Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew
1060
BLOG

Tonący PSL Bronka się chwyta.

Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew Polityka Obserwuj notkę 18

image

 Media podają, że Bronisław Komorowski za przyczyną PSL chce wrócić do polskiej polityki w celu "wypełnienia treścią centrum sceny politycznej”. Można by powiedzieć, że PSL, wysuwając Komorowskiego na czoło w walce o poselskie stołki robi dobry interes; kandydat na lidera był przecież w niedawnej przeszłości prezydentem RP, marszałkiem sejmu, ministrem obrony, posłem przez kilka kadencji, ale... nie tylko tym był.

Bronek honoru

 Wspominam 2001 r. - Komorowski był szefem resortu obrony, a ja (od 1997 r.) zajmowałem w MON stanowisko sekretarza stanu pierwszego zastępcy ministra - obaj stanowiliśmy kierownictwo MON. Z jego książki wywiadu („Prawa strona życia”, Warszawa 2005 r.) dowiedziałem się, że kiedy w 2000 r. obejmował stanowisko ministra to bardzo chciał mnie z MON usunąć. Wówczas premier Buzek mu wyjaśniał, że to niemożliwe bowiem za mną „murem stoi przemysł obronny”. Dlatego bardzo Komorowskiemu było na rękę, gdy w lipcu 2001 r. dwójka „śledczych” dziennikarzy w gazecie „Rzeczpospolita” opisała mnie jako winnego niebywałej afery korupcyjnej. Komorowski natychmiast wystąpił do premiera o odwołanie mnie z MON. Wkrótce też redakcyjny dostojnik w komentarzu „Dymisja pod presją” („Rzeczpospolita”, 11.07.2001.) chwalił się: „Wczoraj premier zdecydował o jego odwołaniu. Jest to powód do satysfakcji.” I dodawał z troską, że gdyby nie demaskatorskie teksty dziennikarzy, to pewnie „jego”, czyli mnie, nikt by z MON nie odwołał.

 Straciłem stanowisko, moje plany modernizacji armii, realizowane dotąd skutecznie, przerwano, ja miałem trafić na wiele lat do więzienia, a wraz ze mną mój współpracownik, nazwany w mediach „kasjerem z MON”. Po kilkunastu latach postępowań prokuratorskich i sądowych zapadły wyroki uniewinniające nas obu. Cała afera okazała się jednym wielkim łgarstwem.

image Komorowski jako minister odegrał w tej aferze rolę kluczową. To on nakazał agenturze, aby mnie inwigilować. W wywiadzie dla „Życia Warszawy” w 2004 r., chwalił się, że nakazał WSI „objęcie działaniami wiceministra Romualda Sz.” Tłumaczył, że zlecił „osłonę kontrwywiadowczą”. Kłamał, ta „osłona” tak odróżniała się od przepisowych ochronnych działań kontrwywiadowczych, jak krzesło elektryczne odróżnia się od zwykłego krzesła. W wywiadzie dla „Super Expressu” opowiadał też, jak to w poszukiwaniu „twardych dowodów” przygotowano prowokację (zakup kontrolowany), ale dowodów nie uzyskano. Rzeczywiście w tamtym czasie zgłaszał się do mnie przedsiębiorca, który chciał wesprzeć – jak mówił – wskazany przeze mnie cel charytatywny, ale kiedy odmówiłem przyjęcia od niego pieniędzy sugerując, aby sam wpłacił je na konto fundacji, zrezygnował. Później dowiedziałem się, że niedoszły darczyńca był dobrym znajomym Komorowskiego.

image Pamiętam konferencję prasową Komorowskiego, na której bronił swojej decyzji w sprawie usunięcia mnie z MON. Mówił, że wprawdzie WSI nie znalazło dowodów moich przestępstw, ale wdrożono śledztwo i dowody znajdą się. Wtedy go zapytano, co się stanie, jeśli okaże się, że jestem niewinny. Komorowski odparł, że to będzie koniec jego kariery politycznej. Podkreślił, że jeśli oskarżył niewinnego, to jako „człowiek honoru” inaczej nie będzie mógł postąpić. Po tej konferencji „Gazeta Wyborcza” (19.07.2001.) zamieściła komentarz pt. „Chora obrona”:

Ostatnie wydarzenia w Ministerstwie Obrony świadczą, że sytuacja w tym resorcie jest chora. Oto przebieg choroby: najpierw minister nie jest w stanie odwołać wiceministra; rozpoczyna więc jego inwigilację: „Rzeczpospolita” oskarża wiceministra i jego asystenta o korupcję; w spektakularnej akcji z użyciem śmigłowca na płynącym do Szwecji promie UOP aresztuje asystenta wiceministra; wreszcie sam wiceminister zostaje odwołany. A na koniec tego cyrku okazuje się nie ma żadnych dowodów, które świadczyłyby o przestępstwach popełnionych w pionie Szeremietiewa. Po co więc była cała zabawa? Tylko po to, żeby minister pozbył się wiceministra? Bronisław Komorowski twierdzi, że decyzję podjął świadomie i gotów jest ponieść konsekwencje. Normalnie w takiej sytuacji jedyna możliwa konsekwencja to dymisja.”

 W 2010 r., gdy Komorowski kandydował na urząd prezydenta - red. Monika Olejnik w programie „Kropka nad i” zapytała go (8.02.2010.), czy jednym z „haków”, na którym można powiesić jego jako kandydata na prezydenta nie będzie tzw. sprawa Szeremietiewa. Bronek dziarsko odparł, że to kłopot SLD, bo chociaż Szeremietiewa uniewinniono to zarzuty stawiała prokuratura, gdy rządził Leszek Miller, a on nie miał z tym nic wspólnego. Jednocześnie chwalił się, że złapał mojego współpracownika, który „uciekał” promem do Szwecji – widocznie nie przewidywał, że on też zostanie uniewinniony.

Doktor i hrabia

 W księdze „Dziesięciolecie Polski Niepodległej 1989-1999” jest biogram Komorowskiego. Brzmi tak:

Bronisław Komorowski, dr nauk humanistycznych (podkr. moje), minister obrony narodowej; poseł na sejm w latach:1990-1993 – podsekretarz stanu w MON, członek Unii Demokratycznej, 1994-97 – członek prezydium Rady Krajowej Unii Wolności, 1997-1998 sekretarz generalny Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, od 1998 r. członek Zarządu Krajowego SKL.

 W 1994 r. przypadkowo spotkałem Komorowskiego i powiedziałem mu, że pracuję w AON nad doktoratem. Zainteresował się tym i zapytał, czym mógłby też zapisać się na seminarium do mojego profesora. Profesor chętnie go przyjął. W czerwcu 1995 r. miałem pracę gotową. Zdałem egzaminy dopuszczające i odbyła się obrona publiczna rozprawy. Zaprosiłem na nią Komorowskiego. Miałem ciężką przeprawę. Zostałem zasypany pytaniami z sali. Okazało się, że była grupa pracowników AON, byłych „uczonych” z Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego, którzy chcieli unicestwić mój doktorat. Obroniłem się, ale było bardzo ciężko. Po pewnym czasie spotkałem mojego profesora i zapytałem kiedy jest planowana obrona pracy Komorowskiego. Okazało się, że po obejrzeniu mojej obrony Bronek nie zjawił się więcej na seminarium.

 W 1999 r. znajomy namówił mnie na przygotowanie pracy habilitacyjnej. Początkowo miałem wątpliwości, czy powinienem to robić skoro zajmowałem stanowisko ministerialne w MON. Habilitację składałbym w AON, która była podporządkowana ministrowi obrony. Wytłumaczono mi, że stopień nadaje komisja państwowa, a Akademia będzie tylko kimś w rodzaju listonosza. Moją pracę po zaakceptowaniu przez radę wydziału przekaże do komisji państwowej, która ją oceni, także mój dorobek naukowy i następnie w tajnym głosowaniu zdecyduje. Znajomy profesor mówił, że wojsko nie ma żadnych liczących się wpływów w tej komisji, a zasiadająca w niej profesura zwykle patrzy krzywym okiem na ministrów usiłujących uzyskać habilitację. Dodał – jesteś prawicowcem, a w komisji tak raczej czerwono. Nie zdziwię się jak cię odrzucą. Napisałem pracę habilitacyjną. Recenzentami byli trzej wybitni znawcy zagadnienia. Rada wydziału zaaprobowała większością głosów moją rozprawę. W lutym 2001 r. komisja państwowa w tajnym głosowaniu nadała mi stopień doktora habilitowanego.

 Jeden z profesorów AON opowiedział jaki kłopot sprawiłem komendantowi Akademii moją habilitacją. Minister Komorowski ostro potraktował komendanta zgłaszając pretensje, że jego zastępca Szeremietiew zdobył w AON doktorat i habilitację, a on ciągle jest magistrem. Komendant miał zapewniać Komorowskiego, że to naprawi. Rzeczywiście znowu został zapisany na seminarium doktoranckie i wg mojego znajomego dostał nawet „wsparcie” jakiegoś pracownika AON w tworzeniu pracy. Po ośmiu latach został jednak skreślony. Pracy nie było, a doktorant powinien ją pisać nie dłużej niż siedem lat.

image W czasie kampanii prezydenckiej Komorowski opowiadał wyborcom, że pracę magisterską napisał w 11 dni, nie wspomniał, że w siedem lat nie napisał doktoratu. Musiał też zrezygnować z przyznawaniu się do tytułu hrabiowskiego – tyg. „Polityka” (15 .06.2010) ogłosił pean na cześć hrabiego Komorowskiego, który będzie prezydentem RP (Andrzej Hennel „Drzewo genealogiczne Bronisława Komorowskiego”). Kiedy sprawę zbadali znawcy heraldyki okazało się, że Komorowski żadnych paranteli arystokratycznych nie ma. A do tego złośliwcy ujawnili, że wżenił się w mało arystokratyczną rodzinę (teściowa chorąży, teść podpułkownik, oboje z UB). Komorowski przestał się chwalić swoim hrabiostwem.

 Mamy powiedzenie o tonącym, który brzytwy się chwyta. Liderzy Polskiego Stronnictwa Ludowego muszą być naprawdę w wielkiej desperacji, skoro chcą postawić na czele swojego „centrum” Komorowskiego. 

----------------------

Opublikowano na stronie image

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka