Kiedy mentalnie uporaliśmy się ze świadomością, że neokapitalizm opanował całą przestrzeń, łącznie z tą osobistą, naszą oraz, że panowie (i panie) w cylinderkach, reklamujący jeden z banków, to nie dobrzy wujkowie (i ciocie), pragnący naszego szczęścia, tylko kuci na cztery łapy cwaniacy, usiłujący zarobić na nas i uzależnić od swoich pieniędzy. Gdy z rewolucyjną czujnością śledzimy notki prasowe o kryzysach politycznych i finansowych, wreszcie uwolnieni, co mało prawdopodobne ale i takie przypadki bywają, od kredytów i zobowiązań finansowych, sądząc, że nauczyliśmy się żyć uodpornieni na kapitalistyczną indoktrynację, nagle dowiadujemy się, że i tak jesteśmy podejrzani, a przez to przeznaczeni do resocjalizacji, jeśli nie gorzej.
Nie daj Boże gdy przedstawiamy się jako katolicy, uznający tradycyjną rodzinę za opokę społeczeństwa i cywilizacji, uważający, że homoseksualizm to choroba, a związki jednopłciowe – aberracja. Dalej, jeśli nie uznajemy hedonizmu i seksualnego wyzwolenia za najwyższą formę wolności, musimy liczyć się z tym, że po nas przyjdą. Na razie przyjdą symbolicznie, choć i to się kończy, gdyż są państwa, choćby nasz zachodni sąsiad, potrafiące celnie i okrutnie trafiać w serce rodziny i ukarać ją za propagowanie tradycyjnych wartości. Nie godzącym się na seksualną i pro homoseksualną indoktrynację, odbiera się dzieci, czyli uderza w to co najdroższe. Jeśli system nie posuwa się tak daleko to i tak dąży do pełnej indoktrynacji i narzucenia swojej wizji normalności oraz własnego poglądu na rodzinę i społeczeństwo, nas traktując jako szerzące mowę nienawiści zacofane indywidua zapewne o nacjonalistycznych i faszystowskich koneksjach.
To, co do niedawna było wyborem rodziców, czyli sposób w jaki wychowają swoje dzieci, stało się domeną państwa. Odwieczne prawo do decydowania o tym, co dla dziecka jest dobre i jak ma wyglądać jego system wartości, wolą silniejszego, uporem zdeprawowanego kaduka i gadającego głosem odhumanizowanych naukowców, zostało odebrane ojcu i matce. Prawo jednostek zmanipulowano i położono na ołtarzu nowej wizji społeczeństwa wolności. Jednak wolność, równość i braterstwo, ulubione atrybuty nowoczesnej Europy, ograniczono tylko do dwóch rzeczy. Możesz być wolny w kwestii wiary, wolny czyli kontestujący. Powinieneś olać religię, machnąć ręką na Boga i wybrać swoje, własne, ateistyczne drzewo poznania, zaabonować Charlie Hebdo, aby robić sobie bekę z Boga i zasad. I trwać tak między wódką, a zakąską dnia codziennego, wypełniając miejsce, w którym powinna być dusza, gadżetami i naukowym bełkotem Stephena Hawkinga, że Boga nie ma.
Druga wolność to, jak pisze Piotr Zaręba, wolność od pasa w dół. Wolność gonad, których sprawność możesz testować w dowolnych układach towarzyskich. Pojęcie przyzwoitości przestało bowiem obowiązywać w swojej dotychczasowej definicji. Dzisiaj jesteś przyzwoity jeśli nie łamiesz prawa i płacisz podatki, cała reszta, owa szara strefa bycia, albo nie, przyzwoitym człowiekiem, została odpuszczona i pominięta w dysputach filozofów. Teraz możesz robić najbardziej paskudne obrzydlistwa, i tak zostaną uznane jedynie jako ekspresja wolności. Musisz być tylko potulnym obywatelem, akceptującym narzucona przez polityków, politycznie poprawne wzorce.
Jednak lewacka ideologia nie chce tworzyć alternatywy. Ona pragnie ruszyć bryłę świata i strząsnąć z niej tradycyjne wzorce i normy moralne wynikające z dekalogu. Bez specjalnego przykładania ucha do ziemi, słychać, że sprawdzony przez tysiące pokoleń model rodziny, to stary, nie trzymający neoliberalnego poziomu, ramot, który koniecznie trzeba zastąpić nowymi wzorcami. Że życie bez głębszych wartości, gdzie związek partnerski między dwiema jednostkami społecznymi (bo klasyczne małżeństwo męsko damskie to odchodzący w niebyt przeżytek) trwa najwyżej pięć lat, oraz wieczny orgazm i nakierowane na hedonizmem życie, to właśnie to, do czego dążyć powinien wolny od przesądów i ograniczeń człowiek, ów wymarzony wzorzec z Sevres, ateistyczny i libertyński Graal, teraz w zasięgu ręki.
Nie chce się już mieć żadnych ograniczeń, pragnienie spółkowania z najbliższą rodziną wyszło z piekielnej nory, gdzie do tej pory się skrywało. Czysty seksualny darwinizm zastąpił niemodną i niechcianą już moralność. Jedna po drugiej, umierają zasady przyzwoitości i umiaru, trzymające ten świat w kupie. Wolność już dawno, przy sterowalnej ślepocie mędrców, co obrośli w tłuszcz, zamieniła się w swawolę, a porządek w moralną anarchię.
„Autorytety” z profesorskimi tytułami, różni seksuolodzy i ich bracia socjolodzy, pomiędzy sofistycznymi zdaniami, ogłupiającymi bardziej niż lewy prosty, wzdrygają ramionami odzianymi w tweedowe marynarki i rozkładając ręce, twierdząc, że teraz to już tak musi być. Wszelkiej maści celebryci epatują nas obyczajowymi skrzywieniami, za które jeszcze pięćdziesiąt lat temu wywieziono by ich na taczkach z gnojem. Dziś jednak taczki zastąpiono celebrą, a gnój zamienił się w żyzne podłoże na którym kwitnie nowa moralność. Czarnoskóry prezydent Stanów zjednoczonych przysięga w senacie na Biblię i prosi Boga aby błogosławił Amerykę, aby za chwilę dawać nowe prawa homoseksualistom i wprowadzać prawo proaborcyjne.
To wszystko działa lepiej jak morfina. Moja teściowa uwielbia Marię Czubaszek i nie dociera do niej, że dwukrotnie owa pani od wątpliwych żartów i nielubienia Bożego Narodzenia, usunęła ciążę, mówiąc o tym jak o wizycie u dentysty. Moja teściowa patrzy i widzi, że czyn ów nie spowodował u divy Szkła Kontaktowego żadnej głębszej refleksji, nie mówiąc o jakimkolwiek, choćby najmniejszym ostracyzmem środowiska, w którym się obracała, a wręcz przeciwnie, nobilitowano ją za to jako prekursorkę nowych, antykatolickich wartości. Moja teściowa patrzy w oczy gazetowemu Nergalowi, co to Biblię darł, a teraz reklamuje Empik i słucha pięknych piosenek Eltona Johna, niedawno biorącego za męża, swojego homoseksualnego przyjaciela i dociera do niej, że czasy się zmieniły, że zło wyewoluowało w „dobro” (dla teściowej dobro bez cudzysłowia) , pederasta zamienił się w geja – wesołka, i wolno więcej, jeśli nie wszystko, bo piekła nie ma. Hulaj więc duszo, bo skoro wielcy mogą, to i my maluczcy również.
Ale tylko od pasa w dół! Powyżej panuje twardy i bezwzględny neokapitalizm. Bezwzględny ale kompatybilny z lewackim wyzwoleniem, umożliwiający mu rozwój i zdobywanie nowych terenów. Rozpusta potrzebuje bowiem teatrum dla swoich swawoli, sztafażu dla tarła i pieniędzy dla lansu nowych form zepsucia. Hedonizm i libertynizm, lewackie kształtowanie seksualności, jest również atrakcyjny dla neokapitalizmu. Uwiarygodnia jego istnienie i usprawiedliwia bezwzględność zdobywania pieniędzy. Każe wierzyć, że nowa inżynieria społeczna, przemieniająca homo sapiens na homo malus musi kosztować.
Harujemy więc w korporacjach, a jeśli nie w nich, to gdzie indziej, aby później odpocząć w domach do których już dawno wkradł się nowy sposób na życie odcięty od tego co znaliśmy z dzieciństwa i od tego, co wpajali nam rodzice. I nieważne, że podskórnie czujemy jego fekalność, kalającą nas z każdym dniem bardziej. Nic na to nie możemy poradzić bo przecież tak żyją inni. Wśród rachunków bankowych i moralnego brudu.
Inne tematy w dziale Polityka