Kryptos Kryptos
181
BLOG

Film „Oppenheimer” to prawdziwa eksplozja talentów

Kryptos Kryptos Kultura Obserwuj notkę 5
Christopher Nolan stworzył dzieło bardzo nietypowe w swoim dorobku, ale wyszedł z tej próby zwycięsko.

Osoba, o której mówię, to jeden z najwybitniejszych reżyserów Hollywoodu. Wypracował swój własny, rozpoznawalny styl – tworzy filmy z niezwykłym wizualnym rozmachem i jednocześnie wciągającą, niebanalną fabułą. Można wręcz powiedzieć, że jest „cudownym dzieckiem branży filmowej” – żaden jego film nie poniósł porażki w kinach. Jego przepis na sukces działa, ale tym razem postanowił od niego odejść i stworzyć film dla niego nietypowy, bo oparty na życiorysie konkretnej postaci historycznej.

Pamiętam, że kilka miesięcy wcześniej zobaczyłem wreszcie znakomitą „Dunkierkę” i żałowałem, że nie obejrzałem jej w kinie. Teraz chciałem choć w części nadrobić tą zaległość. Jednocześnie – mimo że interesuję się sprawami nauki – to postać J.  Roberta Oppenheimera nie była mi dobrze znana. Na seans (w formacie IMAX, jak rekomendował sam reżyser) poszedłem więc z wielkimi oczekiwaniami i otwartą głową.

„Oppenheimer” to opowieść o losach jednego z najsłynniejszych fizyków w dziejach. Nolan w swoim filmie przedstawia najciekawszy, środkowy element jego biografii: pierwsze sukcesy na studiach, później  kierowany przez niego projekt „Manhattan” (stworzenie pierwszej bomby atomowej), a w końcu jego konflikt z amerykańskimi urzędnikami w latach 50., którego przyczyną była głoszona przez Oppenheimera krytyka wyścigu zbrojeń między USA i ZSRR. Główną rolę zagrał jeden z ulubionych aktorów Nolana – Cillian Murphy, a towarzyszy mu na drugim planie cała plejada gwiazd, która wciela się w… plejadę gwiazd nauki. Wymienię tylko kilka nazwisk: Kenneth Brannagh jako Niels Bohr, Rami Malek jako David Hill, Matt Damon jako płk. Leslie Davis (wojskowy opiekun projektu „Manhattan”). Równie dobrze sobie radzą aktorzy młodego pokolenia – Dane DeHaan, Alden Ehrenreich i inni.  Jednak prawdziwym zaskoczeniem był jednak dla mnie Robert Downey jr., który wcielił się w Lewisa Straussa. Moim zdaniem „RDJ” zagrał najlepiej w całym filmie, pokazując swojego bohatera we wszystkich możliwych odcieniach. Nie ma to nic wspólnego z chałturą, jaką Downey jr. robił dla Marvela.  To jego najlepsza rola od czasów „Chaplina”.

O warstwie wizualnej nawet nie ma sensu się rozpisywać. Kadry są jak zwykle pięknie skomponowane, a towarzyszy im piękna muzyka. Operatorzy bawią się ostrością, perspektywą, rodzajem kliszy (czarno-biała, kolorowa) i w ten sposób komentują to, co się dzieje na ekranie. Gdy – podam taki przykład – główny bohater jest poruszony lub zdenerwowany, obraz się rozmywa.

Christopher Nolan jest reżyserem niezwykle precyzyjnym i uwielbia umieszczać w swoim filmie różne ciekawe drobiazgi. Ja wypatrzyłem dwa. W scenie montażu pierwszej bomby zamiast muzyki słyszymy głośne trzaski, podobne do tych, jakie wydaje licznik Geigera-Mullera. Ale prawdziwym mistrzostwem był „easter egg”, który można zauważyć podczas rozmowy polityków i naukowców na temat przebiegu i skutków ewentualnej wojny atomowej. Mapa, która leży na stole to słynna „Mapa Gomberga”, bohaterka licznych teorii spiskowych (w dużym skrócie: mapa została opublikowana w 1941 r. w Nowym Jorku i przedstawia „zarys powojennego ładu światowego”; w tym utworzenie Unii Europejskiej, Unii Afrykańskiej, państwa żydowskiego, upadek Imperium Brytyjskiego i rozrost ZSRR – rzecz w tym, że w momencie publikacji mapy USA nie weszły nawet do wojny. Mam nadzieję, że napiszę kiedyś o tym więcej).

O ile poprzednie filmy brytyjskiego reżysera można spokojnie przypisać do jednego gatunku – science fiction („Incepcja”, „Tenet”), filmu wojennego („Dunkierka”) lub kina superbohaterskiego (trylogia o Mrocznym Rycerzu) – to „Oppenheimer” nie jest typową biografią. W trakcie trzygodzinnego seansu skaczemy po różnych epokach (niektóre sceny są czarno-białe, inne kolorowe), nie brakuje też scen bardziej metaforycznych, wizyjnych. Kiedy obserwujemy pogmatwane życie prywatne tytułowego bohatera, biografia zmienia się w dramat obyczajowy. Z kolei szczególnie druga połowa to film polityczny, a nawet szpiegowski – zimna wojna zaczęła się na dobre, twórca bomby atomowej staje się zaciekłym pacyfistą, a jego przeciwnicy poważnie się zastanawiają, czy nie jest radzieckim szpiegiem. Innymi słowy, „Oppenheimer” pokazuje dużo więcej niż tylko budowę bomby nuklearnej. To także opowieść o tragediach elit ukrywanych przed światłem fleszy i próba odpowiedzi na pytanie, jak ma zachować się jednostka wobec olbrzymiej odpowiedzialności, która na niej spoczywa. Wielu twórców nie poradziłoby sobie z połączeniem tak wielu tematów w jednym dziele. A Christopherowi Nolanowi się to udało. Złapał wszystkie sroki za ogon!

No i jeszcze jedna sprawa. Ostatnio Hollywood – a szczególnie platformy streamingowe, jak Netflix czy HBO – przyzwyczaiły nas do bardzo przewidywalnych produkcji. Główni bohaterowie są zazwyczaj niewierzący i żyją w wielorasowym, wielonarodowym społeczeństwie, gdzie dużą rolę odgrywają mniejszości seksualne. Krótko mówiąc, bohaterowie żyją w krainie będącej połączeniem Seattle i Amsterdamu. Reżyser „Oppenheimera” mógł pójść na łatwiznę i stworzyć swój film według tego przepisu. Główny bohater miał zdecydowanie lewicowe poglądy, utrzymywał kontakty z komunistami – jedna z jego kochanek nawet należała do Partii.  Zespół projektu „Manhattan” składał się z Żydów, Niemców, Węgrów i innych narodowości. Nolan mógł stworzyć toporny dramat „różnorodne środowisko naukowców kontra purytańska, antykomunistyczna Ameryka”. I tu niespodzianka – nie zrobił tego. Zarówno główny bohater, jak i jego zwolennicy i przeciwnicy mają na ekranie czas, by wytłumaczyć się ze swojego postępowania. Reżyser ma u mnie duży plus za to, że pozwolił swoim widzom na samodzielną interpretację.

Jak widać z mojej recenzji, film trzyma bardzo wysoki poziom. Niestety, w kilku miejscach reżyser się potknął. Kto widział chociażby trylogię o Mrocznym Rycerzu, ten wie, że Nolan ma tendencję do patosu. O ile w adaptacji komiksu można to wybaczyć, to w opowieści o ludziach z krwi i kości bywa to nieznośne. Bohaterowie „Oppenheimera” składają niezwykle poetyckie, szekspirowskie zdania. Najbardziej kuriozalna jest scena, w której Oppenheimer recytuje hinduską Pieśń Pana (słynne „Stałem się śmiercią, niszczycielem światów”) w czasie miłosnych zbliżeń z kochanką. Od razu przypomniał mi się żyjący w tej samej epoce Stefan Banach. Wiadomo, że nasz genialny matematyk był prywatnie osobą niezwykle nudną. Nie chodził do teatru, do kina, nie miał żadnego hobby; interesowała go tylko matematyka – do tego stopnia, że nie miał pragnienia, by napisać doktorat. Tymczasem w wizji brytyjskiego reżysera fizycy i chemicy przerzucają się nawiązaniami do Prometeusza i hinduizmu. No litości…

Twórca filmu uwielbia kręcić maksymalnie widowiskowe ujęcia – na przykład w czasie kręcenia kraksy samolotu w hangarze w filmie „Tenet” zniszczono PRAWDZIWY samolot. W najnowszym dziele Nolanowi puściły wszelkie hamulce. Reżyser kilka razy raczy nas wizjami atomowej apokalipsy, która dręczy genialnego fizyka i po pewnym czasie ich rozmach zwyczajnie męczy. Tym bardziej, jeśli film ogląda się w bardzo głośnym kinie IMAX, na ekranie wielkości domu jednorodzinnego.

W podsumowaniu recenzji wypada napisać, czy warto pójść na dany film. Mam pewien problem z tą odpowiedzią. Pomijam fanów tego reżysera, oni i tak już pewnie byli na premierze. Im ten film się spodoba, ale co z przeciętnym zjadaczem popcornu?

Mimo moich narzekań w poprzednich akapitach, mam wrażenie, że obok „Mrocznego Rycerza” jest to najłatwiejszy w odbiorze film Christophera Nolana – jeśli nie uległeś urokowi „Incepcji” czy „Prestiżu”, jeśli pogubiłeś się w fabularnych zawijasach – być może będziesz się dobrze bawić na  „Oppenheimerze”, tak jak większość ludzi. Trudno się dziwić – w swojej istocie jest to przede wszystkim świetnie zagrana i zrealizowana biografia, która na dodatek stawia ważne etyczne pytania. Jeśli masz wyrobioną odporność na patos i monumentalny charakter tego dzieła – idź do kina i pozwól, by z ekranu uderzył ciebie talent w sile 20 megaton!

Kryptos

P.S. Nie rozumiem, po co niektórzy recenzenci tak robią, ale wystawię ocenę liczbową. Oto ona: 9+/10


#kino #film #oppenheimer #nolan

Kryptos
O mnie Kryptos

Witaj, Drogi Gościu, na moim blogu.   "Szuflada Kryptosa" realizuje koncepcję dziennikarstwa obywatelskiego. Wpisy umieszczam za darmo, w wolnej chwili, bo tak lubię i chcę tak robić. Sztuka, literatura, wielkie idee, sprawy poważne i niepoważne - to wszystko znajdziesz w tym miejscu! "Szuflada Kryptosa": twój ulubiony blog hobbystyczno-humanistyczny!  Zapraszam do lektury! [zdjęcie w tle: Pixabay, zdjęcie profilowe autorstwa Kryptosa i Pawła P.]

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura