Wczoraj, redaktor Lis, w swoim programie autorskim, przeprowadził rozmowę propagandową z innym redaktorem, panem i władcą Gazety Wyborczej - Adamem Michnikiem. Dla czego owa rozmowa zasłużyła w moich oczach na miano propagandowej? Otóż obydwaj panowie w ciągu kilkudziesięciu minut owego specyficznego, kryjącego w sobie wiele antyopozycyjnych przymiotników, dialogu, dokonali całkowitej dekapitacji polskiej prawicy, podnosząc jednocześnie do niebotycznych rozmiarów rolę obecnie rządzącej opcji politycznej.
Trudno, w wypadku owej wymiany myśli, odnieść się do jej treści, bowiem każdy prorządowy i antypisowski monolog uskuteczniany na portalach internetowych mediów głównego nurtu przez w miarę utalentowanego trola, zawiera te same elementy co rozmowa obu panów, którzy PiSowi kłaniać sie nie będą.
Relatywizowanie naszej rzeczywistoci i obracanie politycznego kota ogonem, wyrażające się między innymi w czynieniu z posła Hofmana zbrodniarza, niemal wojennego, a sromotę marszałka Sikorskiego, usprawiedliwiedliwania i puszczania w niebyt jednym machnięciem ręki, było to clou tego co czynili słownie owi panowie dwaj.
Adam Michnik rozprawiał się z PiSem w jedyny sposób na jaki było go stać, a mianowicie opluwając tą partię i czyniac ze swoich pomówień, negatywnych antycypacji i chorych urojeń medialne "fakty", w których to tworzeniu, dzielnie pomagał mu redaktor Lis. Michnik w sposób niedopuszczalny (choć co dla Michnika jest niedopuszczalne?) oskarżał największą partię opozycyjną o wszystko, co najgorsze o totalitaryzm niemal i faszyzm prawie, a jednocześnie, prymitywnie i bezrefleksyjnie chwali obecną rzeczywistość III rp. Czynił to w taki prostacki spsób, jakby szefowanie przez te wszystkie lata Wyborczej, spowodowało obumarcie jakichś ważnych neuronów w jego płacie czołowym. Prymitywne zdania zlepione z jawnej nienawiści i najzwyklejsze pomijanie faktów kalekiej rzeczywistości postmagdalenkowej, uczyniły z tego wieszcza opozycji styropianowej karykaturę samego siebie. Ów kabotyński monolog, podsycany przez Lisa pytaniami mainsteamowego lizusa, brzmiał jak podzwonne dla przyzwoitości i moralności postsolidarnościowych elit.
Dostało się także kościołowi, do obsabaczania którego włączył się sam Lis, tak, że w końcu dialog obu panów upodobnił się do ledwie skrywanej kloaki, lejącej się na kościół katolicki i jego hierarchów.
Lis dał pole Michnikowi do zaprezentowania całej swojej zdegenerowanej poglądowym lewactwem, retoryki. Pozwolił mu na wszystko, gdyby Michnik zechciał pokazać rude kłaki pod pachami, i na to pozwoliłby mu usłużny redaktor Tomasz, MIchnikowi było wolno nawet palić podczas programu elektronicznego papierosa, co gdy ujżała moja żona, uniosła oskarżycielsko palec i wymierzyła go w niemej wściekłości w ekran telewizora. Ale co tam, nie takie brewerie uchodzą włądcom III rp, zapytajcie prezydenta Bronisława, który jak czytam, znowu poluje...
Inne tematy w dziale Polityka