Kalisz - Zawodzie
Kalisz - Zawodzie
Republikaniec Republikaniec
2146
BLOG

Polska Polaków. Nie Wikingów

Republikaniec Republikaniec Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 42

Niedawno ukazał się w ksiegarniach „Świt państwa polskiego”, kolejna świetna książka wybitnego archeologa, prof. Andrzeja Buko. Niestety, w homeopatycznym nakładzie. Na 300 stronach zwięzły, treściwy wykład, podsumowujący stan badań dotyczących kluczowego dla naszych dziejów, a tak słabo oświetlonego źródłami pisanymi okresu IX-XI wieków. Mnóstwo wiedzy, jednocześnie mnóstwo pytań, na które odpowiedzi wprost nie padają. Archeologowi w parafię historyków z gotowymi koncepcjami, które przecież na węgielkach i skorupach wypisane żadnym alfabetem nie są, widać wchodzić nie wypada. Postanowiłem więc, w dużej mierze pod wrażeniem tej lektury i na jej kanwie, ale oczywiście nie tylko, pokusić się o narysowanie własnego obrazu, próbującego połączyć ułamki z warsztatu archeologa z okruchami dostępnymi historykowi.


Około roku 800 mapa osadnictwa na ziemiach obecnej Polski była już w zasadzie ustabilizowana. Podstawowymi punktami były na niej małe, liczące od kilku do kilkunastu zagród otwarte osady, rozmieszczone łańcuchami w sporej odległości od siebie. Wynikało to z konieczności  rolniczego eksploatowania sporej powierzchni w systemie żarowym. Polegał on na tym, że las wypalano i w jego miejscu  uprawiano zboża nawet przez kilkanaście lat stosując jednopolówkę, aż do wyczerpania gleby, następnie przenosząc się w kolejne miejsce. Z czasem przechodzono do dwupolówki z kilkuletnim odłogowaniem. Dla osadnictwa wybierano żyzne, lekkie gleby, możliwe do uprawy ówczesnymi narzędziami, położone wzdłuż ówczesnych jedynych szlaków komunikacyjnych – dolin rzecznych. W stronę wzniesień nie sięgano dalej, niż ok. 300 m nad poziomem morza. Zabudowę ich stanowiły niewielkie, półziemiankowe kryte trzcinową strzechą chałupy, o zrębowej konstrukcji części naziemnej, z paleniskiem w środku.  Podstawą gospodarki było rolnictwo i zbieractwo, w mniejszym stopniu (jak wynika z niewielkiej ilości odpadków kostnych dzikich zwierząt) łowiectwo, zaś tam, gdzie była większa woda – rybołówstwo. Gospodarka w zasadzie naturalna, każde gospodarstwo wytwarzało gros podstawowych produktów – żywności, ubrań, narzędzi pracy. Jednak nie wszystko się da zrobić samodzielnie – pojawiają się więc pierwsze wyspecjalizowane zawody rzemieślnicze – przede wszystkim hutnictwo żelaza z rud darniowych, kowalstwo i garncarstwo. To ostatnie, wytwarzające wysokiej jakości naczynia toczone na kole wypiera stopniowo lepione ręcznie samodzielnie garnki. A więc – także początki wymiany dóbr.

image

Trzcinica. Rekonstrukcja chat z VII-VIII w.
 Co kilkadziesiąt takich osad, a więc w zasięgu kilku tysięcy mieszkańców elementem krajobrazu stawał się gród. W miejscu z natury obronnym, na wzgórzu, cyplu nadrzecznym lub bagiennym, z rzadka wyspie jeziornej budowano fortyfikacje z drewniano- ziemnych wałów (o konstrukcji zwykle wtedy skrzyniowej) i palisad, z jedną bramą umocnioną drewnianą wieżą. Często od strony wjazdu powstawały dodatkowe, kolejne pierścienie wałów z własnymi bramami. Zabudowa wnętrza (majdanu) była niewielka, znajdujemy tam ślady bardzo nielicznych budynków. Zapewne więc stale mieszkała tam bardzo nieliczna straż – obsługa, pełniły więc funkcję refugialną. W ogóle brak w nich śladów budowli o charakterze bardziej monumentalnym oraz śladów stałego zamieszkania elit. Te zapewne wolały wygodne siedziby wiejskie, niż widok wałów i inne uroki ciasnego miejsca bez urządzeń sanitarnych. Nie jest to wyjątkowa sytuacja – podobny charakter miały opisywane przez Rzymian 1000 lat wcześniej celtyckie oppida, należące do ludu bynajmniej cywilizacyjnie nie prymitywnego.


Przeanalizowany na wszelkie już chyba możliwe sposoby „Opis grodów i ziem z północnej strony Dunaju” czyli tak zwany Geograf Bawarski, spisany około 845 roku nic nowego nam nie odkryje. Zauważyć należy, że o ile bliskie granic Cesarstwa Połabie i Czechy opisał dość dokładnie, im dalej jednak na wschód, tym maleje liczba nazw, a rośnie liczba przypisanych im „civitates”. Sięgnąć zatem należy do raczej źródeł archeologicznych.  Wydaje się, że jednostką osadniczą było coś, co nazwę tu roboczo „ziemią” – obszar mniej więcej 10 000 km² z kilku – kilkunastoma różnej wielkości grodami, z glebami korzystnymi dla upraw, leżący w dolinie  jednej większej rzeki, odgrodzony od kolejnych zamieszkałych obszarów pasem niezaludnionej puszczy, często wzniesień wododziału, bagien lub ziem niekorzystnych dla ówczesnego rolnictwa. Taka społeczność, powiązana wspólnym zamieszkaniem, językiem, zwyczajami i wierzeniami tworzyła zapewne zorganizowaną grupę, z lokalną elitą urodzenia i majątku, kultem (pojawiają się obiekty, które możemy interpretować jako miejsca ofiarne), a więc i ludźmi związanymi z jego sprawowaniem, radą-wiecem, konieczną dla uzgodnienia wielkich wspólnych prac, jak budowa grodu, systemem mobilizacji wojskowej (pospolitego ruszenia) w wypadku zagrożenia i dowodzenia nim. Słowem, małe protopaństwo.
Na terenach, które możemy nazwać anachronicznie „polskimi” na podstawie wykopalisk daje się wydzielić, zależnie od pewnych problemów interpretacyjnych, dwadzieścia kilka takich „ziem”. Archeolog Andrzej Buko nazywa te ugrupowania „grupami etnicznymi”, wzdragając się wyraźnie przed używaniem tradycyjnej nazwy „plemię” – chyba także dlatego, że nazwa ta z góry zakłada jakiś poważny zakres odrębności i odmienności od sąsiadów z innych plemion – a takich w wykopywanych z ziemi świadectwach za bardzo nie widać. Próba przypisania wszystkich imion własnych plemion Geografa konkretnym terytoriom jest kompletnie karkołomna – za dużo „ziem”, za mało nazw.
 Mówiąc o „terenach polskich” mam na myśli te, na których językoznawcy badając stare nazewnictwo, widzą staropolski-lechicki substrat językowy. Mniej więcej, tak się składa obecne granice państwa, na południowym zachodzie bez Górnych Łużyc (po Bóbr) i Kłodzka, z czeską obecnie częścią Śląska Cieszyńskiego i Opawskiego, z terytorium na lewym brzegu górnego Bugu i Brześciem Litewskim, bez Mazur – czyli ziemi wówczas Prusów, i części Pomorza (mniej więcej do Słupi – na zachód od niej mamy ślady kultury archeologicznej bliższej zaodrzańskim Wieletom, niż sąsiadom zza Noteci). Obszar ten w źródłach archeologicznych tej epoki ma bardzo jednolitą kulturę materialną – takie same budownictwo, narzędzia, ozdoby, sposoby gospodarowania. Mocno jednolicie wyglądał rytuał pogrzebowy naszych ówczesnych przodków –  stosowali obrzęd ciałopalenia, zaś prochy deponowali w grobach jamowych, bez żadnego wyposażenia. Ta część ich wierzeń i świata duchowego pozbawiła archeologię wglądu w ich kulturę elitarną, jaką dają cmentarne znaleziska w przypadku innych ludów. W głąb stulecia pojawiają się pochówki kurhanowe, z różnym miejscem deponowania spalonych szczątków. Kurhany różnej wielkości, w Małopolsce z serią naprawdę wielkich - po prostu stożkowa forma ziemnego kopca, taka sama w zasadzie u licznych ludów na niemal wszystkich kontynentach. Związane ze słowiańskimi pochówki to wkopywane w niego, przysypane nim lub po prostu rozsypane na szczycie przepalone prochy ludzkie, bez żadnych darów grobowych.  Warto też zauważyć, że seria wielkich kopców małopolskich jest przynajmniej o sto lat starsza, niż duńskie kopce w Jelling, czy ruskie z Czernihowa. W ciągu wieku IX, wraz z widocznym wzrostem zamożności, przychodzi nieco większe zróżnicowanie kultury materialnej poszczególnych grup – w szczegółach budownictwa, zdobnictwa, ceramiki. Jednak są one na tyle niewielkie, że zgodzić się wypada z wyrażonym kilkanaście lat temu poglądem Przemysława Urbańczyka, że w X wieku ziemie między Karpatami a Bałtykiem jawią się jako jednorodny kulturowo region etnohistoryczny. Ślady innych, odmiennych sposobów życia i gospodarowania, innych naczyń ozdób, narzędzi są wyjątkowo nieliczne.

image

Topór bojowy z VIII-IX wieku, tak zwana "bradatica"


Wiek VIII-IX to czasy w miarę spokojne, brak śladów katastrof czy najazdów na wielką skalę. Paradoksalnie oddalenie od centrów ówczesnego świata i wielkich szlaków komunikacyjnych sprzyjały stabilizacji i krzepnięciu lokalnych społeczności. Odrodzone cesarstwo zachodnie Karola Wielkiego sięgało wpływami dopiero na Połabie, od południa jego wojska wręcz poprawiły położenie geopolityczne Odrowiśla rozbijając kaganat Awarów. Bułgarzy byli daleko, Chazarowie jeszcze dalej. Rozpędzający się ruch Wikingów szukał spektakularnych łupów w bogatych krajach Zachodu, ich wschodni odłam dopiero organizował własny kaganat gdzieś pomiędzy Dźwiną, Ładogą i górnym Dnieprem.  Nie oznacza to zupełnej izolacji – o dalekosiężnych formach wymiany świadczą rzadkie znaleziska elementów elitarnej biżuterii wykonanej w odległych krainach Zachodu, Wschodu i Południa, czy militaria – jak znaleziony niedawno koło Leska bizantyński miecz z tej epoki.

image

Miecz bizantyński z VIII wieku z okolic Leska


Dziewiąty wiek, okres potężnego na interesujących nas terenach rozwoju osadnictwa, a więc powiększania liczby mieszkańców, kończy jednak te czasy względnej izolacji. Tuż za Karpatami, na przygotowanym przez Samona gruncie powstaje silny organizm Wielkich Moraw. Wzdłuż Bałtyku rozwijają się handlowe emporia Skandynawów (lub z ich udziałem) – Wolin, Kołobrzeg (Budzistowo), Truso. Są nie tylko izolowanymi stacjami w drodze na wschód, oddziałują też na interior. Co prawda głównym szlakiem są tu Dniepr i Dźwina, ale łodzie pływają też po szlaku Wisła-Bug-Prypeć. Znaczą go niezbyt liczne w stosunku do ziem położonych bardziej na Wschodzie i Północy, ale widoczne znaleziska monet arabskich – dirhemów, głównego środka wielko handlowej wymiany wschodniej i północnej Europy w IX-X wieku. Władysław Duczko proponuje zaznaczyć tu jeszcze jeden szlak. Mianowicie wiąże notowaną w już w połowie IX wieku gdzieś w okolicy Linzu nazwę targu „Ruzaramarcha” z ruskimi, a więc w tym czasie wschodnioskandynawskimi kupcami, co potwierdza o pięćdziesiąt lat późniejsza taryfa celna z pobliskiego Raffelstetten, wyraźnie nakładająca opłaty na Rusów i ich towary. Twierdzi on, że przybywali oni szlakiem przez Kraków i Bramę Morawską. Sądzę jednak, że pierwotnie podróżowali oni raczej przez Podniestrze i Panonię – tam, a nie w południowej Polsce mamy świadectwa materialne ich bytności. Szlak handlowy Kijów –Kraków-Praga, znany  z X-wiecznych relacji powstał zapewne w wyniku opanowania po 896 roku Panonii przez agresywnych, koczowniczych Węgrów. Po co ruscy kupcy wyprawiali się aż tak daleko? Prof. Duczko uważa, że po sól. Handel solą jest tam dobrze poświadczony, zaś korzystanie z bliższych salin nad Morzem Czarnym uniemożliwiali koczownicy – Madziarzy, po nich Pieczyngowie. Zauważmy tu od razu niezwykle istotną różnicę pomiędzy rzecznymi szlakami handlowymi Dźwina- Dniepr i Wisła-Dniepr. Na wschodnim szlaku w VIII-X wieku powstaje gęsta sieć osad o wyraźnym kulturowym kontekście skandynawskim (wymieńmy najważniejsze – Stara Ładoga, Psków, Smoleńsk – Gniezdowo, Czernichów, Kijów) – z ogromną archeologiczną bazą dowodową dominacji elementu skandynawskiego, z licznymi pozostawionym przezeń cmentarzyskami. Nad Wisłą i Bugiem powstają co prawda w IX wieku grody, kontrolujące strategiczne punkty – Płock i Brześć, ale zakładają je i zamieszkują nie przybysze, a miejscowi. O dalekosiężnych kontaktach świadczą wzdłuż tych rzek przede wszystkim monety i odważniki handlowe.  Inaczej jest w założonym mniej więcej w tym samym czasie Turowie nad Prypecią (położonym na tym samym szlaku Wisła - Dniepr), który ma charakter typowy dla wareskiej Rusi. Skąd ta różnica? Sądzę, że nie jest przypadkowa. Nad Dźwiną i Dnieprem Skandynawowie osiedlali się pośród bardzo rzadkiego osadnictwa fińskiego i bałtyjskiego, o charakterze w dużej mierze zbieracko-łowieckim. Nad Wisłą mieli do czynienia z o wiele liczniejszym, i zorganizowanym już w większe, ponadrodowe jednostki elementem słowiańskim, rolniczym i bitnym. Ziemie nad Wisłą nie były na tyle bogate, by stać się celem wielkich wypraw Wikingów, jak Irlandia, Anglia, czy Francja, a z mniejsze grupy podróżników wolały miejscowych nie zaczepiać, ograniczając się do handlu. Rolniczy charakter tych ziem mógł stać się wręcz żywnościowym zapleczem niezbyt urodzajnej Skandynawii. W X wieku mamy przekazy o handlu dużymi ilościami zboża w największym szwedzkim emporium handlowym tej epoki – Birce. Skąd pochodziło, nie wiadomo, ale najbliższy, przypuszczalny region który mógł w IX-X w. wytworzyć handlowe nadwyżki żywności wydaje się leżeć właśnie nad Wisłą. Region ten w dodatku dawał możliwość zakupu soli, którą w IX wieku zaczęto coraz intensywniej warzyć ze słonych źródeł na Kujawach, koło Wieliczki i nad górnym Sanem oraz pobliskimi dopływami Dniestru. Opłacalna dla obu stron współpraca mogła mieć wiele aspektów, o których później. Przypominam – kijowscy Rusowie jeździli po sól aż pod Linz.
W ciągu omawianego stulecia i z początkiem następnego na dość jednolitej dotąd mapie kulturowej silniej zaznaczają się pewne regionalne odrębności. Na czoło przemian, rozwoju i wzrostu zamożności wysuwa się ziemia krakowska, czerpiąca z wpływów i doświadczeń wielkomorawskich. Szlak handlowy opisany wyżej, własna sól, żelazo, srebro i ołów (wydaje się, że potwierdzenie ich wydobycia na przełomie IX-X w. w regionie olkusko-bytomskim jest wiarygodne) tworzą podstawy wielkiej, jak na te czasy aglomeracji osadniczej Krakowa i ciążących ku niemu ziem, od dorzecza Wisłoki na wschodzie po obecny Górny Śląsk i Nidę na północy. Podporządkowanie Morawom, zapewne w wyniku militarnej akcji, jak świadczy Żywot Św. Metodego, nie przerwało prosperity regionu. Większość ośrodków grodowych z IX wieku funkcjonuje nadal. Charakterystyczne pozostają tu wielkie, prawie niezamieszkałe na stałe grody, otoczone wieńcami otwartych osad. Zadziwiające bogactwo ośrodka (i regionu) krakowskiego, oraz jego długie trwanie sprawia, że pojawiają się pytania o rolę tutejszych elit, a może nawet ich przeniesienie się pod morawskim naciskiem do Wielkopolski.
Nieco na północ w dość podobny sposób, ale o wiele wolniej bez tak dobrej podstawy surowcowej rozwija się przyszła ziemia sandomierska – jej odrębność od „wiślańskiego” Krakowa prof. Buko wykazał przekonująco. Na Wschód od Wisły ziemia lubelska, z dwoma głównymi ośrodkami – starym centrum Chodlik i na południowym wschodzie ziemią chełmską oraz przemyską, które możemy ostrożnie identyfikować  jako terytorium znanych ze źródeł pisanych Lędzian-Lachów, którzy dali nazwę identyfikującą nas u wschodnich sąsiadów (Lenkas-Lach-Lengyel). Zatrzymajmy się jeszcze na moment na terenie sandomierskim, który gdzieś na początku X wieku przeżywa niewyjaśnione rozrzedzenie sieci osadniczej, z pełnym opuszczeniem niektórych ośrodków, bez śladów zniszczeń. Równolegle mamy, gdzieś w latach 30. tego wieku pojawienie się nad górnym Dnieprem znalezisk typowo zachodniosłowiańskiej ceramiki i takich że, dotąd tam niespotykanych ozdób kobiecych. Czy nie można sobie oto pozwolić na przypuszczenie, że mamy do czynienia z materialnymi śladami po zapisanej w kronice Nestora wędrówce Wiatyczów i Radymiczów, którzy przyszli od Lachów? Wobec zamieszkania przez nich także na terenie ruskiego ośrodka Gniezdowa, czy zupełnie bezpodstawne jest przypuszczenie, że to ruscy (skandynawscy) przywódcy namówili jakieś współpracujące i handlujące z nimi od dawna społeczności do dalekiej wędrówki w poszukiwaniu bardziej perspektywicznych siedzib? Tym bardziej, że od zachodu zbliżało się "polańskie" niebezpieczeństwo.
Dalej na północ dość rzadko zasiedlone Mazowsze z graniczącą z Prusami ziemią chełmińską, i Pomorze Nadwiślańskie, z portowymi ośrodkami Pucka i jakiegoś pierwotnego Gdańska. Od południowego zachodu, ówczesny Śląsk, czyli nie sięgające Odry Przedgórze Sudeckie z ośrodkiem w Niemczy, Opolskie i graniczącą z Morawami ziemię Gołęszyców z Grodźcem (Hradec u Opavy). Tu sięgały wpływy, a zapewne i władza Welehradu, a po jego upadku czeskich władców z Pragi.
I jeszcze dwa ważne terytoria: południowo-zachodnia Wielkopolska z północną częścią obecnego Dolnego Śląska oraz wschodnia i północna część Wielkopolski. To pierwsze, na przełomie wieków gęsto zaludnione i zabudowane, charakteryzowało się dużą ilością niewielkich, ale bardzo silnie umocnionych grodów (tak zwany przez archeologów typ Tornow-Klenica), otoczonych przez liczne otwarte osady typu wiejskiego. Grody takie, zabudowane i stale zamieszkiwane, obecne w omawianym regionie i na Łużycach, interpretowane są jako siedziba lokalnego wielmoży, może i władcy. Największy i najpotężniejszy gród tego typu stał w miejscowości Bonikowo.
Drugie budowało duże, także silnie umocnione, wieloczłonowe założenia grodowe,  w znacznej części zabudowane i zamieszkałe, można tu mówić nawet o ich wczesnomiejskim charakterze. Trzy jego główne ośrodki na tym wczesnym etapie to Gniezno, Giecz i Kalisz.
Pod koniec wieku istniało więc na ziemiach polskich co najmniej kilka ośrodków, mających potencjał rozwinięcia organizacji politycznej o więcej niż regionalny charakterze. Jednak tylko jeden z nich wykazał się wystarczającą siłą, determinacją, a przed wszystkim wizją. Wizją wykraczającą poza najbliższy widnokrąg, i śmiałością sięgania po odległe cele. Dlaczego? Co wytworzyło świadomość, że tylko konsolidacja i wytworzenie własnej, znaczącej siły może zapewnić długie, bezpieczne i komfortowe trwanie? Świadomość zewnętrznego zagrożenia, zbliżającego się od zachodu, morawski przykład, w dobrym i złym, z bliskiego południa? Tego się nie dowiemy. Znamy jednak efekt – jest nim nasza, istniejąca do dziś, wspólnota i kultura.
 Na jakieś dwa pokolenia przed wejściem Mieszka I w krąg światła źródeł pisanych, z tego, skonsolidowanego terytorium wychodzi seria militarnych uderzeń, w latach ok. 920-940 demolująca grody południowo-zachodniej konkurencji i dokonująca przesiedleń ludności stamtąd na własne terytorium, oraz w rejon zbudowanego właśnie wtedy Poznania. Równolegle trwał wchodniofrankijski podbój Górnych Łużyc, które łączyło z regionem „Bonikowa” daleko idące podobieństwo kultury i struktur terytorialnych. Skoordynowana akcja Henryka I i Lestka czy też Ziemowita? Czy nie tu właśnie należy szukać źródeł tak płynnego wejścia Mieszka w świat Zachodu, a także wyjaśnienia ciągle spędzającej sen z oczu historyków wzmianki  o płaceniu przezeń cesarzowi trybutu z terenu "usque ad Vurta fluvium"? W każdym razie efektem było włączenie zachodniej części terytorium do państwa niemieckiego, wschodnia zaś, mocno wyludniona, została na stałe podporządkowana Piastom. Ponowne jej zagospodarowanie przypada dopiero na przełom X-XI w. Gdzieś w tym samym czasie następuje zdobycie Mazowsza, gdzie śladów walk i zniszczeń jest o wiele mniej, tylko nieliczne ośrodki zostały  spalone, ale inne funkcjonowały bez przerw. Niektóre ze zniszczonych zostały zresztą w tych samych miejscach odbudowane. Do około 950 roku „Państwo Gnieźnieńskie” ekspanduje na wschód, zajmując tereny po Wisłę, raczej bez wielkiego oporu, buduje (wbrew dawniejszym przypuszczeniom) nowy ośrodek swojej władzy w Sandomierzu. Ciekawych danych dostarcza odkryty najstarszy tamtejszy cmentarz, w okolicy kościoła św. Jakuba. Badania szczątków pozwoliły określić, że najwcześniej pochowano na nim mężczyzn, przybyłych z Wielkopolski, oraz kobiety z miejscowych populacji, najwyraźniej ich żony. Kolejny krok na wschód, opanowanie Lubelskiego, nie obył się bez walk, niszczenia starych grodów i budowy nowych, zwykle w innych miejscach. Jak uważa Błażej Śliwiński, kolejny krok, jakim było opanowanie Pomorza Nadwiślańskiego,  „musiał się dokonywać w ogniu zaciętych walk, skoro skala zniszczeń w tym rejonie zdecydowanie odbiega od obrazu ogólniejszego”
Tak zapewne przedstawiało się władztwo Mieszka, gdy przejął po swym ojcu władzę i za niedługo wkroczył na karty pisanej historii. Aparat umożliwiający dokonanie podbojów w ogólnym zarysie znamy – opis zawodowej „drużyny” władcy, dokonany przez Ibrahima ibn Jakuba około 965 roku w sporym stopniu można zastosować do opisu gnieźnieńskich sił zbrojnych jedno-dwa dziesięciolecia wcześniej. To jednak musiało kosztować. Jakie były podstawy ekonomiczne budującego się państwa Piastów? Sumując to, co wiemy o późniejszym systemie fiskalnym, i wiadomości, dotyczące krain sąsiednich, źródeł dochodu było kilka. Daniny o stałym charakterze nakładane na podporządkowywane i podbijane społeczności, jednorazowe trybuty od pokonanych, być może już wtedy powstały monopol solny, oraz cła, nakładane na wielki handel. Nieprzypadkowo Piastowie wcześnie przejmują kontrolę nad Wisłą, Bugiem i Narwią, zawzięcie walczą o ujście Wisły. Jakie były przedmioty tego handlu? Można posłużyć się dokumentami dotyczącymi ceł, jak wspomnianym już wyżej „Inquisitio de theloneis Raffelstettensis” z około 905 roku, czy relacjami kupców i szpiegów arabskich. Miód, wosk, bursztyn, sól, futra, żelazo, konie, niewolnicy, broń, cenne tkaniny, biżuteria. Na pewno wszystkiego po trochu. Co przede wszystkim, i czy rzeczywiście można dowieść, że, jak ostatnio modnym jest opowiadać, że najważniejszym towarem eksportowym byli niewolnicy? Raczej nie. Zniszczeniom i depopulacji podbijanych mieczem terytoriów towarzyszy równoległe gwałtowne zasiedlanie innych, co świadczy raczej o przesiedleniach, niż sprzedaży ludzkiego towaru na odległe rynki. O charakterze wymiany można sporo wywnioskować z obiegu pieniądza, wszak monety są materiałem pozwalającym się dość precyzyjnie określić co do miejsca pochodzenia i czasu wytworzenia. W IX i pierwszej połowie X  pieniądz kruszcowy we Wschodniej, Środkowej i Północnej Europie stanowią monety arabskie – dirhemy. W zachodniej części kontynentu stanowią one pewien składnik obiegu, ale tylko jako domieszka do emisji rodzimych. Jako że znaczenie wymienne miała waga i jakość kruszcu, pieczęć emitenta miała na rynku znaczenie drugorzędne. Srebro arabskie w Europie pochodziło z dwóch strumieni – wschodniego, obejmującego mennictwo Bliskiego Wschodu, Iranu i Azji Środkowej, oraz zachodniego, reprezentującą monety emiratu (od 929 r. kalifatu) Kordoby. Wschodnie srebro płynęło przede wszystkim przez Ruś do Skandynawii. Z terenu Rusi znamy znaleziska tych monet, liczące nieraz po wiele tysięcy sztuk. Jako że w Samarkandzie (i ich naśladownictwa w chazarskim Sarkelu oraz w Bułgarii Kamskiej) bito je właśnie z myślą o handlu dalekosiężnym, często wprost z mennicy trafiały w ręce kupców. Toteż ruskie i gotlandzkie znaleziska składają się bardzo często z setek i tysięcy takich samych monet, bitych w tym samym roku w tej samej mennicy. W Skandynawii, gdzie były wówczas środkiem obiegowym, do skarbów trafiały raczej pieniądze już po jakimś czasie krążenia – w jednym znalezisku wymieszane, z różnych mennic, emitowane przez różnych władców, w różnych latach. Zwykle ponacinane, czy to dla sprawdzania jakości srebra, czy też w ramach jakichś nie znanych nam praktyk magicznych (tak interpretuje się monety, nacięte czasem kilkadziesiąt razy), czasami z graffiti – rytymi rysunkami i runicznymi napisami. Na dodatek dirhem – jakieś 2,5 grama kruszcu przy wysokiej wówczas wartości srebra był dla codziennego handlu jednostką za dużą. Toteż często rozmieniano go na drobne, łamiąc na wiele – nawet ponad 10 kawałków. Łatwo więc na pierwszy rzut oka odróżnić, gdzie dana masa pieniądza obiegała. Na nasze ziemie aż taka masa srebra arabskiego nie docierała, zwykle pieniężna część (bo bywa w nich i niemonetarny kruszec) to kilka – kilkadziesiąt monet, bardzo rzadko kilkaset. Otóż, o ile niewielkie jednorodne znaleziska arabskich monet zdarzają się wzdłuż szlaku Bugu-Narwi, o tyle znaleziska z innych terenów, głównie Wielkopolski, są w swoim składzie identyczne z tymi ze Szwecji. Reprezentują one niemal wyłącznie pieniądz wschodni, monety zachodnich kresów Islamu trafiają się pośród nich sporadycznie. Pieniądz z Kordoby jest natomiast poważnym składnikiem obrotu na terenach Niemiec za Łabą, gdzie nawet, w lokalnych mennicach, powstają jego naśladownictwa. Z tego wniosek, że płatnikami na naszych ziemiach byli nie kupcy arabscy, raczej rzadcy goście na tak odległych terenach, a skandynawscy. Po co przypływali nad Wisłę? Raczej nie po bursztyn, futra i wosk. Żelazo też mieli własne, i raczej sami mogli przywozić zwłaszcza sławne miecze i topory na sprzedaż. Niewolników? A gdzie dalej mieli ich wozić swoimi łodziami? Na większą skalę też wątpliwe. Pozostaje więc stawiana już wyżej hipoteza, że po sól i żywność. Nadwiślańskie zaplecze żywnościowe tłumaczyłoby także znane z późniejszych czasów wyjątkowo dobre stosunki władców gnieźnieńskich z panami Uppsali i Hedeby.  Na podobnym handlu wyrosła kilkaset lat później ponad dwuwiekowa pomyślność Królestwa Polskiego, czy tak zupełnie bez poprzedników? Możliwość bardzo dalekich, okrężnych podróży kupców skandynawskich przez ziemie polskie też raczej należy wykluczyć, skoro nic o nich nie słychać w spisach celnych krajów położonych od nas na południe i południowy zachód, uwzględniających za to Greków, Żydów, Rusów, Arabów, Bułgarów.
Napływ arabskiego srebra na Ruś raptownie maleje, a do Skandynawii i dalej w ogóle zanika w drugiej połowie X wieku. Zanika i wschodni szlak handlowy Dniepr-Wołga, z podupadnieciem samanidzkiej Samarkandy, rozbiciem kaganatu Chazarów i  osłabieniem nadwołżańskich Bułgarów po wyprawach kijowskiego Światosława (około 965 roku). Napływ srebra z północy nad Wisłę jednak nie ustaje, ani nawet nie słabnie, tyle, że jest teraz w przeważającej mierze realizowany w srebrnych denarach wybijanych w Anglii i Niemczech. Skandynawowie tam zasilają swoje budżety łupami i trybutami (Dannegeld), ale w części wydają je nadal w kraju Mieszka. Podkreślić trzeba, że anglosaski pieniądz, bardzo widoczny w Polsce, w znaleziskach z terenu starych Niemiec za Łabą występuje o wiele rzadziej. Taki kierunek wymiany handlowej, z dodatnim, jak się wydaje dla naszych przodków bilansem płatniczym trwać będzie jeszcze daleko w wiek XI.
Drugi z ważnych szlaków handlowych, droga Kijów – Praga, w Małopolsce pozostawił zadziwiająco mało śladów w postaci znalezisk monet. W zasadzie poza jednym, sporym skarbem dirhemów z Przemyśla, na wschodnie srebro trafia się tu sporadycznie. Stąd wniosek, że na tym kierunku ów bilans płatniczy dodatnim nie był, mimo istnienia tak zyskownego handlu solą. Srebro więc tu nie napływało, a raczej odwrotnie. Niewykluczone, że był to wynik zakupów prowadzonego z Rusi, drogiego i strategicznego zasobu – wschodnich koni bojowych. Żelazne ostrogi i elementy uprzęży są na małopolskich stanowiskach archeologicznych tej epoki znaleziskami powszechnymi.
Dorzecze Wisły i Odry, jednoczone w jednym organizmie państwowym krzepnie gospodarczo i ludnościowo, przestając  być białą plamą na mapie Europy. Zdobywa sobie miejsce i w polityce, i w gospodarce. Jak zwykle, w takich sytuacjach, pojawiają się i Obcy. W IX wieku na naszych ziemiach w źródłach archeologicznych niemal niewidoczni, sto lat później pozostawiają wiele śladów pobytu. Z tymi najbardziej zwykle spektakularnymi – pochówkami, z obrządkiem grobowym różnym od miejscowego, słowiańskiego, z bogatym wyposażaniem zmarłych. Na wyobraźnię działają. Do tego stopnia, że niemal każdy tego rodzaju ślad zdaje się wyzwalać u wielu interpretatorów chęć przypisania im roli sprawczej i kierowniczej zachodzących przemian. Najlepszym, klinicznym przykładem zdaje się tu interesujące odkrycie z Przemyśla – odnalezienie staromadziarskiego cmentarzyska z I połowy X wieku liczącego 16 pochówków, dało asumpt do licznych rozważań o węgierskim garnizonie wojskowym, kontrolującym region Bramy Przemyskiej i obserwującym poczynania Pieczyngów. Wszystko to w bogatym słowiańskim ośrodku plemiennym, który wówczas ogniskował życie z pewnością wielu tysięcy Lędzian, ośrodku rzemiosła i handlu, z kontaktami sięgającymi Kijowa i Bizancjum (sławna gemma z Meduzą, największy w południowej Polsce skarb dirhemów-700 sztuk).

image

Bizantyńska gemma z Przemyśla, X wiek

Jakoś nie przychodzi nikomu do głowy, że w 896 roku Węgrzy nie przeszli przez przełęcz Werecką z kaprysu czy znudzenia stepem, ale po katastrofie swojego państwa- kaganatu, rozbitego przez Pieczyngów.  Ślady archeologiczne ukazują odpryski ich ludu rozproszone w różnych kierunkach, (w Polsce jeszcze  na przykład jeszcze w Czechowicach-Dziedzicach). Jakie są dowody, że mała grupa Madziarów, pochowana z zachowaniem swoich plemiennych rytuałów przy ul. Rycerskiej w Przemyślu była w tym grodzie warstwą rządzącą? Może to tylko grupa uchodźców, którzy po klęsce znaleźli schronienie na żołdzie słowiańskiego pana? W zniszczonych wałach grodów południowo-zachodniej Wielkopolski tkwiły groty wystrzelonych przez napastników strzał, w tym  o kształtach typu wschodniego. Niewykluczone, że to ślad madziarskich najemników ojca lub dziada Mieszka.

image

Miecz ze złotą inkrustacją znaleziony w 2020 r. w Jeziorze Lednickim

image

Zdjęcie rentgenowiskie inkrustacji przed konserwacją


Ślady o wiele liczniejszych i bardziej znaczących grup, zajmujących rzeczywiście elitarne pozycje w hierarchii powstającego państwa znajdujemy na licznych cmentarzyskach o cechach skandynawskich, rozsianych głownie w Wielkopolsce. Bodzia, Ciepłe, Lutomiersko, Kałdus, Dziekanowice, Kraków-Zakrzówek, i inne. To już parę setek pochówków, dla swojej epoki całkiem poważna grupa, ważąca wręcz statystycznie. Dla licznych Normanistów dowód koronny, że impuls państwowotwórczy przyszedł z zewnątrz, a rzekomy Mieszko, jeśli już nie Dagome, to przynajmniej z domu Björn. Jeśli tak, to chronologia najstarszych z tych pochówków powinna wskazywać na czasy rozpoczęcia konsolidacji i ekspansji Civitatis Schinesghe. Tymczasem, niezależnie od innych, przytaczanych i odrzucanych do znudzenia technik datujących, jedna, pomijana jakoś w dyskusjach kwestia wydaje się decydującą. Otóż, skandynawski rytuał pogrzebowy, dobrze znany z sag, relacji i wykopalisk od Wysp Brytyjskich po Ruś zakładał gdzieś do połowy X wieku niemal wyłącznie ciałopalenie, z bogato wyposażonym pochówkiem prochów. Później następuje zmiana – zaczyna dominować obrządek inhumacyjny, ze złożeniem zwłok z wyposażeniem w przygotowanym z drewna grobie komorowym. Być może wpływ chrześcijaństwa, choć z całą pewnością nie wszyscy pochowani w ten sposób  byli chrześcijanami. Podobna sytuacja, według Magdaleny Mączyńskiej, miała miejsce wśród Germanów podczas wędrówek ludów w V-VI w. Na ziemiach polskich (za wyjątkiem pobrzeża morskiego) nie spotykamy skandynawskich pochówków starszego typu. Te, które odkryto, to wyłącznie cmentarze z grobami komorowymi, lub pojedyncze pochówki na cmentarzach rzędowych wśród ludności miejscowej (Sowinki, Pień, Kałdus, Zakrzówek). W wielu z nich znaleziono elementy symboliki chrześcijańskiej (krzyżyki, świece). Chronologia jest nieubłagana. Fala normańskich imigrantów pojawia się w Polsce nie przed, a po uformowaniu Państwa Gnieźnieńskiego, co pozwala traktować ich jako z pewnością ważnych i cennych specjalistów, ale mimo wszystko gastarbeiterów, którzy przybyli tu sprzedać swoje miecze i inne umiejętności dla lepszego życia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura