ordynusem.
Wśród gospodarzy był pan, którego wszyscy wyraźnie poważali. Miły, kulturalny, z każdym porozmawiał. Ordynusa zostawił sobie na deser, gdy już było po spotkaniu i wszyscy wychodzili - a nasz bohater zmył się jako jeden z pierwszych. Pan i Ordynus zamienili dwa słowa, potem cztery, potem z przedmiotu spotkania przeszli na tematy ogólne... W pewnym momencie pan rozejrzał się po sali i zwrócił się do obecnych:
- No to, skoro zostaliśmy już tutaj sami swoi...
Mówią, że frak dobrze leży dopiero w trzecim pokoleniu. Ale nie tylko frak - sukmana również. Bez tej pamięci pokoleń, czy to dżentelmen we fraku, czy to chłop w sukmanie, nie będzie umiał zachować się stosownie do okoliczności. Będzie zwykłym chamem. W genialnym "Weselu" jest scena, gdy skończony cham radzi pannie młodej, by ta zdjęła nowe, specjalnie kupione na tę okazję buty i chodziła boso. Ale jej korzenie sięgają głęboko i ona dobrze wie, co trzeba zrobić, by nie wyjść na prostaczkę... Tym, co sprawiło, że system rozpoznawania swój-obcy zakwalifikował Ordynusa jako swojego była właśnie ta "pamięć pokoleń". Ogólne "ociosanie", zrobione ręką rodziny i szkoły. A które być może zostanie zmarnowane przez brak czasu na to, by pieczołowicie go doszlifowywać drobnoziarnistym papierkiem ściernym kultury i sztuki.
Czasem obserwujemy sytuację odwrotną. Gdy ktoś pieczołowicie próbuje nadać szlif czemuś, co najpierw trzeba było porządnie ociosać. I pojawiają się dżentelmeni, którym słoma wystaje z butów. I pojawiają się "swoje chłopy" z kwiatkami przypiętymi do niedbale narzuconych kożuchów. Przykłady można by mnożyć. Poczynając od ludzi kultury, którzy swoim słownictwem udowadniają, że nie wystarczy być człowiekiem kultury by być kulturalnym człowiekiem. Poprzez polityków, którzy pokazując się "w nieformalnym stroju" przyłażą bez krawata, w rozchełstanej koszuli - "nieco" się to różni od nieformalnego ubioru angielskich książąt. A kończąc na kompletnym braku umiejętności doboru muzyki na sylwestrową imprezę masową na świeżym powietrzu.
Co jednak z misją telewizji publicznej? Gdzie jest ta misja?
Autor cytatu nie był w stanie jej odnaleźć, bo rozglądał się za czymś, co mogłoby wystąpić w roli papieru ściernego, w najgorszym razie hebla. Ale gdy "Naród (...) nie słucha dobrej muzyki (!) i w ogóle nie uczestniczy w życiu kulturalnym" papier ścierny i hebel na nic się nie zdadzą. Potrzebna jest siekierka.
W sylwestrowy wieczór, w miłej atmosferze, dokonano przeglądu najważniejszych trendów w muzyce popularnej. Od klasyki polskiego rocka, czyli zespołu "Banda i Wanda", po dwa najlepsze, moim zdaniem, discopolowe utwory Martyniuka. Od klasyki światowej, czyli Limahla, po najpopularniejszego jutubera. Od "Hej, bystra woda" po "Miłość w Zakopanem".
Ten przegląd nie służy szlifowaniu gustów muzycznych lecz pozwala ociosać to, co niedociosane. Uzupełnić luki w edukacji z zakresu muzyki popularnej - jednych zapoznać z legendami rocka, drugich zapoznać z discopolo. Współczesny, zinformatyzowany świat sprzyja atomizacji, a muzyka też jest informacją. W zatomizowanym świecie łatwo utkniemy w bańce informacyjnej. Przekonani, że ta muzyka, której nie słuchamy, jest bez wartości, nawet po nią nie sięgniemy. Ba, będziemy jej unikać za wszelką cenę.
Koncert-siekierka to odrobina wiedzy ogólnej, która pozwoli nie wyjść na chama i prostaka, gdy tylko wyściubimy nosa ze swojej niszy kulturowej. To też jest misja - choć mniej wdzięczna od nadawania szlifu... Niestety, gdy czytam wypowiedzi niektórych Blogerów, odnoszę wrażenie, że może to być mission impossible.